Pod patronatem Łysenki

Obrazek użytkownika Free Your Mind
Kraj

Czytam sobie felietony P. Johnsona autora słynnych „Intelektualistów” i nie mogę wyjść z podziwu dla jego przenikliwości spojrzenia, która w polewie ostrego sarkastycznego sosu daje piorunujący efekt. Oto, co np. pisze Johnson o uczelniach:

„Uniwersytety są najbardziej przecenianymi instytucjami naszych czasów. Ze wszystkich nieszczęść, jakie spadły na XX wiek, jeśli pominąć dwie wojny światowe, najbardziej trwałym okazała się ekspansja wyższego wykształcenia w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Jest mitem, że uniwersytety są kolebką rozsądku. Są one wylęgarniami wszelkiego rodzaju ekstremizmu, irracjonalności, nietolerancji i przesądu, miejscem, gdzie niemal celowo wsącza się w intelektualny i społeczny snobizm i gdzie wychowawcy usiłują przekazać swych studentom swe własne grzechy pychy. Dziw, że tak wielu spośród ludzi wyłaniających się w z tych jaskiń nadal nadaje się do zatrudnienia, choć znacząca mniejszość spośród nich, jak przekonaliśmy się na własnej skórze, wyrusza dobrze wyposażona akurat na życie wypełnione publicznymi intrygami.”

I nieco dalej, nieco mocniej:
„Nowa forma totalitaryzmu, polityczna poprawność, jest całkowicie uniwersyteckim wynalazkiem, a wybuch zaciekłego antysemityzmu wśród Czarnych, wywołującego w Brooklynie gwałtowną wrzawę, został wyhodowany w kampusach na oszukańczych wydziałach „studiów afroamerykańskich”…”

A gdyby i tego było mało, to jeszcze jeden pikantny fragment (z innego felietonu) dotyczący także naszego podwórka:

„Pomyślmy o ciasnocie życia milionów mieszkańców komunistycznej Europy, którym przez tak długi czas – cztery dziesiątki lat w państwach satelickich i siedem w Rosji – odmawiano prostej satysfakcji z posiadania rzeczy, takich jak ogrody i pola, domy czy małe interesy, gromadzenia kolekcji, zlecania rzemieślnikowi czy artyście wykonania jakiegoś szczególnego cennego przedmiotu. Pomyślcie o utraconym przez to pięknie. A wszystko dlatego, że arogancka i agresywna mniejszość uważała, że ma prawo do przekształcenia ludzkiej natury według swej upiornej świeckiej wiary. Mam nadzieję, że nie stoimy wobec groźby tego rodzaju deprywacji. Niemniej, przechodzi mnie dreszcz na myśl o możliwości, że Neil Kinnock, nieświadomy ignorant niemal niewykształcony a tuż za nim horda potencjalnych kulturalnych komisarzy, telewizyjnych literatów i hołoty szołbiznesu, będzie wydawać nam polecenia i narzucać swe obrzydliwe wyobrażenia o moralności oraz obywatelskim i artystycznym prowadzeniu się. Najgorszą ze wszystkich okupacji przez obcych przybyszów jest okupacja kulturalna.”

(Do diabła z Picassem. Eseje o polityce, sztuce i życiu, PLATAN, Kraków 2002, s. 15-16, 59).

Przywołuję te cytaty w kontekście eseju o uniwersytecie opublikowanego przez Kingę Marulewską na stronie „Teologię Polityczną” oraz rozmowy z min. B. Kudrycką. Sytuacja polskiego uniwersytetu jest bowiem o wiele bardziej skomplikowana niż uczelni na Zachodzie, mimo że i tu i tam „lewicowych myślicieli” namnożyło się jak w królikarni. Przy czym u nas, co musimy pamiętać, zastępy postmodernistów, dekonstrukcjonistów i im podobnych irracjonalistów to jeszcze nie tak dawno przemawiały językami Marksa, Engelsa, Lenina, Schaffa i wczesnego Kołakowskiego, tudzież mówiąca i pisząca Derridą, Foucaultem, Lyotardem, Deleuzem, Rortym etc. „polska złota młodzież” na posadach akademickich to wychowankowie marksistów i leninistów. To jednak tylko część prawdy o naszej sytuacji.

Osobną kwestią jest wszak to, na co zwrócił uwagę Johnson, czyli generalny regres cywilizacyjny, jaki zafundował nam komunizm w okresie powojennym, co także poważnie odbiło się na kondycji polskiego szkolnictwa wyższego (rugowanie naukowców nieprzychylnych czerwonej władzy, obsadzanie stanowisk uczelnianych pospolitymi matołami z legitymacjami PZPR-u, wydawanie w wielotysięcznych nakładach publikacji, które nigdy nie powinny się znaleźć w jakichkolwiek naukowych księgozbiorach, no chyba że ktoś miałby badać deformacje ludzkiego myślenia). Ja już nawet o dekomunizacji wśród akademików (choćby w stylu niemieckim) nie chcę tu wspominać, bo jej postulat jest czymś oczywistym i wiele razy już tę kwestię poruszałem (niedawno zresztą wróciła ona ze zdwojoną siłą w kontekście akcji obrońców agentury przeciwko dr. M. Migalskiemu). Do tych dwóch plag cywilizacyjnych (ekspansji neomarksizmu oraz komunistycznego regresu) należy jednak dorzucić trzecią, charakterystyczną już głównie dla naszego kraju – pauperyzację szkolnictwa wyższego poprzez gwałtowny, niemal niepohamowany od przełomu lat 80. i 90. rozwój „uczelni niepublicznych”, które w doskonały, efektywny sposób łączą w sobie rozmaite cechy bananowego kapitalizmu: tworzą fikcyjny produkt wystawiając sobie fikcyjne certyfikaty jakości, a jednocześnie na tę fikcję zgadzają się konsumenci (tj., studenci), którym niskie standardy pozyskiwania „utytułowanej wiedzy” nie tylko nie przeszkadzają, lecz wydają się czymś naturalnym w dobie królowania hasła „klient nasz pan”. Za proces pozorowanego kształcenia płacą oni bowiem całkiem realne pieniądze, za otrzymywanie których „uczelnie niepubliczne” przymykają oczy na to, co studenci otrzymujący dyplom po 3 czy 5 latach tak naprawdę potrafią. Piszę to w kontekście wizji reformowania szkolnictwa forsowanej przez Kudrycką, o której to minister nie od dziś wiadomo, że faworyzuje właśnie szkolnictwo „niepubliczne”.

Kulturowo ta sytuacja może być porównywalna z procesami „przyspieszonego kształcenia”, jakie komuniści uruchomili po zakończeniu II wojny, w ramach „walki z analfabetyzmem”, a tak naprawdę, w celu jak najszybszego zindoktrynowania części społeczeństwa i wykształcenia stalinowsko rozumianych „kadr” do rozmaitych obszarów państwa. To podobieństwo jednak jest pozorne, ponieważ proces fikcyjnego, niedbałego i w gruncie rzeczy bezwartościowego kształcenia dziesiątek tysięcy ludzi może zaowocować powstaniem rzeszy „nowego proletariatu”, czyli ludzi niewiedzących za bardzo, co ze sobą począć, a umiejących zawodowo zdziałać niewiele. Jest to sytuacja wołająca o pomstę do nieba, ponieważ częstokroć sami młodzi ludzie nie mają świadomości, w jakim wielkim oszustwie biorą udział i ile pieniędzy wyrzucają w ten sposób w błoto. „Biznes edukacyjny” można potraktować jako jeszcze jeden z aspektów uwłaszczania się nomenklatury, gdyż jest tajemnicą poliszynela, że większość „uczelni niepublicznych” zakładali „naukowcy” z odpowiednim PZPR-owskim stażem, co pozwalało uzyskać nie tylko preferencyjne kredyty inwestycyjne, ale i zatrudniać kolesi z takiej czy innej branży. Biznes ten jednak wraz z nadejściem „niżu demograficznego” zacznie się stopniowo „zwijać”, tak jak poznikały łóżka polowe, które kiedyś służyły na chodnikach (za wczesnej polskiej „transformacji”) za punkty sprzedaży przeróżnych atrakcyjnych towarów, jak choćby chałupniczo skopiowane kasety magnetofonowe. Biznesmeni zaś po posprzedawaniu infrastruktury zainwestują w inne dziedziny życia i spadną znowu na cztery łapy.

http://www2.teologiapolityczna.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1015&Itemid=113
http://www.polskieradio.pl/jedynka/sygnalydnia/?id=17787
http://www.nauka.gov.pl/mn/index.jsp?place=Menu08&news_cat_id=951&layout=2
http://pl.youtube.com/watch?v=jh8ktNsie0I (N. Kinnock kiedyś lider partii labourzystów)

Brak głosów