Kasztanowy ludzik
Hiobowscy siedzieli przy obiedzie, gdy nagle do pokoju wszedł Łukaszek i zażądał zapałek.
- Są w kuchni, trzecia szuflada od dołu, druga od prawej - powiedziała mama. Łukaszek bez słowa poszedł do kuchni.
- O Boże, on pali - powiedział tragicznym głosem dziadek Łukaszka.
- Niemożliwe, przecież fajki byłoby czuć na kilometr - powiedziała siostra Łukaszka tonem osoby, która wie co mówi.
- Może on nie pali fajek tylko coś innego? Widziałem jak znosi do domu jakieś liście - stropił się tata Łukaszka. Cała rodzina zakradła się po cichu pod drzwi łukaszkowego pokoju, jedynie babcia pozostała w kuchni i dopijała rosół z pozostawionych bezpańsko talerzy.
- Trzy, cztery - zakomenderował tata Łukaszka i runęli na klamkę. Drzwi się otworzyły i wpadli do pokoju. Niestety, Łukaszek niczego nie palił, niczym się nie zaciągał, tylko stał z głupią miną i aparatem fotograficznym w ręku.
- Co ty robisz? - spytała zdumiona rodzina. Wokół Łukaszka, na dywanie piętrzyły się stosy kasztanów, liści, zapałek, świderków i jakiś dziwnych, kasztanowo-zapałczanych konstrukcji.
- Robię kasztanowego ludzika. Co za szajs - rzekł Łukaszek z głęboką nienawiścią. - Jest ten, no... Dwudziesty pierwszy wiek, internet, komórki, a ja się mam grzebać w kasztanach jak przedszkolak...
- Ale to jest super! - zawołała rodzina i na wyścigi zaczęła przywoływać wspomnienia własnych wyrobów z zapałek i kasztanów. Łukaszek opowiedział, że kasztany nazbierali we dwójkę z Grubym Maćkiem - ich wierny druh, okularnik z trzeciej ławki, nie robił ludzika - przyniósł papiery na dysmanualizm. No i teraz od trzech godzin siedzi sam w pokoju i usiłuje coś sklecić z tych kasztanów...
- Ależ my ci pomożemy! - zawołali wszyscy ochoczo. Każdy zagarnął naręcze materiału i sprzętu i ruszył do siebie.
- Oj nie no, oddajcie to! - krzyczał rozpaczliwie Łukaszek. - Wy nie wiecie co macie zrobić!
- Kasztanowego ludzika! - odparł dziadek z błyszczącymi oczami. Członkowie rodziny już zamykali drzwi swoich pokoi.
- Ale ten ludzik ma być w pepeesie! - i ten krzyk Łukaszka usłyszała tylko babcia.
Łukaszek wzruszył ramionami, włączył komputer i ponownie zaczął przymierzać się aparatem do kasztanów leżących na dywanie.
Godzinę później wszyscy przynieśli swoje rękodzieła. Każde inne.
Ludzik taty mógłby trafić do Sevres. Sylwetką wzorowany na dziele Witruwiusza, miał idealną symetrię i zakodowane w sobie liczby: pi, "e" i stałą gazową.
Nie wiadomo jak to się stało, ale mając do dyspozycji materiały dość sztywne (kasztany i zapałki) mamie Łukaszka udało się stworzyć ludzika bez kręgosłupa. Postawiony - układał się natychmiast w zależności od otoczenia.
Ludzik siostry Łukaszka wzbudził zrozumiałe zainteresowanie.
- Dlaczego on ma trzy nogi? - zapytał Łukaszek.
- To nie noga, głuptasie - powiedziała ciepło siostra.
Wtedy wszyscy zauważyli, że ta środkowa noga nie kończy się kasztanem, składa się jedynie z zapałki i ludzik się na niej nie opiera, bo zanadto sterczy ku górze.
- O Boszszsz... - jęknął dziadek.
Ludzik dziadka również wzbudził zainteresowanie. Był duży i składał się z dużej liczby kasztanów.
- Co on taki gęsty? - trafnie to ujął tata.
- Bo to dwa ludziki - zauważyła siostra. - Jeden drugiego od tyłu...
- Ten drugi to koń! - przerwał jej dziadek.
- Sodomita! - krzyknęła babcia i dziadek się zdenerwował.
- Jaki sodomita! To człowiek na koniu! A jaki może być koń z kasztanów? Oczywiście Kasztanka!
- Chyba nie powiesz... - zająknęła się babcia. Ale dziadek oświadczył dumnie:
- Tak! To Piłsudski!
Nikt się nie śmiał. Tata i mama z trudem się pohamowali. Siostra i Łukaszek niczego nie zrozumieli. A babcia pokiwała tylko głową i powiedziała:
- Oj, stary, a taki... Ale byłeś blisko. W sumie Piłsudskiego też można zaliczyć. Ale wczesnego!
- Wczesnego Piłsudskiego? - zapytali wszyscy.
- No tak - i babcia postawiła swojego ludzika na stole. Wyglądał zwyczajnie, jedynie na zapałce imitującej lewą rękę widniała jakaś czerwona opaska. - Zapomnieliście o jednym! Ten ludzik miał być w pepeesie!
I babcia pokazała na czerwonej opasce maleńkie, białe literki: PPS.
Najpierw śmiechem wybuchnęli rodzice Łukaszka i dziadek. Potem przyłączyła się siostra, która co prawda niczego nie zrozumiała, ale głupio jej było nie śmiać się, kiedy śmiali się inni. No i lubiła się śmiać. Ponowny wybuch śmiechu ogarnął wszystkich, tym razem łącznie z Łukaszkiem, gdy zobaczyli, że w drugiej ręce ludzik trzyma tabliczkę z napisem "Hleba!"
- Nie rozumiem co w tym śmiesznego - babcia była wściekła, na jej policzkach pokazały się czerwone plamy. - Ludzie nie mieli co jeść...
- Nie no, oczywiście, nam chodzi o coś innego - tłumaczył się tata Łukaszka ocierając łzy. - Nie negujemy samego postulatu... Łukasz, wytłumacz babci...
- Oj babciu! Hleb to taki piłkarz!
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 825 odsłon