PZPN break

Obrazek użytkownika Marcin B. Brixen
Humor i satyra

Większość produkcji telewizyjnej była na licencji. Najpierw dotyczyło to seriali, potem teleturniejów, potem najróżniejszych show co to śpiewają, albo tańczą, albo robią jeszcze coś innego i na końcu znów seriali. Różnica pomiędzy tymi serialami wcześniej i tymi później była zasadnicza. Te wcześniejsze - to były błahe komedyjki, wzorowane na sitcomach z lat pięćdziesiątych. Te nowsze - wzorowane na najnowszych, nowoczesnych produkcjach ze Stanów, trzymały w napięciu akcją i fascynowały tajemnicą.
Wreszcie, po iluś tam zachodnich serialach, polscy widzowie doczekali się nowoczesnego thrillera osadzonego w krajowych realiach. Nic to, że z licencji, ale za to te polskie smaczki! Wątki, bohaterowie, miejsca. Był często reklamowany, więc cała rodzina Hiobowskich zasiadła aby obejrzeć pierwszy odcinek. Serial nosił tytuł "PZPN break".
W pierwszym odcinku pewien człowiek bierze drobną pożyczkę "chwilówkę" i już po miesiącu idzie do więzienia za niespłacenie gigantycznych odsetek. Trafia do najgorszego więzienia w kraju, gdzie siedzą skazani za największe przekręty - między innymi cała góra tajemniczej organizacji PZPN (Parunastu Zainteresowanych Piłką Niedorajdów). Nasz bohater trafia za kraty, szybko orientuje się w więziennej hierarchii i poznaje co barwniejsze postaci więziennego światka.
Oto na samym początku trafił na krępego, ozdobionego czarnym wąsem Zdzisława K. Otoczony gronem innych skazańców kroczył dostojnie przez dziedziniec nurzając się w aurze chwały - bo siedział stosunkowo krótko ale już spróbował ucieczki. Przez okno. Nie udała się. Okno było za małe.
Z innych postaci warto jeszcze wspomnieć Zbigniewa B., mającego kontakty z Włochami i niejaki Grzegorz L. - były pod wieloma względami. Były zawodnik, były oficjel, były biznesmen, ale nadal wpływowy i z liczącymi się kontaktami.
Nasz bohater poznał jeszcze Zbigniewa K., człowieka niezwiązanego z żadną grupą ale za to najlepiej poinformowanego (może właśnie dlatego). Gdy przemierzał kolejny korytarz drogę zastąpiła mu jakaś wymizerowana postać. Poznał go od razu - to był Janusz W., niegdyś człowiek znany w całym kraju i poza krajem.
- To piekło! - wycharczał Janusz W. - Nowy jesteś, co? Tu niektórzy z nowych nie wytrzymują nawet tygodnia!
- Widzę - wycedził zimno przez zęby nowoprzybyły.
- O nieee... - Janusz W. potrząsnął głową. - Ja tu już siedzę parę lat i się nie załamałem! A przywitali mnie strasznie! Gdy tylko wszedłem, to zawołali: "Kiełbasy w górę i dymamy frajera!" To było straszne! - zatrząsł się i uciekł.
Nasz bohater wędrował dalej. Wreszcie, gdy odcinek zbliżał się do końca trafił na siedzącego na podwórku Michała L., szefa PZPNu. Podszedł do niego i przywitał się.
- Ty tutaj! - Michał L., mocno zaskoczony, uścisnął go serdecznie. Przybysz wyjął przemycone w skarpetce części cygara, skręcił z nich całe cygaro posługując się tatuażem pod lewym kolanem i wręczył Michałowi L.
- Zabieram cię stąd. Uciekamy - powiedział Michałowi L.
- Aaarrggghhh, zaraz dadzą reklamy - wystękał przed telewizorem tata Łukaszka gryząc pięści. I dali reklamy. Na głowę taty Łukaszka posypały się gromy, choć on właściwie nie był niczemu winny.
Po długim bloku reklamowym na ekranie znów pojawiło się więzienne podwórko. Akcja ruszyła z miejsca, w którym została przerwana.
Michał L. podniósł brwi i odparł:
- Ależ ja jestem niewinny.
- Aaarrggghhh, zaraz polecą napisy końcowe - odezwał się znowu tata Łukaszka.
I jakby na zamówienie poleciały napisy końcowe.

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)

Komentarze

...piłkarski poker...
Vote up!
1
Vote down!
0
#6815