Bazar fajters, część 1

Obrazek użytkownika Marcin B. Brixen
Humor i satyra

Tak się złożyło, że niedawno Łukaszek był świadkiem gorszących scen, kiedy to bili się dorośli. Sceny miały miejsce w odstępie kilku dni na nielegalnym bazarze na skrzyżowaniu ulic. Przez dłuższy czas handlowano na nim warzywami. Jednak właściciele owych straganów handlowali tam "na żywioł" bez żadnych zezwoleń i pozwoleń. Straż miejska co pewien czas wlepiała im mandaty aż wreszcie bazarek stał się miejscem zdecydowanej akcji.
Akurat tata Łukaszka prowadził syna do dentysty. Łukaszek czepiał się każdej możliwości, aby opóźnić dotarcie do celu, tak więc gdy zobaczyli zadymę na bazarku - musieli się zatrzymać.
Na bazarku pojawili się urzędnicy w otoczeniu odziałów straży miejskiej. Nakazali handlującym usunięcie straganów.
- Mowy nie ma! - zakrzyknęli dziarsko handlujący i doszło do zwarcia. Z trzaskiem runęły stragany, owoce i warzywa wysypały się na piękny chodnik z najtańszego pozbruku. Urzędnicy się wycofali i z bezpiecznej odległości obserwowali walkę wręcz. Siły były wyrównane, bo na przykład z jedną krzepką kobietą zmagało się tylko trzech rosłych strażników. Wszystko tam było. I szarpanie i wykręcanie rąk i wtłaczanie w chodnik i wyłamywanie palców i wyciąganie się z samochodów i wciskanie twarzy w stertę pomidorów i twarze czerwone wysiłkiem nabrzmiałe i łzy wyciskane i głos histerycznie wibrujący...
- Czad - powiedział Łukaszek, który gdzieś zniknął, a teraz wrócił ze zdobycznym słonecznikiem i skubał pestki. - Pierwszy raz widzę jak się dorośli leją. To znaczy, widziałem wcześniej na filmach, a pierwszy raz w realu. Nawet nieźle im to idzie.
Tata Łukaszka bardzo się oburzył.
- Jaki czad?! Jakie nieźle?! Czy ty w ogóle wiesz o co tu chodzi?! - krzyczał tata.
- Jezus!!! - krzyczeli jeszcze głośniej handlujący, którzy wyraźnie przegrywali ze strażą miejską. - Pozbawia się nas miejsc pracy! Nas, awangardę kapitalizmu! Gestapo! Zomo!
Gapie, do tej pory w milczeniu i masowo filmujący zajście telefonami komórkowymi, obruszyli się. Co prawda padło parę głosów, że inni kupcy muszą płacić podatki, ZUS, czynsz i opłaty targowe, a ci tego nie robili, więc można by to nazwać oszustwem. I że bezprawnie zajęli własność miasta w postaci chodnika. Ale te głosy utonęły w powszechnej krytyce akcji straży miejskiej.
- Czy oni coś ukradli? Ukradli coś komuś, pytam się?!
- Inni kradną więcej i nikogo to nie obchodzi!
- Czepiają się biednych kupców, bo innych boją się ruszyć!
- Straż to tylko bić potrafi! Zostawcie ich! Ludzie chcą zarobić!
- Mundurowi to faszyści odreagowujący kompleks małego członka!
Handlujący podziękowali na solidarne poparcie. Najgłośniej wyrażała je grupa krawcowych z punktu usługowego w bloku na narożniku.
- Dziękujemy bardzo, patrzecie co ten reżim z nami wyprawia! - krzyczeli kupcy. - Dziś my, jutro wy!
- Widzimy, pamiętamy! Przecież wy nikomu nie pzeszkadzacie! - odkrzyknęły krawcowe.
- Ojej, to ja nie kupię sobie taniej ogórka? - wyjąkała cicho stojąca z boku staruszka ściskająco kurczowo pustą, parcianą, antyczną - bo ponad trzydziestoletnią torbę.
Protesty nie zdały się na nic. Handlarzy zapakowano do samochodów, stragany uprzątnięto. O incydencie przypominały tylko: tłum podekscytowanych gapiów, plamy po owocach na chodniku i łupiny po pestkach słonecznika.
- A właśnie, dlaczego ty jesz słonecznik?! - ocknął się tata Łukaszka. - Przecież jesteśmy umówienie do dentysty! Specjalnie w domu umyłeś zęby przed wyjściem! I co teraz zrobimy?!
- Tak na pewno nie mogę iść - zasmucił się szczerze Łukaszek prezentując czarne od pestek uzębienie.
No i trzeba było przełożyć wizytę.

Brak głosów