Dyskomfort
Już się prawie poczuliśmy jak dzieci – jak grzeczne dzieci w bezpiecznym domu, gdzie na kominku płonie ogień a estetycznie odziana i wiecznie uśmiechnięta mamusia czyta nam urocze bajki w świetle lampy - podczas gdy tatuś – tatuś marszczy czoło planując nam świetlaną i zasobną przyszłość.
Mieliśmy tylko podziwiać i cieszyć się życiem, a tu niespodzianka!
Siedzi w nas to całe sumienie, które każe nam niespodziewanie zerwać zasłonę z tego przesłodkiego obrazka – a skoro sumienie nam każe to zrywamy. A jak już zerwiemy to widzimy wiele przykrych rzeczy dokoła i zaczynamy krzyczeć, protestować a nawet tupać nogami.
Wszyscy patrzą zdziwieni, że takie niegrzeczne dzieciaki, że nic nam się nie podoba, że mamy za złe, że nie potrafimy zachować dystansu do spraw, które tak naprawdę mało nas powinny obchodzić.
Jednego dnia musimy – właśnie tak - musimy zaakceptować fakt, że największa sportowa impreza świata zostaje otwarta w kraju jawnie łamiącym prawa człowieka - ba, w kraju którym rządzi totalitarny reżim który o żadnych takich prawach wcale nie chce słyszeć, oraz nową - starą wojnę na Kaukazie.
Musimy zaakceptować bo tak rzekomo nakazuje nam rozsądek, który podpowiada, że tak czy tak nie mamy innego wyjścia.
Z jednej strony mamy rosnącą potęgę Chin, z którymi przecież trzeba żyć jak najlepiej a z drugiej tylko jakieś odruchy przyzwoitości związane z niejasnym pragnieniem by polityką światową rządziły zasady moralne. Patrzymy na imprezę której lokalizację załatwiła banda skorumpowanych łobuzów z MKOL i którą teraz mamy podziwiać bo jest to święto młodych, zdrowych i uśmiechniętych.
Przepraszam – musimy podziwiać bo przecież to sport a sport to szlachetna rywalizacja. Musimy podziwiać bo przecież polityki nie można łączyć ze sportem. Musimy podziwiać bo przecież wydano miliardy dolarów. Musimy podziwiać bo jesteśmy przecież od podziwiania.
Tego samego dnia wybucha wojna. I znowu ta sama wewnętrzna walka, gdzie odruchy współczucia, potępienia i protestu napotykają na chłodny mur politycznego realizmu. Przecież nikt nie wymaga od nas byśmy "umierali za Tbilisi" ale czy koniecznie musimy podziwiać i akceptować?
Oglądamy obrazki z wojny, która nie jest kolejną afrykańską masakrą – z wojny w której jedną ze stron jest nasz potężny i nielubiany z wzajemnością sąsiad a drugą kraj w jakiś pogmatwany sposób nam bliski, kraj, w którego promocję zaangażowana była i jest nasza dyplomacja.
Oglądamy wojnę w której nie weźmiemy udziału. Piszemy teksty – ludzie organizują różne formy protestu.
Inni znowuż – a wystarczy wejść na popularne fora internetowe – wypisują komentarze z których wynika, że ich autorzy byliby dopiero usatysfakcjonowani, gdyby i na Polskę spadło nieco rosyjskich bomb.
Tak naprawdę zarówno ta olimpiada jak i ta nie całkiem odległa wojna toczą się w nas samych. My wewnątrz siebie musimy spróbować rozstrzygnąć dylemat.
Czy nadal chcemy być dziećmi grzejącymi się w cieple bajek, czy może jesteśmy gotowi by psując sobie dobry humor, zauważyć że w kominku napalono dziełami filozofów oraz poetów, że mamusia jest wilkiem, który wcale nam nie czyta bajek tylko oblizuje się na nasz widok a tatuś wcale nie myśli nad naszą przyszłością tylko właśnie zrzygał się na dywan i dlatego zmarszczył czoło?
Historia wcale nie dobiegła do mety.
Historia zaczyna po prostu kolejne okrążenie.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 3111 odsłon