Prawo do życia między młotem, a kowadłem

Obrazek użytkownika Marek Jastrząb
Blog

Przeważnie byliśmy sami. Sojusze, gwarancje, liczenie na jakąkolwiek pomoc ze strony zachodnich mocarstw, wszystko to było iluzją; pomyłki ukształtowały nasz los, bo wywarły piętno na naszym myśleniu.

Nie chodzi o to, że lubimy taplać się w nieszczęściach. Ale wystarczy popatrzeć, jak nas potraktowano w czasie wojny i po wojnie. O tym, że od jej początku walczyliśmy z Niemcami, że biliśmy się o Anglię, że zrobiliśmy Powstanie Warszawskie i na terenie naszego kraju znajdowały się obozy koncentracyjne, nie mówiono wcale, albo mówiono półgębkiem. Przy kompletnym zobojętnieniu ludzi takich, jak Churchill, człowiek dbający o Polskę mniej, niż o swoją szklaneczkę ze szkocką, koniunkturalista zaciekle flirtujący ze Stalinem, który w Jałcie wykolegował nas z nadziei. Jako ubodzy krewni, nie mieliśmy nic do powiedzenia: przy milczącej aprobacie przyjaciół, odesłano nas do diabła.

Od rozbiorowych czasów tkwiliśmy we frustrującej sytuacji petenta. Dziada żebrzącego o sprawiedliwość. O prawo do życia między młotem, a kowadłem. Po, jak powiadają, odzyskaniu niepodległości, naiwnie sądziliśmy, że możni tego świata zaczną nas zauważać. Nic z tego: maluczko, a Niemcy zaczną hopsać po Historii i udowadniać, że to my zrobiliśmy światową zadymę; niedługo, a Putin uderzy w hucpiarski dzwon i będzie się od nas domagać przeprosin za Katyń.

I znowu jesteśmy uwikłani w obronę cudzych interesów: walczymy w Iraku i w Afganistanie dostając w nagrodę brak wiz, samoloty ze złomowiska, rakiety na pych i do luftu. I znowu pokornie wieszamy się przy pańskiej klamce: tym razem o socjalistycznym kryptonimie UE.

Brak głosów

Komentarze

Niestety, to bardzo prawdziwe, o czym tu piszesz...

Vote up!
0
Vote down!
0
#28835