ELITA JAKO GREPS
Andrzej Wajda, Kazimierz Kutz, Adam Michnik, Daniel Olbrychski, Zbigniew Hołdys, Kora Jackowska. Wiem, wiem, zestawienie tych kilku nazwisk to dla wielu trudne do zdzierżenia nagromadzenie jadu, podłości i agresji. Inni powiedzą, że to lista daleko zbyt krótka i oczywiście będą mieli rację, bo tak naprawdę można by wymieniać ich setkami. Kiedyś mówiliśmy o nich „my”, dziś już nieodwołalnie „oni” - popeerelowska elita. Co ich łączy poza historią, mentalnością, wspólnymi interesami?
Otóż pewien zdumiewający fakt. Całe to czcigodne towarzystwo, w tym te setki niewymienionych z nazwiska, wszystko, co mieli do powiedzenia jako twórcy, artyści, ludzie kultury powiedzieli w czasach PRL-u. I przyznajmy to obiektywnie, zdarzało im się mówić wtedy rzeczy dla nas ważne, piękne, czasami nawet wielkie. Jakiż to paskudny paradoks, że ta przez nich wymarzona III RP, z która się tak chętnie i bezwarunkowo utożsamiają, to czas dla ich talentów tak bardzo nieżyczliwy, czas milczenia, wyjałowienia, twórczej impotencji. Oczywiście dawna sława i pozycja zobowiązują, robić coś trzeba, dłubią więc rozpaczliwie w swoim tworzywie, nad którym jednak wyraźnie już nie panują, bo efekty ich usiłowań raczej marne i żałosne. To zdumiewające, w ciągu ponad dwudziestu lat ludzie bez wątpienia utalentowani, co udowadniali wielokrotnie przed rokiem 1989, często nadal w sile wieku, solidarnie jak jeden mąż nie mają już nic więcej Polakom do powiedzenia. Wszystko na co ich jeszcze dziś stać to odgrywanie na polityczne zamówienie władzy drugoplanowych ról pożytecznych idiotów, albo, co chyba jeszcze gorsze, rywalizacja z gwiazdkami popkultury o lepsze miejsca na pierwszych stronach tabloidów. Co się stało z ich twórczym potencjałem? Dlaczego nie wychowali następców godnych swoich osiągnięć sprzed lat, dlaczego ten kraj jest dziś jeszcze bardziej zapadłą prowincją niż był czterdzieści lat temu pod rządami pezetpeerowskich ciemniaków? Czy to tylko kwestia upływu czasu i naturalnego zużycia materiału?
Do pewnego stopnia to też, ale zdaje się, że to ułamek prawdy. Myślę, że w największym stopniu to wątpliwa zasługa zatrutej i zakłamanej atmosfery Polski pookrągłostołowej. Powszechnej zgody jej elit na nieprawdopodobną kastrację debaty publicznej, na niemal bezrefleksyjne usunięcie z niej fundamentalnych dla wyłaniającej się nowej państwowości rozliczeń historycznych z PRL-em i naturalnych nawiązań do jedynej prawdziwie niepodległej II Rzeczypospolitej. Już na samym starcie okazało się, że to tematy równie niewygodne i niebezpieczne dla byłych komunistycznych aparatczyków, jaki i całego liberalnego establishmentu, który od czasów Komitetu Obrony Robotników uznano (słusznie czy nie) za jądro demokratycznej opozycji. Mało tego, wkrótce po przełomie 1989 r. miało się okazać, że posolidarnościowym intelektualnym elitom politycznie dużo bliżej do byłych komunistów niż do niegdysiejszej antykomunistycznej opozycji o zabarwieniu patriotyczno-narodowym. Wytworzyła się sytuacja patologiczna, całkowicie anormalna. Z jednej strony dzierżące rząd dusz środowiska opiniotwórcze histerycznie blokowały wszelkie próby jednoznacznego potępienia komunistycznej przeszłości, z drugiej świadomie unikały otwartego ideowego sporu z nurtami prawicowymi, nie godząc się na uznanie ich za równoprawnego partnera, w obawie przed ich realnym wzmocnieniem. Mamy oto właściwie szkicowy obraz ostatniego dziesięciolecia XX w., czyli pierwszej dekady tzw. „wolnej” Polski. Czas osobliwych rządów marginalnego środowiska politycznego zwanego Unią Demokratyczną, później Unią Wolności z potężnym i niezwykle wpływowym zapleczem medialnym i opiniotwórczym.
Sytuacja długotrwałego zablokowania sporów ideowych z natury rzeczy miała i ma swoje długotrwałe konsekwencje dla wszystkich sfer życia związanych z przepływem myśli i opinii, czyli także dla szeroko pojętej kultury i dla samego języka debaty publicznej. Wiadomo, że prawdziwą motywacją dla ambitnej twórczości jest zawsze spór, krytyka i kontestacja. Tymczasem godząc się na uznanie najbliższej przeszłości, a także kiełkującej teraźniejszości, za tematy tabu ludzie kultury dokonali bezprecedensowej samokastracji, pozbawiając się dobrowolnie nie tylko możliwości twórczego rozwoju, ale także na przyszłość moralnego prawa do zabierania głosu w jakichkolwiek istotnych kwestiach społecznych. Jako że o równoprawnej dyskusji nie mogło być mowy, rzeczowe argumenty należało zastąpić nacechowanymi emocjonalnie epitetami zamykającymi wszelkie próby dialogu. Pojawił się greps w roli słownej maczugi do tłuczenia, jeżeli nie wręcz zatłuczenia, politycznego oponenta. Zdaje się, że pierwszy był „OSZOŁOM”, słowo, które w III RP bodaj jak żadne inne zrobiło zawrotną karierę. I trzeba przyznać, że w swoim gatunku jest to arcydziełko: zgrabne, mocne, działające na wyobraźnię, z pogranicza młodzieżowego slangu, a więc nośne, jednocześnie wartościujące i dowartościowujące. Oczywiście zarezerwowane wyłącznie dla kontestatorów Polski Michnika i Kiszczaka, gdy tymczasem trudno sobie wyobrazić osoby bardziej doń pasujące niż Owsiak i Wojewódzki, dwóch salonowych pieszczochów, robiących od lat za zbuntowanych przeciwko tradycyjnej polskości młodzieżowców. Potem nastał czas „CHORYCH Z NIENAWIŚCI”, „LUSTRATORÓW”, „GRZEBIĄCYCH W UBECKIM SZAMBIE”, oczywiście powrócił tradycyjny „CIEMNOGRÓD”, no i nieśmiertelny „POLSKI ANTYSEMITYZM”, o który podejrzewa się zawsze każdego, kto nie z naszej partii. W ten sposób na etykietę antysemity zasłużyli sobie zarówno Lech Wałęsa jak i śp. Lech Kaczyński. Na kolejnych etapach, stosownie do aktualnych potrzeb salonowi mędrcy wydalali z siebie nowe grepsy. Wymieńmy tylko te najczęściej używane: „HOMOFOB”, „KACZYSTA”, „MOHER”, „ZWOLENNIK SPISKOWEJ TEORII”, „RUSOFOB”, „PARANOIK”. Dziś w końcu zdaje się, że doszliśmy już do ściany, bo każdy, kto nie swój ten od razu zasługuje na miano „FASZYSTY”, a z tym, jak wiadomo, nie tylko się nie rozmawia, ale w ogóle się go nie toleruje.
Ten zasób stygmatyzujących epitetów to swojego rodzaju ideowa oferta (innej brak) współczesnych polskich elit dla współczesnego polskiego inteligenta, w każdym razie dla kogoś, kto formalnie mógłby nim być – dla tych mitycznych „młodych, wykształconych z wielkich miast”, ukształtowanych już w pookrągłostołowych realiach ucieczki od historii i w ogóle od krytycznego myślenia. To pseudointelektualny przekaz dostosowany do ich spłaszczonego poziomu umysłowego, operacyjna namiastka światopoglądu, umożliwiająca im dokonywanie najbardziej elementarnych wyborów politycznych na poziomie: ten cool – nasz, a tamten - obciachowy moher.
Paradoksalnie od jakiegoś czasu wydaje się, że w dziedzinie posługiwania się grepsem i politycznym etykietowaniem inicjatywę przejęła druga strona, która najpierw wydała z siebie „WYKSZTAŁCIUCHA” a potem na świat przyszedł jego równie pożałowania godny odpowiednik po transformacji, „LEMING”. Szczególnie ulubionym przez ciemnogród celem szyderstwa i językowej deprecjacji stała się sama narzucająca ton intelektualna elita. Zbitkę pojęciową „elita popeerelowska” trudno nawet uznać za wyzwisko, bo to raczej neutralny historyczny opis. I nie ma czego żałować, bo pod ręką jest cała gama innych oddających istotę rzeczy określeń: „ELYTA”, „ŁŻE ELITY”, „PSEUDOELITY”, „ESTABLISZMĘT”, „SALON”, „TOWARZYSTWO”, „ŁAUTORYTETY”, „POŻYTECZNI IDIOCI”. Dodajmy jeszcze znane od dawna, ale używane wcześniej w innym, węższym, znaczeniu: „WARSZAWKA” i „KRAKÓWEK”. Chciałoby się powiedzieć, że dawni mędrcy padli ofiarą broni, którą sami wymyślili. I wszystko wskazuje na to, że jesteśmy na najlepszej drodze ku temu, by w najbardziej oczywiste wyzwisko przeistoczyło się samo słowo „elita”. Już niedługo by to pojęcie tak właśnie było rozumiane i odbierane przez większość Polaków, zbędne będą jakiekolwiek dodatkowe przymiotniki, ironiczna intonacja głosu czy porozumiewawcze mrugniecie okiem – ot, po prostu „ELITA”, nic ująć, nic dodać. I jeżeli rzeczywiście tak się w końcu stanie, to będzie to już ostatnia historyczna zasługa popeerelowskich elit.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2864 odsłony
Komentarze
"ELYTA" najbardziej pasuje
2 Maja, 2011 - 14:00
Tego słowa używał śp. Lech Kaczyński. Oddaje zarówno sens, jak i ocenę zjawiska. "Łże elity" odnosiło się do czasów minionych, a Salon oznacza część elyty będącą jej intelektualnym i medialnym zapleczem. ŻEBY ZMINIĆ POLSKĘ, TRZEBA ELYTĘ WYMIENIĆ NA ELITĘ. Mechanizm budowania elity powinien być tylko jeden - zdrowa konkurencja. Obecna elyta zbudowana jest na chamstwie, konformiźmie, sitwie i nepotyzmie.
Pozdrawiam
ixi band
to co nas boli
2 Maja, 2011 - 17:50
Jestem szczesliwa,ze sa ludzie, ktorzy tak samo jak ja widza nasza beznadziejna rzeczywistosc.Musimy zrobic wszystko,zeby odsunac szubrawcow od wladzy.Ponizaja nas lekcewaza za nasze pieniadze,ktore z nas sciagaja.Maja bron w postaci naszych pieniedzy ktora uzywaja przeciwko nam.Maja media, na ktore my placimy, a nie mamy zadnego wplywu na to co sie w nich dzieje.Od kilku miesiecy nie ogladam telewizyjnych programow.Nawet za komuny byly fantastyczne programy, na ktore czekalismy.Kabarety,filmy,czy koncerty,spotkania z Waldorfem,Boguslawem Kaczynskim i wiele innych ciekawych programow.A teraz! Lis,Zakowski,Doda,cala plejada PO-wcow.A ostatnio Miller,Oleksy,Kwasniewski i inne gwiazdy z PZPR.Wole sledzic internet i czytac to co pisza tacy ludzie jak pan.Zaraz jest mi razniej ,ze nie jestem osamotniona w swych pogladach.Serdecznie dziekuje i pozdrawiam. Jolka.
Arnold Parszawin Trzymamy
2 Maja, 2011 - 19:02
Arnold Parszawin
Trzymamy się i nie dajmy sobie wmówic, że coś z nami nie tak - to oni mają problem! Również pozdrawiam.
Arnold Parszawin
Jolka, zgadzam się z Tobą,
2 Maja, 2011 - 22:29
tvn24 wskrzesza polityczne trupy takie jak miller, oleksy,w wszystkich telewizjach czychają na prezesa i PiS i od rana do wieczora co zrobił, co powiedział, czy nie beknął, a może puścił bąka... ja sobie odpuszczam i wolę w internecie czyta co mnie interesuje
Marika