Się wyróżniać
Pod koniec miesiąca budżet domowy Hiobowskich został zasilony poważną kwotą. A to dzięki tacie Łukaszka, który to zarobił je w sposób nielegalny. Czyli wykonując coś "na czarno".
- Bez podatków... - cierpiała jego dusza legalisty kiedy tak stał patrząc na plik banknotów w garści.
- Co. chcesz to zgłosić skarbówce? - zdumiała się babcia.
- Raz się poczuj jak liberał - kusiła go mama. - Oddasz część na podatki i co? Ktoś to przeje albo przepije. A my puścimy te pieniądze w ruch!
- Nie wątpię - rzekł tata Łukaszka znając możliwości swojej żony.
- I my... Je... Puścimy... W ruch... No puść że! - mama Łukaszka wyszarpnęła tacie banknoty. - Pomyśl sobie, że dzięki temu ileś tam stanowisk pracy zostanie uchronionych. Łukasz! Jedziemy na zakupy! Dziecko, bez wymówek! Jak ty się nosisz! Musimy ci nakupić czegoś do ubrania!
- Nie chcę - powiedział Łukaszek i po raz któryś przekonał się, że jego zdanie zupełnie się nie liczy. Mama zagoniła go do samochodu i pojechali do pięknego, ogromnego centrum handlowego otwartego w zeszłym roku. Przedtem był zaniedbany tam park, ale miejscowy oddział "Wiodącego Tytułu Prasowego" urządził wielką akcję pod tytułem "Kto jest przeciwko żulom chlejącym wódę w chęchach?". Przeciw byli wszyscy. "A zatem - konkludowała z zadowoleniem redakcja WTP - wszyscy są za marketem!". Inne alternatywy, jak na przykład zadbany park, nie wchodziły w rachubę. I tak oto miasto wzbogaciło się o kolejne centrum handlowe.
- Jakie ono piękne! Jakie nowoczesne! Jakie tu świeże, europejskie powietrze bez tego ksenofobicznego zaduchu! - cieszyła się mama Łukaszka oddychając pełną piersią. - Jak tu fajnie! Popatrz to tej konstrukcji, po tych elewacjach! Toż to wygląda jak Paryż, jak Londyn, jak Moskwa! Patrząc na to można zapomnieć, że na zewnątrz jest Polska!
- Ziew - ziewnął Łukaszek. - Kupujemy coś czy nie? Bo mam grę... lekcje. Do odrobienia.
- Kupujemy, oczywiście! - i mama pociągnęła Łukaszka w stronę sklepów odzieżowych i zanurzyli się w stosy konfekcji. Na pierwszy ogień poszły nakrycia głowy.
- Nie chcę beretu - kaprysił Łukaszek.
- Ale to jest dobry beret! Niemoherowy! - namawiała mama. - I zobacz kto jest na tym berecie! Che Guevara!
- Dziadek mówi, że to ktoś jak Hitler.
- Dziadek się nie zna! - mamie zaczęła skakać powieka. - Hitler to był faszysta i chociaż obecnie już wiemy, że nie był taki jednoznacznie zły, to faszyści byli źli! Bardzo, bardzo źli! Zabijali ludzi! A Che walczył o pokój! O socjalizm! Przecież ja i twój tata żyliśmy w socjalizmie i co, zabiliśmy kogoś? No oczywiście nie! Więc kupię ci ten beret, dobrze?
- Nie - stęknął Łukaszek marząc, żeby te zakupy już się skończyły. Ale to był dopiero początek.
Następne były koszulki.
- Proponuję nasz najnowszy hit - powiedziała młoda sprzedawczyni. - T-shirt z Cze!
- Obejrzymy - podchwyciła mama Łukaszka i wzięła podawaną przez sprzedawczynią koszulkę. Na froncie widniało ukryte w półcieniu oblicze jakiegoś starszego pana. - Co pani? To ma być Che?
- Tak.
- Che Guevara?
- Nie. Kisław-Czeszczak... W skrócie Cze.
- Nie chcę - usztywnił się od razu Łukaszek. Nie dał się też namówić na najmodniejsze spodnie z naszytymi hasła głoszonymi przez "Wiodący Tytuł Prasowy" czy też na buty z naszytymi kryształkami. Zażądał zwyczajnej kurtki i butów.
- Czemu ty nie chcesz nosić normalnych ciuchów! - mama ofuknęła Łukaszka. - Taki piękny beret! Taki piękny t-shirt! Takie piękne spodnie! Takie piękne buty! Ale nie! Ty musisz jak twój ojciec! W kółko te same buty kupuje! A trzeba być awangardą! Wyróżniałbyś się z tłumu!
- Czy ja wiem... - Łukaszek krytycznie popatrzył na mijających ich falę młodzieży. Wszyscy mieli na sobie modne berety z Che, modne t-shirty z Cze, modne spodnie z naszywkami i modne buty z kryształkami. Wszystkie takie same, jedynie kolory były inne. Na ich tle zwykłe ubranie Łukaszka wyróżniało się i to bardzo.
Zjechali windą na dół i wpadli w kolejną falę ludzi, wchodzących do centrum. Ludzie zaczęli siadać na ławkach, na murkach i wokół fontanny wyciągając gazety. Ubrani byli normalnie i w ogóle się nie wyróżniali
- Co oni robią? - parskał ze złości Łukaszek, któremu bardzo spieszyło się do domu. - Sztuczny tłok? Flashmob?
- Ależ skąd - mama poczuła się w obowiązku wytłumaczyć synowi fenomen więzi społecznych. - Czytają gazety. Po prostu.
- Nie mogą czytać w domu?
- Wiesz, to nie to samo. Zauważ, że u nas w domu każdy czyta inną gazetę.
- Zauważyłem.
- I jak ja na przykład czytam to czuję się osamotniona. Nie mam z kim się podzielić refleksją, upewnić się, że nie tylko ja tak widzę świat. A jak sobie siądę w centrum handlowym i widzę, że ktoś obok mnie też czyta "Wiodący Tytuł Prasowy", to już wiem, że myśli i czuje jak ja. Popatrzmy zresztą.
- Ale ja chcę do domu!
- Żadne do domu. Popatrzmy jak się tworzą więzi społeczne.
Stanęli zatem i patrzyli jak coraz więcej osób rozkłada prasę i siada gidze bądź. Mama najpierw przyglądała się życzliwie czytającym, konstatując z zadowoleniem duży odsetek osób młodych. A potem spojrzała na płachty gazet i cała życzliwość z niej wyparowała. Bo to nie były zwykły gazety. To były gazety o małym nakładzie, upychane gdzieś w głębiach kiosków prasowych. Wstyd było się przyznać do czytania tych gazet. A tu nagle zszedł się cały tłum i akurat wyjął taką prasę! To wyglądało na jakąś zorganizowaną akcję, na jakąś prowokację! Tytuły artykułów wirowały mamie Łukaszka przed oczyma: "Prezydent to bufon", "Premier to nieudacznik", "Rosjanie nie są naszymi przyjaciółmi", "Niemcy rozpoczęli Drugą Wojnę Światową" czy "Wiodący Tytuł Prasowy kłamie!". Tego dla mamy Łukaszka było już zbyt wiele.
- Idziemy stąd. Prędko - wychrypiała w łukaszkowe ucho. - Jak oni mogą czytać coś takiego? Przecież to wstyd! To się wyróżnia! To od razu widać! To... To obciach!
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 819 odsłon