Święto Obalenia Komunizmu

Obrazek użytkownika Marcin B. Brixen
Humor i satyra

- Znowu święto! Ile tych świąt? - narzekała siostra Łukaszka.
- To jest bardzo ważna rocznica! - huknęła na nią mama. - Dwadzieścia pięć lat temu został obalony u nas komunizm!
- E tam, obalony... - powiedział dziadek.
- Jaki tam komunizm... - powiedziała babcia i się pokłóciła z dziadkiem.
- To co jest za święto? - dopytywała się siostra.
- Święto Obalenia Komunizmu - powiedział zmęczonym głosem Łukaszek wywołując autentyczny podziw u reszty rodziny. Padło pytanie skąd on to wie.
- Robiliśmy w szkole gazetkę okolicznościową - Łukaszek wyciągnął przed siebie dłonie i zaprezentował pokaleczone palce. - Przypinałem tytuł. Szpilkami. Dwadzieścia trzy litery.
- To co z tym komizmem? - zapytała zrozpaczona siostra.
- Nie komizm tylko komunizm! - załamał się dziadek.
Mama rzuciła okiem na pierwszą stronę "Wiodącego Tytułu Prasowego" i oznajmiła:
- Skończył się wtedy!
- Ale to wczorajsza gazeta... - zauważył tata. Mama Łukaszka nerwowo zaczęła grzebać w stosie prasy i bardzo się obraziła, kiedy tata powiedział, że tylko żartował.
- Proszę o spokój - zaapelowała babcia i włączyła telewizor. Hiobowscy zawsze oglądali kilka wydań wiadomości po kolei na różnych kanałach, żeby się zorientować jak jest naprawdę.
- Zwariować od tego można - złapała się za głowę siostra Łukaszka. - Jak można przez półtorej godziny oglądać to samo?
- To nie jest to samo - zaprotestowała mama Łukaszka. - Co prawda duża część wydarzeń się powtarza, ale kontekst jest zupełnie inny. Obejrzyj sama.
I oglądali. Mama Łukaszka miała rację. Na przykład główne uroczystości były relacjonowane na wszystkich kanałach ale z zupełnie różnymi komentarzami.
- Początek wolności...
- Fasadowa zmiana...
- Wielkie oszustwo...
- Historyczna chwila...
- Wielka radość...
- Nie ma się tak naprawdę z czego cieszyć...
Siostra Łukaszka pilnie obserwowała swoją rodzinę. Każdy się denerwował, ale - co ciekawe - każdy w innym momencie.
- Co to za ludzie? - zapytała marszcząc śliczne czółko i wpatrując się w pokazywaną na ekranie trybunę honorową.
- Byli ministrowie, premierzy, prezydenci - wyjaśniła babcia.
- Z poprzedniego systemu - zgrzytnął zębami dziadek.
- Z tego też - odparła z godnością babcia.
Jeden z byłych wstał, podszedł do mikrofonu i powiedział uśmiechając się szeroko:
- Bez nas nie byłoby tego!
Babcia przyklasnęła, mama i tata się oburzyli. Siostra nic nie rozumiała, a Łukaszek nie był zainteresowany. O dziwo, w sukurs babci przyszedł dziadek.
- Bez łajna też nie było sprzątnięcia stajni Augiasza - powiedział i babcia wyrzuciła go z pokoju.
Na szczęście dla siostry Łukaszka były materiały, które w każdym programie były oceniane jednakowo. Takim była relacja z występu byłego prezydenta w centrum handlowym na promocji reklamującej makaron. Wszyscy go zgodnie potępili za rozmienianie się na drobne, chociaż jeszcze tydzień temu wszyscy go chwalili za popieranie producentów klusek.
- Rozumiem! - ucieszyła się siostra Łukaszka.
- Nie! Ależ tak! - mówił do kamery uradowany były prezydent. - Ja jestem, owszem popieram, ale ja go nie jem! Szczerze mówiąc, potrzebuję pieniędzy, chociaż w tym przypadku wcale ich nie wziąłem! A popieram z przekonania, chociaż wcale tak nie uważam!
- Nie rozumiem... - siostra posmutniała.
- Pewne rzeczy powinny być niezmienne i są - rzekł stanowczo tata Łukaszka. - Pewne rzeczy dla wszystkich Polaków są takie same i bezdyskusyjne. I nie dzielą ich. Na przykład rachunki, matematyka. Ile jest cztery razy siedem? - zapytał znienacka siostrę Łukaszka.
Siostra Łukaszka miała strach w oczach. Potem jednak wróciło do nich życie, zwęziły się i na ślicznych wargach siostry wykwitł chytry uśmieszek.
- Cztery razy siedem czego? - zapytała. Hiobowscy spojrzeli na siebie skonsternowani.
- O co ci chodzi z tym "czego"? - poprosiła o wyjaśnienia mama Łukaszka.
- No, musicie powiedzieć co ja mam policzyć. Przecież inaczej liczy się bułki a inaczej chleb. Inaczej żarówki a inaczej się liczy makaron. Bo jeden chleb to cztery bułki, a żarówki są na kartoniki a makaron na paczki. Musicie powiedzieć siedem czego mam policzyć razy cztery. No chyba nie oczekujecie, że będę mnożyć same cyferki! - i siostra zaśmiała się drwiąco.
Hiobowscy najpierw powstrzymali tatę Łukaszka uderzającego czołem o ścianę, a potem wytłumaczyli siostrze, że właśnie tego od niej oczekują. Pomnożenia samych cyferek. I że to jest tabliczka mnożenia.
- A, to - zorientowała się siostra. - Miałam to kiedyś. Ale słabo pamiętam... Ile to będzie, cztery razy siedem...
- Dwadzieścia osiem - podpowiedziała babcia.
- Dwadzieścia osiem!!
- Dobrze. No. I to jest niezmienne - powiedział z namaszczeniem tata Łukaszka i zadał kolejne pytanie siostrze Łukaszka:
- A ile jest siedem razy cztery?
Siostra Łukaszka przypomniała sobie odpowiedź na pytanie ile jest cztery razy siedem i odparła bez wahania:
- Osiemdziesiąt dwa!

Brak głosów