Powstanie Warszawskie i teraźniejszość
Weekend zapowiadał się piękny. Hiobowscy po długich dyskusjach zdecydowali się pojechać następnego dnia nad jezioro.
- Żadnego wyjazdu! - zapienił się dziadek. - Jutro jest siedemdziesiąta rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego! Zostańmy w domu i uczcijmy to!
Zanim babcia zdołała zareplikować wtrącił się tata Łukaszka i poinformował dziadka, że czcić można w drodze, nad jeziorem, gdziekolwiek. Dziadek dał się przekonać. Zapakował różaniec, lektury tematyczne i oświadczył, że może jechać.
Nazajutrz załadowali do samochodu wszystko to, co potrzebne nad jeziorem (a nawet znacznie więcej) i pojechali. Niestety, więcej osób wpadło na podobny pomysł i brzeg jeziora był bardziej zatłoczony niż centrum miasta. Hiobowscy zaczęli rozkładać się gdzieś wśród trzcin - brzeg jeziora w stosunku do zeszłego roku przesunął się jakieś pięćdziesiąt metrów w stronę środka akwenu. Łukaszek dojrzał dzieci grające w piłkę wodną i tyle go widzieli. Do drastycznych scen doszło gdy siostra Łukaszka zdjęła ubranie.
- Na litość boską! Okryj się dziecko! - dziadek i babcia runęli z ręcznikami na siostrę Łukaszka.
- Ależ ja jestem ubrana! Mam na sobie kostium! - piszczała siostra Łukaszka.
- Gdzie?!!
- Tutaj! - siostra pokazała jakieś sznureczki wpijające się w ciało i poszła spacerować.
Tata Łukasza poszedł popływać a mama Łukaszka rozłożyła leżak i zatonęła w lekturze "Komandosów z Nawarony" MacLeana, ale czytanie jakoś jej nie szło.
- Chyba mnie oszukali w bibliotece - stwierdziła. - To jest coś o wojnie, a nie o frakcjach w PZPR...
- Zosiu!! Basiu!! Andrzej!! - nawoływali się ludzie poprzez warkot silników, płacz dzieci i ujadanie psów. Nad jeziorem snuły się dymy setek grillów, a dziesiątki odbiorników radiowych przypominały, że dziś jest siedemdziesiąta rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego.
- To cieszy, że naród pamięta - rzekł z satysfakcją dziadek.
- Wariują już z tym powstaniem - powiedziała gorzko babcia wycierając nogi ręcznikiem z czterema pancernymi. - Ani słowa o PKWN ani o dwudziestym drugim lipca, a przecież Ludowe Wojsko - też polskie! - oswobadzało kraj, gałęzie czereśni rzucało się na czołgi...
- Żal, co? - zapytał złośliwie dziadek w przerwie dmuchania koła ratunkowego z dwoma kaczymi główkami.
- No jasne, że żal - przyznała babcia. - Jeszcze do niedawna dziennikarze nazywali warszawską hekatombę szaleństwem londyńczyków, a dziś, ci sami dziennikarze... Nic z tego nie rozumiem.
Dziadek już chciał babci wytłumaczyć jak to naprawdę jest, ale zrobiło się wielkie zamieszanie. Jakiś facet wjechał furgonetką na plażę i zaczął sprzedawać lody na patyku. Hiobowscy oczywiście także je zakupili. Na opakowaniu był rysunek dzieciaka biegnącego z karabinem i napis "Lody powstańcze".
- To już przegięcie - skomentowała babcia. Dziadek milczał.
Wczesnym popołudniem Hiobowscy stwierdzili, że już dosyć tego relaksu. Wyłuskali siostrę Łukaszka z grupy adorującej ją chłopaków. Znaleźli Łukaszka, który cały czas grał w piłkę wodną i prawie wymiotował wodą. Wsiedli do samochodu i ruszyli. Tata Łukaszka włączył radio.
- ...już za trzy kwadranse godzina "W"!!! - emocjonował się spiker. - pamiętajmy aby oddać hołd powstańcom!!! Zatrzymajmy się i włączmy coś, co robi hałas!!! Syreny, klaksony, gwizdki!!!
Babcia nic nie powiedziała. Dziadek także.
W pewnym momencie samochody przed nimi zaczęły zwalniać, aż zatrzymały się. Wzdłuż szosy szedł policjant.
- Co się stało? - zapytał go tata Łukaszka.
- Zatrzymujemy ruch, bo zaraz będzie godzina "W" - poinformował go policjant.
- Że co???
- No, rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Niektórzy zatrzymują się, żeby oddać hołd powstańcom...
- To dlaczego zatrzymujecie wszystkich??? - tata Łukaszka nie posiadał się z oburzenia.
- Tak bezpieczniej. W zeszłym roku ludzie zatrzymywali się gdzie bądź i to wciskając hamulce do deski. W wypadkach o siedemnastej rok temu zginęły trzydzieści cztery osoby. Więc w tym roku zatrzymujemy wszystkich...
Do siedemnastej brakowało jeszcze paru minut. Hiobowscy wysiedli, nawet siostra Łukaszka. Ludzie chodzili wzdłuż szosy. jedni narzekali, inni się cieszyli, że wszyscy będą obchodzić rocznicę Powstania. Dziadek próbował zaintonować Rotę.
- Siedemnasta! - krzyknął ktoś. Zabuczały klaksony, zaświstały gwizdki. Babcia Łukaszka demonstracyjnie zatkała uszy.
Hałas był straszny i może dlatego nikt nie usłyszał jak jakiś facet biegał i wołał pomocy. Na szczęście wpadł na Łukaszka.
- Czemu pan tak biega?! - zapytał Łukaszek.
- Samochód mi się pali! - krzyknął nieszczęśnik.
Łukaszek błyskawicznie sięgnął do ich samochodu, wyjął gaśnicę i popędził za panem. Na szczęście pan trochę przesadził: nie "samochód się palił", tylko spod maski szedł gęsty, jasny dym. Podnieśli maskę, a Łukaszek fachowo odpalił gaśnicę i popryskał komorę silnika.
- Moja gaśnica nie zadziałała - przyznał właściciel samochodu. - A swoją drogą skąd wiedziałeś jak ją włączyć?
- W szkole kiedyś... Nieważne. Grunt, że starczyło. Jak u nas, pod blokiem, niedawno zjarał się samochód, to pięć takich gaśnic nie stykło. Dopiero jeden facet, który jechał tirem przyniósł taką gaśnicę... - Łukaszek rozłożył ręce, żeby pokazać i prawą ręką w coś trafił. To był brzuch dziadka.
Dziadek był wiśniowy z gniewu.
- Jak ty się zachowujesz, niewdzięczny gówniarzu!! - złapał Łukaszka za rękę. - Zamiast oddać hołd powstańcom, postać dosłownie jedną minutę, to ciebie gdzieś nosi!! I jeszcze wypaprałeś ojcu gaśnicę!! Co by to było, gdybyś żył w czasach Powstania!!
- Jeśli mogę coś powiedzieć - wtrącił się właściciel samochodu. - Myślę, że świetnie dałby sobie radę...
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 981 odsłon