Uniwersytet to nie supermarket ani restauracja
Na tym blogu staram się monitorować pewne tendencje społeczno-polityczne, szczególnie te próbuące totalizować wszelkie sfery życia, co przejawia się najjaskrawiej w próbach środowisk lew-lib angażowania instytucji państwa w ingerowanie w sferę obyczaju, moralności, czyli sfer do których polityka nie powinna mieć dostępu.
Drugą tendencją, jaka przyciąga moją uwagę jest równie totalizująca, lecz od innej strony, tendencja marketyzowania wszystkiego i traktowania wszstkich dziedzin ludzkiej aktywności jako produktów bądź towarów. To efekt wiary w mit, że wszystko załatwi rynek. Żonę też ?
Parę dni temu, ku mojemu zdumieniu, w środowej Rzepie znalazłem artykuł Marcina Chałupka, specjalisty od prawa edukacyjnego, który dał wyraz tej drugiej tendencji porównując uczelnie do supermarketu.
Otóż uczelnie, a już z pewnośćią uniwersytet, nie są miejscem produkcji ani handlu - są w zasadzie miejscem poszukiwania prawdy. Dopiero w następnej kolejności, ale zgodnie z naturą ludzką, ktorej cechą jest dążenie do dzielenia się dobrami z innymi, uniwersytet staje się miejscem dzielenia się wiedzą ze studentami. Nawet przy największej dozie wyrozumałości dla poglądów pana Marcina Chałupka trudno uznać relację nauczyciel - uczeń za relację komercyjną, wolnorynkową.
Wprawdzie pan MCh wskazuje na istotne bolączki w systemie edukacyjnym ale myli skutki z przyczynami i ustawia zjawiska w błędnej perspektywie. Otóż w tej perspektywie student staje się klientem, który może dowolnie wybierać przedmioty zgodnie z zainteresowaniami, bo za to płaci i ma prawo wymagać.
A to jest perspektywa ewidentnie fałszywa, bo uniwersytet nie jest restauracją, w ktorej można sobie dowolnie wybierać menu, nie mając przy tym najmniejszego pojęcia o tajnikach kuchni. I w ten sposób pan MCh stał się wyznawcą mitu, iż
"Uczelnia ma kształcić zgodnie z oczekiwaniami studentów."
Czyli kura ma postępować zgodnie z oczekiwaniami jajka ? Oczywiście nie można wykluczyć potrzeby istnienia uczelni zawodowych, ale tu wchodzimy w sferę zasad ustrojowych państwa, decydujących o modelu kształcenia obywateli, a nie w sferę jakichś drugorzędnych regulacji prawnych. Kształt relacji między nauczycielem a uczniem wyznaczyli już starożytni Grecy i żadne najbardziej nawet wyrafinowane technologie kształtu tej relacji zmienić nie mogą. Natura ludzka jest, w takim przynajmniej zakresie czasowym, niezmienna. Aspekt finansowy, choć istotny, nie może mieć wpływu na samą relację łączącą nauczyciela z uczniem i musi być rozważany na zupełnie innej płaszczyznie.
Wygląda na to, że autor nie wie o czym mowi i popełnia typowy błąd - jako receptę na chorobę próbuje bowiem zwiększyć dawkę wirusów, ktore niszczą polskie szkolnictwo. To klasyczna metoda ignorantów - w razie problemów, więcej tego samego. Tu widać ten sam mechanizm, który aplikuje się w UE. Unia nie działa ? No to więcej unii.
Zaglądam dziś do "Gościa Niedzielnego" i znajduję tam, jak na zawołanie, opinie na temat polskiej nauki, z którymi całkowicie się utożsamiam. Te opinie znakomicie nadają się na tekst polemiczny względem tekstu pana MCh w Rzepie. W wywiadzie dla "GN",zatytułowanym "Szkolić czy kształcić" znany fizyk, profesor Łukasz Turski mówi:
" Dzisiejszy system, w którym jak w fabryce produkuje się ludzi, ktorzy dostają śmieciowe dyplomy za śmieciowe wykształcenie, musi ulec zmianie, jeżeli chcemy, by Polska się rozwijała.Uniwersytety zaczęły szkolić ludzi a miały ich kształcić. Na dodatek szkolą ich na niskim poziomie."
To tylko mały fragment, a cały tekst jest godny uwagi.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 491 odsłon
Komentarze
Zgadzam się z Tobą.
29 Października, 2012 - 18:59
Obecnie uniwersytet to ani supermarket, ani restauracja. Uniwersytet obecnie to speluna. Ze wszystkimi przymiotami speluny.
Ty napisałeś jaki uniwersytet powinien być a ten gość z Rzepy - z tego co zrozumiałem, bo artykułu nie czytałem - napisał jaki Uniwersytet jest.
Piszesz, że "(...) uniwersytet nie jest restauracją, w której można sobie dowolnie wybierać menu (...)". Od I roku studiów magisterskich (według starego systemu to IV rok) student wybiera sobie przedmioty, na które będzie chodził. Warunkiem zaliczenia jest uzbieranie określonej liczby punktów ECTS. Każdy przedmiot dostarcza tym więcej tych punktów, im więcej pracy student musi włożyć w jego zaliczenie. Jak to wygląda w praktyce? Miernoty (większość) wybierają jakieś pierdoły, byle tylko uciułać te punkty i nie trafić na kobyłę. Jeden, czy dwa przedmioty więcej ale święty spokój. Ambitniejsi, no ok, wybiorą coś porządnego ale wiadomo, jak jest kobyła to o tę piątkę trudno, czwórka też nie jest często łatwa do zdobycia. Zagadka. Kto ma stypendium naukowe na V roku? Bo jaka ta większość, po opuszczeniu Alma Mater, jest obaj doskonale wiemy.
Jakiś czas temu hitem był indywidualny tok nauki. Brzmi dumnie. Do czasu. Okazało się, że taki tryb nauki wybrały osoby, które nie zdały jakiegoś egzaminu. Egzaminu, którego akurat nie było w planie studiów indywidualnych. No to hyc na indywidualne.;)
No i mój ulubiony kwiatek. Zajęcia wyrównawcze z chemii. Na chemii...
Taki teraz Panie jest Uniwersytet. Supermarket? Restauracja? Zwykła speluna.
Pozdrawiam
Re: Uniwersytet to nie supermarket ani restauracja
29 Października, 2012 - 21:22
Wykształcenie stało się nawet nie towarem - fetyszem, czymś co miało dawać "lepsze życie", ale w sposób iście magiczny. I znów pytanie: kto temu winny. Prywatne uczelnie, które żyją ze "sprzedaży marzeń"? Nie do końca - to podmioty bądź co bądź rynkowe. Studenci, którzy nie są odporni na "trynd" studiowania za wszelką cenę (jak klienci Amber Gold, którzy wg p. Szumilas nie wyciągnęli wiedzy z lekcji w nowym gimnazjum i nie znają się na matematyce, której prawidła wykluczały prawdopodobieństwo oferowanego zysku)? Nie. Niektórzy nawet mają szczery pęd do wiedzy - a to trzeba docenić! Winny jest sysyem, a więc władza.
Podobnie jak w przypadku AG państwo - moim zdaniem - jednak ma obowiązek uchronić obywateli przed hurtowym naciągactwem, o którym posiada wiedzę. Jak wspomóc w tej dziedzinie obywatela? Wspierając uczelnie państwowe, nie prywatne, a jeśli już prywatne - to te, które wykonują za państwowe uczelnie dobrą robotę.
W dobrą stronę szła ustawa, która pozwalała oddzielać studia zawodowe od tych dających szerszą perspektywę - ale ją zepsuto, ponieważ pracowała przy tym obecna p. minister, która jest współwłaścicielem dużej prywatnej uczelni w Białymstoku. W jakim stanie jest obecnie Uniwersytet Białostocki - szkoda mówić. Kto dostawał pieniądze unijne i zgarniał profity - rzecz wiadoma.
Wizerunkowo dobrze wygląda - tylu MWzWM! Zarobić da się przy tym. Więc po co tracić energię na Uniwersytety... Kadra się wyżywi łapiąc fuchy tu i tam, no to ich się trochę jeszcze przyciśnie, żeby coś tam publikowali - i szlus.
Łatwiej sterować ciemnymi, którzy mają o sobie oświecone mniemanie.