Rozjemcy z Rosji
"Nie ma winnych, są tylko zadziwieni" - śpiewał kiedyś Dezerter. Dziś też nie słychać na arenie międzynarodowej głosów tych, co kiedyś odtrąbiali "niepodległość” Kosowa i pukali się w czoło, gdy krytycy tej decyzji wskazywali na sytuację Osetii Płd. i Abchazji, którą wykorzysta Rosja.
Obecna bieganina wielu polityków jak rozhisteryzowanych bab w płonącym maglu, świadczy, że albo historia nie jest dla nich żadną "nauczycielką życia" i imperialne zapędy Rosji traktują oni jako nieszkodliwą megalomanię kremlowskich bezpieczniaków, albo zabierają się oni za myślenie dopiero, gdy Rosja stawia ich wobec faktów dokonanych. Ciekawostką pozostaje fakt, że w Polsce istnieją "politycy" czy "komentatorzy", co zawsze potrafią stanąć po stronie Rosji, wot, taki sentyment do ZSSR wiecznie żywy.
A skoro już o ZSSR mowa, to doktryna polityczna w naszym kraju nie tylko nie uwzględnia takiego bytu, ale też dość szybko puściła go w niepamięć. W ten sposób nie tylko mało kto już cokolwiek wie o doktrynie Breżniewa (młodzież by wybałuszyła gały na takie hasło), mało kto pamięta "pokojowe interwencje sowieckie" na Węgrzech i w Czechosłowacji - i w ogóle posowiecki porządek świata staje się jakby domeną dyskusji prawicowych oszołomów jedynie.
Federacja Rosyjska, spadkobierczyni Rosji sowieckiej, która nie tylko powstała drogą totalnego gwałtu na części mieszkańców carskiej Rosji, ale i zagarnęła spore połacie świata, doprowadzając do okupacji i eksploatacji wielu państw (nie tylko przecież europejskich) i która za swoje ludobójcze praktyki nigdy nie odpowiedziała (ani po II wojnie światowej, ani później) - w ciągu niespełna paru lat od „rozpadu ZSSR” stała się dla wielu "komentatorów" wzorem kraju demokratycznego i "prawie praworządnego". Wprawdzie wymordowano nieco Czeczenów, niezależnych dziennikarzy, a nawet stosowano praktykę organizowania terrorystycznych ataków, by następnie zwalczać domniemanych „terrorystów” – jednakże bezpieczniacy usadowieni na Kremlu i nadzorujący posowieckie przemiany przedstawiani byli na Zachodzie jako może nieco nieokrzesane, ale przynajmniej znające się na gospodarce, ropie i gazie, chłopaki. Z kolei ci ostatni, darzący zachodnich polityków pogardą, mit ten podtrzymywali. Zresztą do tej komedii włączył się nawet rząd Tuska, który w czapkowaniu Moskalom chciał prześcignąć komunistów, ale niewiele czapkowaniem wywalczył.
Rosja swoim działaniem wobec Gruzji dowodzi, że formalne zlikwidowanie bloku sowieckiego w niczym nie zmieniło powojennego układu sił. Wbrew pozorom, nie świadczy to o tym, że transformacja komunizmu w postkomunizm nie była na serio – nie, sowieccy bezpieczniacy przeprowadzili ją jak najbardziej na poważnie, dlatego też chcą ją nadzorować w dalszym ciągu. Rosja chce mieć przy sobie rzuconą na kolana Gruzję z wielu powodów, które chyba wszystkim co wnikliwszym obserwatorom są znane. Jednocześnie chce pokazać, że zaangażowanie USA w tamtym regionie miało dotąd charakter wyłącznie kurtuazyjny, a nie rzeczywisty.
Oczywiście, wiele zależy od tego, czy odchodzący prezydent Bush przyjmie to do wiadomości, ale jak na razie (poza pohukiwaniem) Amerykanie nic wielkiego nie zrobili (chyba że dozbrajają jakoś potajemnie Gruzinów, na co chyba nie wygląda, skoro Rosjanie penetrują przestrzeń powietrzną Gruzji, jakby nie istniała tam jakakolwiek obrona przeciwlotnicza). I pole manewru jest właściwie dla USA ograniczone – do otwartej konfrontacji nie dojdzie, zaś wycofanie się z tamtego regionu będzie początkiem końca ekspansji amerykańskiej dyplomacji nie tylko na Kaukazie, lecz i w naszej części Europy. Gdyby Amerykanom bardziej zależało na Gruzji, to przeforsowaliby jej włączenie do NATO i zaoferowaliby temu państwu poważną pomoc militarną (nie mówiąc o gospodarczej) – tak się jednak nie stało i Gruzini faktycznie zostali pozostawieni Rosji (nie samym sobie).
Być może amerykańska administracja zajęta zbyt wieloma sprawami świata naraz, zlekceważyła ruchy wojsk rosyjskich w Osetii Płd. i Abchazji, wojsk (po dziś dzień zresztą) zwanych eufemistycznie „pokojowymi” (no ale wiemy, że nikt tak jak Rosja nie walczy o pokój), a być może, że w swej krótkowzroczności sądziła, że casus Kosowo nie przełoży się geopolitycznie na żadne inne precedensy. Niedawno wszak prezydent Bush stwierdził, że Miedwiediew to „równy gość” (nie wiedziałem, czy się śmiać, czy płakać). Pamiętam, nawiasem mówiąc, jak tego rodzaju argumentację dot. Kosowa z pełną powagą przedstawiał min. Sikorski, który dziś także biega jak w ukropie, zdumiony zachowaniami Rosji. Amerykanie przeforsowali swoje stanowisko w sprawie Kosowa, to teraz Rosjanie forsują swoje stanowisko w sprawie Osetii, Abchazji i Gruzji. Jak już Rusek w gniewie w stół wali, to i szyby z okien lecą, nie ma co się dziwić, nic zaś tak nie konsoliduje rosyjskiej, posowieckiej opinii publicznej, jak pokaz nagiej, brutalnej siły „Matki Rassiji”. Można to nazywać po zachodniemu „niewspółmierną odpowiedzią”, ale w języku dyplomacji rosyjskiej taka odpowiedź jest jak najbardziej miarodajna, racjonalna i uzasadniona. Rosja zawsze „daje nauczkę”, a nie po prostu „działa” na arenie międzynarodowej – kto zaś lekceważy destrukcyjny potencjał Moskali, ten powinien wrócić na lekcje historii powszechnej XX w. Jeśli zatem amerykańska ekspansja się zakończy, zacznie się rosyjska, ewentualnie rosyjsko-niemiecka.
Stanowisko Polski – nie tylko ostra wypowiedź prezydenta Kaczyńskiego, ale i sugestia, że jesteśmy gotowi wysłać polskie wojska w misji pokojowej, to właściwa postawa w tej sytuacji, obawiam się jednak, że UE nie kiwnie palcem w sprawie Gruzji. Nie kiwnie nim też NATO – to nie Jugosławia. Incydent z Kosowem był ostatnim takim „dyplomatycznym zwycięstwem” świata zachodniego nad rosyjską strefą wpływów, teraz Rosja przechodzi do kontrofensywy, czy to się zachodnim politykom spodoba, czy nie. Bez wątpienia znajdą zaś się tacy, co stwierdzą – lepiej już z Rosjanami podbijać świat niż Ruskom fikać.
Jednocześnie dla Polski jest to sygnał potwierdzający najczarniejsze obawy prawicowych oszołomów. Nie trzeba zresztą długo się rozglądać, by dostrzec, że ani wejście Polski do NATO, ani tym bardziej włączenie jej „w struktury europejskie” nie zmieniło właściwie nic w bezpieczeństwie zewnętrznym naszego kraju. Nie powstały natowskie bazy, a sama UE jest o wiele bardziej wyrozumiała dla Rosji niż „awanturniczej Polski”. Jakby tego było mało, idea naszego zbliżenia polityczno-militarnego z USA także została pogrzebana. Polska jest jednak w o tyle odmiennej sytuacji od Gruzji, że nie trzeba jej militarnie podbijać, ponieważ zawsze w naszym kraju byli i są politycy prorosyjscy, którzy na każdy pomruk ze strony Kremla reagują postawą kucącą. Nie martwmy się więc tym, że któregoś dnia nadlecą nad nasze pola, wioski, lasy i miasta rosyjskie bombowce, gdyż są u nas środowiska, które oddadzą Polskę Rosji bez jakiejkolwiek walki.
Grim Sfirkow twierdzi w swoim poście, że straciliśmy te ostatnie 20 lat na wzmocnienie naszego kraju. Bez wątpienia, należy jednak pamiętać, że większość czasu rządzeni byliśmy przez ludzi, którym interes Rosji leżał o wiele bardziej na sercu niż interes Polski, czego dowodem była postawa większości ministrów zagranicznych. Gdybyśmy mieli inne rządy i innych polityków, do takich zaniedbań by nie doszło. Tylko że historia musiałaby się toczyć inaczej już w 1989 r.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 4006 odsłon