Wokół Konferencji Smoleńskiej (1)

Obrazek użytkownika Free Your Mind

Wykład prof. P. Witakowskiego zawiera kilka interesujących punktów, do których pozwolę się w niniejszym tekście odnieść (mniej lub bardziej szczegółowo), dorzucając mój komentarz. Po pierwsze, Witakowski konsekwentnie używa w cudzysłowie określenia „katastrofa smoleńska”i o oficjalnej wersji wydarzeń mówi jako o hipotezie MAK. Po drugie, o hipotezie z eksplozją tupolewa w powietrzu nad lotniskiem XUBS przypomina, że jest hipotezą. Po trzecie, zwraca uwagę na zaskakujący bałagan prawny i instytucjonalny, jaki stworzono już 10 Kwietnia (to rzecz na osobny wykład, nawiasem mówiąc), jak też na rolę mediów w utrwalaniu fałszywego obrazu tego, co się miało stać tamtego tragicznego dnia z „prezydenckim tupolewem” - obrazu przekazywanego zarówno polskiej, jak i międzynarodowej opinii publicznej. Po czwarte, dokonuje ogólnej systematyzacji lotniczych katastrof, wskazując na ich charakterystyczne cechy (związane z przebiegiem procesów niszczenia konstrukcji danego statku powietrznego, jak i schematem rozkładu szczątków) i zestawia to rozróżnienie z obrazem tego, co przedstawiano a propos „smoleńskiej katastrofy”. Co do tej ostatniej zaś, Witakowski przypomina (po piąte), że daje się ona podzielić na kilka etapów, przy czym tylko dwa z nich zostały poddane jakimś badaniom (i to w oparciu o dane mające pochodzić tylko z niektórych rejestratorów), pozostałe etapy zaś nie. Zacznę od końca tego wyliczenia. Zdaniem Witakowskiego „katastrofa smoleńska” dzieli się na następujące etapy: 1. lot (wg określonej trajektorii) ku brzozie, 2. uderzenie w brzozę, 3. lot między brzozą a uderzeniem w ziemię, 4. uderzenie w ziemię/dezintegracja samolotu, 5. przemieszczanie się fragmentów statku powietrznego do miejsca ich położenia. Etapy 2, 4 i 5 nie zostały poddane oficjalnym badaniom i dokładnie odtworzone, zaś 1 i 3 rekonstruowano odwołując się tylko do nielicznych rejestratorów – część bowiem urządzeń pokładowych „prezydenckiego tupolewa” zniknęła, część zaś uległa zniszczeniu niepozwalającemu na odtworzenie zapisanych danych. Nie uwzględniono też, zaznacza Witakowski, zapisów z rejestratorów naziemnych. Do tych ostatnich bowiem (co dodam od siebie), jak pamiętamy, nie dopuszczono polskich badaczy; zresztą nawet, gdyby ich dopuszczono, to (jak informowała „strona rosyjska”) obraz pracy urządzeń w „wieży XUBS” się po prostu nie utrwalił. Nawet taśma z zapisem rozmów w tejże wieży okazała się nieco wybrakowana, o czym wspominał raport MAK (http://freeyourmind.salon24.pl/345616,uwagi-do-uwag).„Katastrofa smoleńska” jest więc nie tylko otwarta na dalsze badania i rekonstrukcje, ale, co więcej, wykazuje się wieloma osobliwymi cechami, które w konfrontacji z innymi zdarzeniami lotniczymi budzą znaki zapytania. Witakowski zwraca uwagę, że wypadki samolotów polegające na dachowaniu nie kończą się zwykle tragicznie dla pasażerów, a przede wszystkim – podczas takich katastrof statek powietrzny nie ulega fragmentacji. Do tej ostatniej zaś dochodzi albo w wyniku potężnego uderzenia samolotu o podłoże (spadającego z dużej wysokości), albo w powietrzu (po wybuchu lub innej poważnej awarii). Na XUBS natomiast miało dojść do upadku z relatywnie małej wysokości parunastu metrów i do dachowania nie miało dojść ani do wybuchu, ani do wielkiego pożaru, a tymczasem wrak (widoczny na zdjęciach) jest pokawałkowany do tego stopnia, iż tylko kilka co większych części jest zachowanych i rozpoznawalnych.Jeśli chodzi o kwestie prawne (pociągające za sobą określone konsekwencje proceduralne, badawcze i śledcze), to Witakowski przypomina powszechnie znaną już sprawę bezzasadnego przyjęcia chicagowskiej Konwencji jako prawnej podstawy „badań katastrofy smoleńskiej”, jak też przywołuje treść Artykułu 11 dwustronnego porozumienia między Warszawą a Moskwą (zawartego w grudniu 1993): W przypadku zaistnienia incydentu w przestrzeni powietrznej Rzeczypospolitej Polskiej lub Federacji Rosyjskiej będącego następstwem działalności lotnictwa wojskowego, Strony podejmują niezbędne kroki wykorzystując bezpośrednią łączność w celu niedopuszczenia do eskalacji incydentu i szybkiego usunięcia jego skutków oraz wymiany w trybie pilnym informacji o zaistniałych wydarzeniach. Strona polska takie informacje będzie przekazywać <b>za pośrednictwem Attache Wojskowego Ambasady Federacji Rosyjskiej w Rzeczypospolitej Polskiej, </b>Strona rosyjska za pośrednictwem Attache Wojskowego Ambasady Rzeczypospolitej Polskiej w Federacji Rosyjskiej. Wyjaśnienie incydentów lotniczych, awarii i katastrof, spowodowanych przez polskie wojskowe statki powietrzne w przestrzeni powietrznej Federacji Rosyjskiej lub rosyjskie wojskowe statki powietrzne w przestrzeni powietrznej Rzeczypospolitej Polskiej prowadzone będzie wspólnie przez właściwe organy polskie i rosyjskie. Jednocześnie Strony zapewniają dostęp do niezbędnych dokumentów z zachowaniem obowiązujących je zasad ochrony tajemnicy państwowej. W sytuacjach awaryjnych Strony zobowiązują się do udzielenia niezbędnej pomocy załogom wojskowych statków powietrznych (podkr. F.Y.M.).Zwraca tu (przynajmniej moją) uwagę zapis dotyczący informowania się (obu stron sygnatariuszy porozumienia) w trybie pilnym na poziomie attachatów wojskowych, czyli uruchamiania jakiejś „wojskowej gorącej linii” w przypadku tego rodzaju lotniczych zdarzeń z udziałem państwowych samolotów. 10 Kwietnia zaś mamy nie tylko tego rodzaju statki powietrzne, lecz i delegację prezydencką z głową państwa i sztabem generalnym – w rolach głównych – sprawa jawi się więc jako ewidentnie „wojskowa”. Czy taka „gorąca linia”, w związku z tym, nie funkcjonuje? Na XUBS, wśród wyczekujących na przylot prezydenckiej delegacji, znajduje się polski attache, czyli gen. G. Wiśniewski, który nawet nie wysiada z busa, przekonany po rozmowie z innym pracownikiem ambasady, G. Cyganowskim, że PLF 101 poleci na zapasowe lotnisko ((http://freeyourmind.salon24.pl/320751,wyczekiwanie); por. też relację M. Wierzchowskiego http://freeyourmind.salon24.pl/401203,tajemnice-smolenska)). Tym niemniej ów attache nie zostaje potem przesłuchany jako świadek przez żadną z komisji sejmowych z „Zespołem Parlamentarnym” włącznie – choćby pod kątem tego, jakie i komu przekazywał informacje 10-04 (lub jakie otrzymywał). W Katyniu 10 Kwietnia „po katastrofie” zapadają decyzje (rozkazy?) dotyczące sprawnej i przyspieszonej „ewakuacji” przybyłych na uroczystości pielgrzymów i parlamentarzystów – do dziś jednak nie wiadomo, w jaki sposób koordynowane (ta z kolei sprawność nieco kontrastuje z potraktowaniem przez polską stronę „miejsca katastrofy”). W oficjalnej narracji się utarło, iż jako pierwszy (gdzieś koło 10-tej) zostaje zawiadomiony przez „stronę rosyjską” płk dr E. Klich (telefon od „menażera” A. Morozowa) (http://zbigniewkozak.pl/2010/05/18/co-edmund-klich-powiedzial-na-podkomisji-do-spraw-transportu-lotniczego/), zwany później „akredytowanym” (jego relacjom poświęcam sporo miejsca w Zagadnieniach „smoleńskich”),tymczasem na finałowej prezentacji „komisji Millera” (latem 2011) mówi się o tym (co sygnalizowałem już w ZS),że Inspektorat ds. Bezpieczeństwa Lotów MON (http://www.inspektoratmonbl.wp.mil.pl/pl/8.html) już o godz. 9.12 otrzymać ma wiadomość o zdarzeniu. Owo „już” ma sens, rzecz jasna, tylko w odniesieniu do chwili informowania E. Klicha, bo nie do „momentu katastrofy”, skoro przecież byłoby to raptem jakieś 30 minut po zdarzeniu. Tak czy tak, kwestia tego: <b>jak 10 Kwietnia wyglądał wojskowy obieg informacji </b>– jest wciąż niewyjaśniona (a ściślej: utajniona). Mimo upływu lat od tragedii.Wprawdzie krąży czasem opowieść (w oficjalnym obiegu), iż dowódca jaka-40 miał już o godz. 8.42 zawiadomić telefonicznie Okęcie o „katastrofie prezydenckiego tupolewa” na XUBS, ale informację tę znamy, jak dotąd, wyłącznie z przekazu ustnego (ten zaś, jeśli chodzi o relacje z 10-04 już niejednokrotnie okazał się dość nieprecyzyjny, zwłaszcza pod względem parametrów czasowych; wystarczy wspomnieć historię z ruchomą „godziną katastrofy” (http://freeyourmind.salon24.pl/380030,medytacje-smolenskie-6-godzina-batera) oraz z przesuwającymi się w czasie połączeniami „rządowymi” (http://www.rmf24.pl/raport-lech-kaczynski-nie-zyje-2/rozmowy-sikorski) (http://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/wywiady/kontrwywiad/news-jerzy-bahr-kiedy-dotarlismy-na-miejsce-szczatki-samolotu-jes,nId,272617)). Pomijam kwestię błyskawiczności tego zawiadomienia, gdyż byłoby to dosłownie minutę „po” - tak jakby Wosztyl trzymał już przytomnie komórkę w ręku, mając zaraz skontaktować się z 36 splt (coś jak S. Wiśniewski czuwający z kamerą na hotelowym parapecie we mgle). Oczywiście takie rzeczy są możliwe i taka zapobiegliwość również, choć, jak wiemy z fragmentów rozmów w Centrum Operacji Powietrznych – ten właśnie Wosztylowy komunikat z XUBS (ani tym bardziej z 36 splt) nie dotarł do tej instytucji zbyt szybko, bo nawet w pierwszych minutach po 9-tej nic o smoleńskiej katastrofie w COP nie wiedziano (http://www.wprost.pl/ar/215934/Oficerowie-monitorujacy-lot-Tu-154-Witebsk-jest-na-Bialorusi/). Wiedziano już natomiast, a nawet mówiono na antenie Polsat News (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2012/07/tuz-po-9-tej-10-04.html), no ale to z kolei zasługa red. W. Batera, który miał się dowiedzieć o katastrofie jeszcze zanim do niej doszło. I też nikt go dotychczas nie zdążył dokładnie przesłuchać w tej sprawie. Wracając na koniec do treści wystąpienia prof. Witakowskiego. Jako ciekawostkę dodam, że na jednym ze slajdów (obrazującym rozmiary katastrofy lotniczej w Lesie Kabackim) pokazywanym podczas jego konferencyjnego referatu widnieje podpis: zdjęcie dedykowane członkom „stowarzyszenia pancernej brzozy”. Dołączam się do konkluzji Witakowskiego, że badania „katastrofy smoleńskiej” dopiero przed nami.

Brak głosów