Euro na Euro?

Obrazek użytkownika Bartosz Wasilewski
Kraj

Premier obiecał nam, że na Euro 2012 bedziemy miec euro. Oczywiście to, ze obiecał, nie oznacza że euro faktycznie będzie, ale wystarczyło, aby rozpetać gorącą dyskusję na temat tego, czy my Polacy euro w ogóle chcemy i potrzebujemy.

Bicie własnej monety to od wielu wieków jeden z atrybutów państwa suwerennego. Nie ulega wątpliwości, że utrata kontroli walutowej to poważne przesunięcie kompetencji państwowych z Warszawy do Brukseli. Niektórzy uważają to za tragedię i zdradę, inni za wybawienie, sądząc, że im mniej nasi rodzimi politycy będą mogli napsuć tym lepiej. Mniejsza o to, kto ma rację. Oddanie kolejnej cząstki naszej suwerenności innemu bytowi politycznemu w momencie wprowadzenia euro będzie faktem, który bedzie miał ogromne znaczenie dla naszej gospodarki.

Wraz ze smiercią złotego na pewno z ulga odetchną eksporterzy, którzy od lat zmagają się z wysokim kursem naszej waluty i narzekają, że w takich warunkach nie moga prowadzić efektywnej konkurencji z firmami ze strefy euro. Łatweij nam będzie szło w przygotowaniach do Euro 2012. Zmiana waluty spowoduje pewnie wzrost zagraniczych inwestycji, zyskaja producenci, stracą, w związku z podwyżką cen konsumenci... o korzyściach i zagrożeniach płynących z wprowadzenia euro napisano już tyle, że nie ma sensu, aby laik powtarzał tutaj wytarte argumenty.

Jednakże dziś do analizy zysków i strat należy wprowadzić element, który nie istaniał w czasach rozpoczęcia debaty o euro w Polsce. Gospodarka strefy euro w drugim kwartale 2008 roku po raz pierwszy w historii zanotowała spadek PKB. Co więcej prognostycy twierdzą, że nie był to wypadek przy pracy, a stagnacja czy nawet recesja grozi już nie tylko Niemcom ale również Brytyjczykom, Hiszpanom i Włochom. Tymczasem nasza polska gospodarka, aż dziwnie to brzmi, na tym tle wypada naprawdę nieźle. Wzrost PKB za 2008 rok prognozuje się na około 5% (strefa euro obniżyła swoja prognozę do zaledwie 1,4%). Złotówka to dziś jedna z najsilniejszych walut na świecie. Pojawia się więc pytanie, po co mamy dołączyć do strefy państw objętych poważnym kryzysem, skoro sami radzimi sobie z nim znacznie bardziej efektywnie?

Eksperci są podzieleni nie w kwestii tego, czy do strefy euro wejść powinniśmy (w dłuższej perspektywie jest to nie tylko korzystne, ale wręcz niezbędne, ba, nieuchronne), ale czy data 1 stycznia 2011 jest realna. Nawet ci, którzy uznają to za możeliwe podkreślają, że to plan nad wyraz ambitny. Dlaczego więc premier Tusk rozpoczyna dyskusję na ten temat, skoro wie, że daje tym samym broń do ręki swoim oponentom politycznym którzy już zacierają ręce myśląc o społecznym strachu związanym ze wzrostem cen. Czy rzeczywiście premierowi chodzi o to, aby pokazać że rząd "coś robi"? Czy te aspiracje to zwykły polityczny blef? Zobaczymy za trzy lata.

Brak głosów