Co by było, gdyby...
Ostatnio w mediach swoje 5 minut ma zasłużenie prof.Witold Kieżun, z kilku powodów, bo to i doktorat honoris causa i słynny już epizod w "Powstaniu Warszawskim". Szkoda, że dopiero teraz a nie w r.1989. Więc spróbujmy sobie podgybać w związku z naszym bohaterem.
Co by było...
Co by było, gdyby urzędnik ambasady w Nairobi, który przekazał prof.Kieżunowi, wtedy zaanagażowanemu w projekt w Afryce, wiadomość o telefonie z kraju z mglistą propozycją pod jego adresem, był bardziej kompetentny i rzeczowy. Bo gdyby prof.Kieżun wiedział wtedy, jak twierdzi w rozmowie w "Gościu Niedzielnym", że chodzi o stanowisko ministra finansów, najprawdopodobniej zerwałby kontrakt i wrócił do Polski. I sądzę, że jako twardy facet, jak na powstańca warszawskiego przystało, a przy tym światowej klasy fachowiec, dałby sobie radę z reformą. Parę lat temu pisałem o miażdżącej ocenie polskiej transformacji, jaką wystawił prof.Kieżun w książce "Patologia transformacji".
Tu widać doskonale jaka może być rola jednostki w historii. Mieliśmy szczęście z JPII, a i o prymasie Wyszyńskim zapomnieć nie wolno, jak ślepej kurze ziarno trafił się nam Kukliński, już sporo mniej szczęścia mieliśmy z Wałęsą, a potem było już coraz gorzej i sprawy polskiej transformacji dostały się w ręce uczniów czarnoksiężnika takich jak Kuczyński, Balcerowicz i Lewandowski. I ułożył się z tego korkociąg w myśl porzekadła - mieliśmy najpierw nieszczęście, potem katastrofę a wreszcie ukoronowanie w postaci Tuska.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 448 odsłon