o literach

Obrazek użytkownika Andrzej Tatkowski
Blog

Nie mam pojęcia jaki obecnie obowiązuje w Polsce alfabet i kto o tym decyduje, ale z niepokojem obserwuję amputowanie przez niewidzialną rękę rynku tych ogonków, co zmieniają samogłoski A i E w dyftongi, i kreseczek, co zmiękczają spółgłoski C, S i Z (a jedna domyka samogłoskę O); jeszcze bardziej mnie niepokoją tajemnicze zniknięcia Ł i Ż, bez których polszczyzna obejść się nie potrafi; nic dziwnego, że od czasu do czasu zalewa mnie ŻÓŁĆ (po grecku "chole").

By to sobie powetować, chcę sobie trochę povetować, choć
wiem że prawo do veta przysługuje w moim państwie jedynie urzędującemu następcy tego pana generała, co to ongiś był autorytatywnie poinformował Polaków że litery "V" nigdy w polskim alfabecie nie było.

Zapewne wiedział, co powiedział, bowiem sam posługiwał się biegle zarówno alfabetem łacińskim jak cyrylicą (a raczej "grażdanką"), a w swoim rządzie nie miał żadnego Vicenta, tylko Krzaka, Kępę i Kłonicę ( a z Mirosławów - generała Milewskiego, też poliglotę skądinąd ).

Pierwsze moje veto - cokolwiek nieświeże - kieruję więc do tych, którym nie spodobało się zaproszenie pana generała do jego dawnej rezydencji, gdzie najzacniejsi obywatele, pod przewodem Pierwszego, poszukiwać mieli najlepszych rozwiązań takich dylematów, jakie Wojciech Jaruzelski był rozwiązywał "bieżąco" przez wiele lat bardzo skutecznie.

Jego obecność była moim zdaniem uzasadniona, a może nawet nieodzowna by znaleźć nie tylko najlepsze rozwiązanie ale i np. zagubiony gdzieś w sekretnych pomieszczeniach gmachu Drugi Aneks do Raportu z innego ważnego rozwiązania.

Późniejsze trudności z innym, chyba ważniejszym Raportem, a zwłaszcza kłopoty translatorskie (tłumaczenie staje się ostatnio coraz trudniejsze) umacniają moje przeświadczenie że pan generał Jaruzelski może jeszcze w niejednej ważnej sprawie udzielić pomocy - i nie tylko panu prezydentowi Komorowskiemu - jeśli zechce.

Drugie moje veto dotyczy czterech liter, jak w czasach przedwańkowiczowskich nazywano dupę, dopóki jej mistrz Melchior nie wydobył na światło dzienne i nie wprowadził na te salony, do których dziś tęskni potomstwo lokajów, pokojówek, froterów i sprzątaczek, grajków i śmieciarzy.

Nie przeciw owym czterem literom chcę zaprotestować (co byłoby równie bezsensowne jak bezowocne) ale przeciw tym, którzy skoncentrowali ogień swych płomiennych protestów na pewnej konkretnej dupie, od wczoraj dostępnej czytelnikom "Gazety Polskiej codziennie" w dziale "Kultura", a nieco wcześniej zademonstrowanej w (znacznie droższej) wersji 3D widzom spektaklu odegranego, jeśli się nie mylę, w Teatrze Dramatycznym im. Gustawa Holoubka w Warszawie.

Chętnych do obejrzenia tego, co ukryte, było i jest wielu, czy chodzi o już wspomniany II Aneks do pewnego Raportu, czy jakiś łatwiej dostępny ale równie niejawny element anatomiczny, np. rów międzypośladkowy cudzy (o własnym nie warto nawet marzyć, bo bezpośredniemu poznaniu wzrokowemu nie jest i nie będzie dostępny).

Jeśli ktoś chce za zaspokojenie swej ciekawości w tym czy innym względzie zapłacić (podobno gotowa to była uczynić Druga Osoba w państwie, a uczynił pewien senator), nie domagając się refundacji poniesionych kosztów ze środków unijnych czy budżetowych, protestować mają powód jedynie ci, którzy za mniejsze pieniądze gotowi są pokazać więcej, bo to lubią nie mniej niż ów były poseł, co chce jeszcze.

Wypinanie się, wymachiwanie czy prężenie, a także wicie się, drżenie i dygotanie oraz dyszenie i pojękiwanie, by zarobić parę złotych, nie jest niczym rzadkim w wolnym świecie, przez który swobodnie przepływają towary i idee wraz z osobami różnych ras, płci i orientacji.

Każdy błyska czym może : inteligencją, okularami i łysiną, elegancją, biżuterią i makijażem, albo urodą buzi, nózi czy dupci, a choćby i dupska, które przy fachowej pomocy specjalistów daje się dziś uformować stosownie do popytu i podaży dóbr czy też usług.

Nie żywię sympatii dla tych, co na nimfomankach, narcyzach i ekshibicjonistach z jednej a na erotomanach i ofiarach voyeuryzmu z drugiej strony robią kuplerskie fortuny jako dysponenci platform ich kontaktów.

Skoro jednak -jak się dowiaduję- ubiegają się o wsparcie budżetowe, nie za wielki to widać interes; może niewiele mamy tych nieszczęsnych zboczeńców, może żerujący na nich alfonsi pójdą stąd z torbami za zdrowszym chlebem - bo na upowszechnienie ich usług środków z budżetu z pewnością nie starczy, a Europa stoi wszak (odpowiednim) otworem.

Zadek wypinający się na mnie z "Codziennej" obejrzałem z uwagą i nie bez emocji, które nie były pozytywne.

Rozumiem, że za złotego i groszy osiemdziesiąt nie mogę się spodziewać cudów, ale korci mnie, by spytać jaka też była gaża okaziciela tego, co był pokazywał, i ile by mnie kosztował (ulgowy !) bilet wstępu na ów pokaz w wersji 3D, bo chciałbym dokonać wyboru właściwej opcji, póki jeszcze mogę się schylać, i póki Fundacja Ciało/Umysł proponuje, bym "spojrzał na ciało z innej perspektywy".

Ciało wprawdzie mam mdłe, ale umysł na tyle sprawny, że potrafi je zmusić do lekkiego skłonu i - kto wie, może uda mi się spojrzeć na palce moich kończyn dolnych z nowej perspektywy, jeśli na widowni znajdą się właściwe osoby, najlepiej te publiczne, którym wiele jestem winien.

Niechże zobaczą to, czego ja zobaczyć nie mogę.

Coś sobie w ten sposób przecie powetuję.

Brak głosów