Co się komu śni, część 2

Obrazek użytkownika Marcin B. Brixen
Humor i satyra

Mama Łukaszka leżała w pozycji ustalowej bocznej (zalecanej przez kolorowy dodatek do "Wiodącego Tytułu Prasowego" i spała. Sny miała częste, krótkie i pamiętała je przez kilka dni. Nie przejmowała się tym jednak. Za dnia wypowiedzi kolejnych autorytetów pozwalały jej odegnać chmury kolejnych trosk pojawiające się w umysłowym widnokręgu. Co do snów postąpiła tak samo. Przeczytała gdzieś, że sny to śmietnik, którym nie warto się przejmować i od razu poczuła się lepiej. Zazwyczaj śniło jej się to samo.
Otóż mama Łukaszka w snach chciała być aktorką. Ale nie taką, która tylko gra. Taką, która jednocześnie tworzy i zmienia. Po prostu w śnie brała udział w jakiejś scenie filmowej, której akcja toczyła się nie jak w oryginale, lecz po jej myśli.
Ostatnio bywała Miauczyńską.
Przyjemne to było, odebrała już pensję nauczycielki w wysokości czterech tysięcy euro, bo nauczyciel to bardzo ważna osoba. To ona przecież kształtuje zyliony przyszłych czytelników "Wiodącego Tytułu Prasowego". Potem doprowadziła do tego, że właścicielka niesfornego kundla ze łzami w oczach i na klęczkach sprzątała z trawnika odchody swego pupila, drżąc przy tym z obawy, że zostanie wzięta za osobę niekulturalną.
I którejś nocy mama Łukaszka zawędrowała w swych snach do Sejmu. A tam politycy się przekrzykiwali i udowadniali czyja racja jest najlepsza. Mama Łukaszka nie zdzierżyła tego i wstąpiła na mównicę.
- Coście zrobili z tym krajem? - zapytała gniewnie. Politycy wybuchnęli szyderczym śmiechem.
- Spójrzcie tylko na siebie! - zażądała gromko mama Łukaszka. - Jak wy w ogóle możecie sprawować fukcje publiczne? Siedzicie tacy krzywi, pogarbieni, żyły nabrzmiałe, oczy wytrzeszczone, rumieńce na policzkach i ślina wam cieknie po tych waszych prostackich twarzach. Nie dla mnie wasza retoryka, buraczano-parciana! To po prostu kwestia smaku. I to wasze nieustanne jątrzenie, wypominanie, grzebanie w życiorysach każdemu, kto tylko się dorobił czegokolwiek. Ach, wy życiowi frustraci, którzy niczego nie osiągnęliście, spóźniliście się na bohaterstwo i teraz bawicie się w księgowych dusz! A w Europie co? Pośmiewisko! Nie wierzę już w was! - zakończyła przygnębiona.
Politycy znów się zaśmiali, ale mama Łukaszka przepędziła ich jednym ruchem dłoni, w której trzymała kartę wyborczą. Do opustoszałego Sejmu weszli nowi politycy, z których większość nie była taka nowa. Ale widocznie służyli teraz słusznej sprawie.
- Będziecie się kłócić, jątrzyć, psuć obraz Polski? - zapytała mama Łukaszka surowo.
- Ależ skąd!
- Przecież racja jest tylko jedna!
- Oczywiście! I to my ją mamy!
- I my też!
- Jasne! Zgadzamy się!
- Wiecie co? Zróbmy to tak!
- Oczywiście! A to tak!
- Zgadzamy się!
- Jest dobrze!
- Jest fajnie! - padały glosy. I politycy wzięli się za ręce, utworzyli kółko i zaczęli podskakiwać śpiewając piosenkę z dobranocki "Smurfy" - La la llalala, la lala lala.
Mama Łukaszka odetchnęła z ulgą.
- Nowa klasa, nowy standard. Godność, spokój, elegancja. Razem, zgoda, miłość - padały hasła wokół niej. - Po co macie się absorbować sporami, kłótniami? Po co się w ogóle absorbować? Tyle społeczeństwo ma na głowie, zamiast was angażować my was odciążymy! Zapomnicie o starych politykach, o konfliktach, o tym co to jest recesja, inflacja, ubezpieczenie, lustracja, paragrafy, przepisy... Po co wam to?
Ktoś jej wcisnął do rąk "Wiodący Tytuł Prasowy" z wielkim tytułem na pierwszej stronie: "Dziś społeczeństwo odzyskało zaufanie elit intelektualnych i zagłosowało jak trzeba! Nieważne czy Polska będzie biedna czy bogata, grunt, żeby była europejska! Teraz w tym kraju będzie lepiej!"
- Kraj! - przypomniała sobie mama Łukaszka. - Musimy jeszcze odzyskać kraj! Za mną!
I mama Łukaszka przeniosła się na staromiejski rynek. Wraz z nowymi politykami ruszyła na kłębiący się tłumek. To starzy politycy, rycząc, z poczerwieniałymi karkami, ze spasionymi brzuchami, z oślionymi podbródkami wyrywali sobie wielkie, białoczerwone płótno w kształcie Polski.
- Ja! Mnie! Mój! Moje! - darli się. Płótno też się darło, na razie na brzegach zaczęły pojawiać się ponaddzierane strzępy, a tu i ówdzie nawet kawałka brakowało.
- Stop! - zakomnderowała mama Łukaszka drżącym z oburzenia głosem. - Co robicie z tym krajem? Oddajcie go!
- A co? - zarechotał jeden z drących. - Dostaniemy mandat?
- Mandat to dostaną oni! - zawołała mama Łukaszka i wręczyła mandat społeczny nowy politykiem. Starzy uciekli z krzykiem przerażenia. Chociaż część z nich zrobiła tylko kółko wokół fontanny i wmieszała się w tylne szeregi nowych polityków, ale tego mama Łukaszka już nie widziała. Nowi politycy podnieśli polskie płótno i rozpostarli nad brukiem rynku. Płótno było wielkości małego mieszkania.
- Ależ postrzępione...
- Ależ ponaddzierane...
- Trzeba coś z tym zrobić...
- Kraj nie może tak wyglądać... - i zwierając szeregi wyjęli z kieszeń nożyczki. Po chwili obcinali Polskę, w zgodzie, w spokoju, w ciszy przerywanej jedynie dzwonieniem nożyc.
- Proszę! - zawołał w końcu jeden z nich i wręczył mamie Łukaszka płótno. Po rozpostarciu ukazała się piękna, nowa Polska. Wielkości serwety na stolik.
- Było jej więcej... - wybąkała bezmyślnie mama Łukaszka.
- Oczywiście! - rozległy się głosy polityków. - Ale tyle nadarli!
- Tyle naniszczyli!
- Życia nie starczy żeby to odbudować!
- Ale innym się udało, a my co, gorsi? My też damy radę!
I mama Łukaszka niesiona falą euforii wzniosła Polskę (nie za wysoko, żeby nie być posądzoną o nacjonalizm) i zamachała nią ku Słońcu.

Mama Łukaszka, nadal śpiąc, przewróciła się na tapczanie na drugi bok i moszcząc się wygodnie uśmiechnęła się szeroko. Nadal szła z politykami przez staromiejskie uliczki. Machała małą Polską i pozdrawiała mijanych poszarzałych przechodniów, którzy na jej widok nabierali kolorów tęczy, rzucali wszystko, śpiewali i tańczyli. I ponieważ cały czas patrzyła do przodu to nie widziała, że idący za nią politycy mają kieszenie napchane odciętymi skrawkami poprzedniej, wielkiej Polski, które obcinali na rynku. U niektórych skrawki były tak wielkie, że nie mieściły się w kieszeniach i krótszymi lub dłuższymi wstęgami ciągnęły się za idącymi, po bruku.

Brak głosów