Rozważania o życiu pozagrobowym
Jedni mówią, że w przyrodzie nic nie ginie, zaś inni, że istnieje życie pozagrobowe. Oba te stwierdzenia sprawdzają się w naszym życiu politycznym, w którym ktoś zostaje zabity i pogrzebany, a po jakimś dłuższym czasie, gdy już ciało powinno się rozłożyć, jednak płyta grobowca się podnosi, najpierw wynurza się peryskop, który skanuje otoczenie pod kątem tego, czy jacyś niepowołani świadkowie nie czatują w okolicy, a potem wyłania się ziemistego koloru ręka, aż wreszcie wstaje, otrzepując się z ziemi ten, o którym już wszyscy powoli zdołali zapomnieć. Oczywiście karencja wymagana do takiego powstania z martwych zależna jest od skali przewin w poprzednim życiu, jeśli więc ktoś, jak J. Oleksy, nagrzeszył niefrasobliwie rozpowiadając o tym, jakimi to szmaciarzami są komuniści (co zarejestrowała czujna maszyneria), to musiał nieźle się naczekać pod ziemią, ćwicząc umysł w odosobnieniu, dużo czytając i ostrząc się jak brzytwa, by mógł z powrotem pokazywać się wśród ludzi, a i dziś występuje jeszcze z taką pewną nieśmiałością, może nieco w obawie, by go jakiś złośliwiec znowu do grobu nie wtrącił, co mu przecież nie grozi, mimo procesów dotyczących jego agenturalnej przeszłości. Każdy z nas jednak zdążył spostrzec, że już Brzytwa ponownie egzystuje i „mordę tę moją” znowu widać. I oto po paru tygodniach zalegiwania w grobowcu, także Gleb wstaje. Twarz poznajemy, mimo jej poszarzałości i bruzd stanowiących rezultat procesów rozkładu.
W polskim „życiu politycznym”, które sprowadza się do występowania w mediach i eksponowania konkretnych postaci oraz głosów, mimo że realnie te występy przekładają się na całkiem spore pensje poselskie, ministerialne etc. oraz wszelkie „przywileje władzy”, śmierć polega na tym, że ktoś ma szlaban na swoją twarz. Fotoreporterzy unikają danego nieboszczyka, nie jeżdżą za nim na wakacje, by skrupulatnie dokumentować jak i gdzie sobie po cholernie ciężkiej „pracy dla ojczyzny” odpoczywa, nie pokazują w magazynach o budownictwie czy dekorowaniu wnętrz, jak on sobie elegancko mieszka, zaś czasopisma „dla pań” nie przeprowadzają wywiadów z żoną i córką na temat tego, „co mąż i tatuś je” oraz jakich płyt najczęściej lubi słuchać, tudzież „co ma na DVD” (tu zwykle wymienia się tych reżyserów, których „GW” dołącza do swoich numerów). Na tym nie koniec. Ci wszyscy intelektualni emeryci, którzy prowadzą programy „z udziałem czołowych polskich polityków”, a więc ci wszyscy ludzie, którzy sensownego pytania nie potrafią sklecić, a za swoje podstawowe zadanie uważają pokazywanie politycznej konfrontacji i pyskówki - nic więcej (ich postawa więc przypomina zachowanie złośliwego kierownika schroniska dla psów, który przechadza się wzdłuż boksów i wali drągiem w siatkę, by napuszczać jedne psy na drugie) – no więc oni naraz przestają „zapraszać do studia” danego nieboszczyka. Ci zaś spece, co z wypiekami na twarzy opisują na łamach „prasy” przeróżne „kulisy życia politycznego”, ci co biegają po korytarzach sejmowych czy rządowych - w swych opowieściach danego nieboszczyka nie wplatają w przygody głównych bohaterów.
Taki nieboszczyk więc nie traci żadnych pieniędzy, dóbr, w żadnej celi ani więziennym drelichu nie ląduje, jeno przeżywa śmierć medialną (coś na kształt śmierci klinicznej), w trakcie której ogląda sobie w grobie, tzn. po drugiej stronie telewizora, tych wszystkich swoich kolesi, co mogą nie tylko nadal kraść, ale i dobrze się bawić w świetle kamer i w towarzystwie roześmianych pańć z tej czy innej „stacji komercyjnej” (lub i publicznej) - i czuje się tak, jakby go ktoś karnie wywalił z wakacyjnego obozu i odwiózł do domu. Jego, tego nieboszczyka, poczucie niesprawiedliwości nie polega jednak na tym, że go spotkała jakaś (oczywiście absolutnie niezasłużona) kara, tylko że inni są jeszcze gorsi, więcej się nachapali, więcej naoszukiwali, a ich się nikt nie czepia i żyją sobie jak u Pana Boga za piecem, bawiąc się w wielką politykę i poklepując się nawzajem po plecach. Na szczęście świat ten, czyli „III RP”, tak skonstruowali dobrzy bogowie skupieni wokół Zeusa Wojciecha, że jest on niezwykle łaskawy dla nieboszczyków i po jakimś czasie zalegiwania w ziemi, wychodzą oni i powracają, zrazu przemykając się opłotkami w półmroku, potem coraz śmielej ukazując się w blaskach dnia. Taki Siwiec przecież, który nie powinien po swoim wyszydzaniu Jana Pawła II pełnić innej funkcji poza strzyżeniem trawników, taki Kwaśniewski, który po pijaństwie nad grobami polskich oficerów w Charkowie, powinien zniknąć z życia politycznego raz na zawsze, taki Oleksy, takich wielu innych agentów...
Tak naprawdę bowiem żyjemy na cmentarzysku. Współczesna Polska jest olbrzymim cmentarzyskiem przyzwoitości, uczciwości, prawości i praworządności. Dlatego żywe trupy czują się jak u siebie w domu i chwalą go sobie.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 706 odsłon
Komentarze
Słuszny temat
27 Października, 2009 - 14:04
i przed 1.XI bardzo na czasie. Problem w tym, że niektórych nie daje się skutecznie pochować. Tyle razy już zakopywano, a te s...ny ciągle spod ziemi wyłażą...
pozdrowienia
Gadający Grzyb
pozdrowienia
Gadający Grzyb