INTERNET
Uchodziłem za książkowego mola. Wertowałem wszystko, co wydrukowano. Nie przepuściłem żadnego teksu. Nawet mandaty i miłosne liściki od urzędników, sylabizowałem bez wytchnienia. Teraz jednak porzuciłem przestarzałe upodobania i zostałem - molem internetowym. Nałogowcem.
Nie jestem zgorzkniałym zgredem. Garnę się do ludzi i lubię sobie z nimi pogadać, zagrandzić nieraz, rozruszać szare komórki też. Z tych to powodów zdobyłem się na odwagę, wlazłem na tlenowy czat i pod pseudonimem zacząłem eksperymentalną wędrówkę po tamtejszych pokojach.
A jest gdzie zaglądać, co zwiedzać, z kim gawędzić. Odwiedziłem większość z nich, do niewielu jednak powracałem po raz drugi. Bywają więc pokoje wulgarne, płytkie, przeznaczone dla subtelnych na opak, dla młodych jeszcze, lecz już prykowatych sex fanów.
Pokoje te są piwnicami dla dziwolągów, dla balangowiczów zajętych wyłącznie sobą i swoimi miałkimi przeżyciami, są dla dziewczyn i chłopców bujających się od imprezki do imprezki, dla luzaków pędzących przez hecny świat do szczęścia po trupach.
Żyją jak ludzie odseparowani od świata istniejącego naprawdę. Ulegają naiwnemu przekonaniu, że odnaleźli azyl, klasztor, barierę chroniącą ich przed kłamstwem, obłudą, przywdziewaniem min wymaganych w pracy, w domu, na tak zwanym łonie rodziny.
Sieć jest ich namiastką wolności. Zborem dla jednakowych indywidualistów udających, że są unikatami. Wpadają w niej z deszczu pod rynnę i lądują we własnej zasadzce: upragnione życie w anonimowości okazuje się iluzją. Zamiast spokoju i emocjonalnego wyciszenia, dostarcza im frustrację, niecierpliwość i sarkastyczny śmiech.
Niektórzy gospodarze erotycznych pakamer są programowo niekomunikatywni, opryskliwi bez najmniejszego powodu, z góry nastawieni nieżyczliwie, wrogo, przepojeni zgryźliwym jadem. Trudno do nich dotrzeć, a czasami nie trzeba nawet.
Lecz na mojej liście znalazły się szczególnie mi odpowiadające. Polubiłem w nich być.
Były to pokoje tematyczne, poświęcone np. literaturze. Np. Czwartek należał do dni przeznaczonych na spotkania z poezją, do dni zajętych rozważaniami pogłębionymi o myśli ludzi wielkich i nietuzinkowych dlatego.
Przyznać muszę, że ilekroć tam zaglądałem, ogarniało mnie wzruszenie. Serce mi rosło, rosła też wiara w przyszłość, ponieważ na własne oczy mogłem przekonać się, że wbrew powszechnej opinii, nie jest tak źle z dzisiejszą młodzieżą.
A w innych znajdowałem facetów rozdzielających wirtualne kuksańce i żartobliwe napomnienia, znalazłem tam też zblazowanego mruka obwieszczającego poddanym, co i w jaki sposób należy myśleć, a o co nie warto kruszyć kopii. Jednak ten sam kacyk, bufon, szyderca i złośliwiec na ogóle, okazywał się Człowiekiem Uczuciowym na priv.
***
Najprzód badałem miejsce i milczałem zawzięcie udając turystę o gołębim sercu, obserwując, jak przebiega rozmowa, kto z kim i na jaki temat. Ale na czacie jest zwyczaj, że gościa witają i to jest koniec błogiego podglądania, i to jest najwyższy czas, by zabrać głos, ujawnić się, i, by nie wyjść na gbura, włączyć się do gadki.
Witanie dotyczy gościa zjawiającego się w pokoju po raz pierwszy, albo takiego, który został uznany za równiachę, swojaka, tubylca znanego jak łysy koń. Jeżeli do wnętrza zagląda jakiś nudziarz, kwaśna safanduła, lub spierniczały mentor obdarzony brakiem humoru, naraża się na niebezpieczeństwo utraty zainteresowania swoją zrzędliwą osobowością i albo jest traktowany jak zło konieczne, albo z lubością i premedytacją niszczony jest przy każdej próbie kulawej odzywki ni w pięć, ni w dziewięć.
Jednakże z tym włączaniem się bywa rozmaicie. Człowiekowi takiemu jak ja, czyli zagubionemu w labiryntach współczesności, czyli myślącemu za pomocą przedpotopowej logiki, dane jest przeżyć percepcyjny szok i trudno mi było połapać się, w czym rzecz. Używany tu język był odmienny od mojego. Nie rozumiałem co najmniej połowy wypowiadanych słów, ale czy mogłem powiedzieć, że jest gorszy? Nie.
Gdy szok przeminął i w miarę przebywania wśród gadkowiczów oswoiłem się z ich mową, zaczęła wciągać mnie tamtejsza atmosfera. Znośnie jest, gdy dialoguje ze sobą mało osób. Dwie, góra trzy. Rozmowa wtedy przebiega potoczyście, jest sensowna, wartka, trzyma się tematu.
Pytania i odpowiedzi padają błyskawicznie. Cios, odskok i riposta. Jak w szermierce. Zdania są krótkie, urywane, czasami złośliwe, ostre, dosadne, a czasami takie sobie: zaspane i niemrawe. Rytm ich jest zmienny, kapryśny, zależny od tematu, a także od nastroju czatujących. Momentami gwałtowny jest i ożywiony, a momentami gnuśny, przerywany długimi, zniechęcającymi pauzami.
Przeważnie jednak rozmówców jest więcej i wtedy nie ma czasu na zdrowy rozsądek, bo do dyskusji wkrada się bałagan, rejwach. Zdania są nadal lapidarne, lecz ogólny galimatias powoduje, że przypominają one teraz oderwane od wątków, jakieś enigmatyczne chrząknięcia i szczekliwe pomruki upstrzone łamaną angielszczyzną.
Są to raczej substytuty rozmów, ich zarysy, szkice, wstępy bez epilogu, zapowiedzi bez dalszego ciągu. Ciężko wyczuć, dla kogo są przeznaczone, ciężko więc poznać ich podskórny, tajemniczy sens, rozkoszować się ich lotnością, ironią, czy puentą. Daremnie by czekać na rozwinięcie i wysublimowanie myśli. Kończą się w miejscach niespodziewanych.
Nikt nie panuje nad zbiorowym chaosem, nikt nie stara się go ujarzmić, uporządkować, sprowadzić do normalnego poziomu, czyli do rozmowy, w której wiadomo, do czego się zmierza.
Obowiązuje tu zasada tolerancji, swobody wypowiedzi, wolności pojmowanej jako dowolność. Obowiązuje tu beztroska, nie ma dyrygenta, reżysera, każdy chce być dla siebie indywidualnością, oryginałem, swoim osobistym guru. Każdy mówi co chce i jak chce. Wypowiada się, jak umie.
Nikomu niczego błędnego nie można wytknąć, bo, każdy ma prawo do błądzenia, a tym samym do prezentowania własnych poglądów. Niekiedy, podczas dyskusji odnosiłem wrażenie, że internetowa wolność jest wolnością od sensu.
Moje nieprzyzwyczajone i niewprawne oko nie nadążało za zmianami sytuacyjnymi. A co dopiero za ich właściwym zrozumieniem. Podejrzewam jednak, że nikomu z nałogowców czatowania na ogóle, nie zależy zrozumieniu. Raczej na potwierdzeniu swojego istnienia. Patrzcie i akceptujcie, oto ja i moje poglądy, wszelako patrzcie na mnie bez zastrzeżeń, bierzcie mnie takim, jakim się wam przedstawiam, a nie takim, jakim jestem na co dzień, prywatnie, w realu, poza estradą.
Reszta jest poufna, zastrzeżona do zwierzeń w pokoju prywatnym, gdyż takie są reguły tlenowej gry. Bo to gra, gra w konstruowanie osobowości innej od tej, którą dysponujemy w życiu na jawie. To gra w nakładanie masek, maskarada jeleni na rykowisku, gra toczona w umownej garderobie, w salonie do charakterologicznego makijażu, to ucieczka od rzeczywistości, obrona przed nią i gorączkowa zabawa w luz.
W pokojach prywatnych (priv) natomiast, panuje zupełnie inna atmosfera, panują tu dogodne warunki do kameralnych i nieoficjalnych zwierzeń. Nie ma tu mowy o robieniu min, nakładaniu gombrowiczowskiej gęby lub o szpanowaniu. Szuka się w nich ratunku, pomocy, potwierdzenia swoich problemów, a czasem ich zaprzeczenia.
Można w nich pogadać szczere, do rzeczy i od serca, można w nich odetchnąć zwyczajnością. Ludzie są mili, serdeczni, otwarci nie tylko na słuchanie swojego tokowania, ale i na człowieka mówiącego do nich.
Okazuje się, że są wrażliwi, delikatni, że nie są pyszałkami i egoistami, że wiedzą, co dobre, a co złe. Ulepieni z normalności, utkani z nadziei, bólu i rozczarowań, mają pragnienia i oczekiwania.
***
Dzisiaj, czyli po wielu miesiącach sieciowego ząbkowania, napisałbym ten tekst inaczej; dodałbym co nieco o moich wędrówkach przez blogi. A także o specyficznej netykiecie.
W realu są lekceważeni, nieszczególni, zgorzkniali, zakompleksieni, tacy sami. Z otoczenia nie wyróżniają się wcale i robią za szarobure tło. Na każdym kroku wytka im się rozmaite niedociągnięcia, obsesje, przywary.
Natomiast tu, w internetowej pulpie, mogą opowiadać, że mają złotą rybkę, berecik – niewidkę, cudowne lekarstwo na wszelkie choroby, lub „są w posiadaniu gęsi na łańcuchu. Tu niesłychanie trudno im udowodnić, że mają krótszą nogę, mówią więc, że uprawiają biegi i wyczyny, tu jest niesłychanie trudno im dowieść, że seplenią, więc przedstawiają się jako aktorzy z nieskazitelną dykcją, niełatwo im sprzeciwiać się, gdy mówią, że są erudytami, choć ledwo powłóczą rozumem.
Tu, w internecie, występują bezimiennie. Ukrywają się, niczym dzieciak za maminą spódnicą, chowają za nickiem zapewniającym (?) internetową anonimowość. Są zbyt tchórzliwi, by występować pod własnym nazwiskiem. Nie zhańbili się napisaniem ani jednej notki, ale reklamują się, że znają się na pisaniu tak samo, jak na szlachetności, dobrych manierach i jedynie słusznych opiniach. Bo w naszym poczciwym internecie mogą udawać.
Tu, w internecie, mogą udawać prymusów rozsądku, odgrywać całuśnych amantów, znawców PROBLEMU, pieszczochów intelektu, bezkompromisowych pogromców cudzych dokonań. Tu, w internecie, mogą zrekompensować sobie własne kompleksy i niepowodzenia paraliżujące ich w rzeczywistości, mogą opowiadać, jacy to z nich mądrzy, nietoksyczni faceci (lub facetki).
Tu, w internecie, są KIMŚ. Nikt nimi nie pomiata, bo nikt ich nie zna, bo nikt nie sprawdzi, jak to z nimi jest naprawdę. Są więc sprawiedliwymi wśród sprawiedliwych, są burzycielami autorytetów, zawołanymi szydercami, KMIOTAMI Z ZASADAMI, parafrazując Sartre’a. Tu się ich słucha, tu nie są ignorowani. Tu mogą wymiotować, puszczać się na hazard ryzykownych dywagacji, teoryjek, ideologicznych rozważań na temat ilości diabłów siedzących na szpilce.
W Internecie każdy może być kimś, kim nie jest, kimś, kim pragnąłby być. Wątły astmatyk przedstawia się jako bywalec niejednej siłowni, paralityk występuje tu w roli szybkobiegacza, w roli muskularnego dresiarza z kolczykiem w pępku: odstawia uduchowionego pieszczoszka, mimozę i rozkoszną blondynkę unurzaną w wypomadowanych przeżyciach.
Jest anonimowy, a to znaczy, że myśli, iż jest bezkarny. Kto więc ma gwałtowną ochotę być literatem, nawiedzonym prorokiem, szanowanym katechetą dla satanistów i komu doskwiera powszechne niezrozumienie w realu, ten zakłada w internecie własną stronę i obwieszcza pt. publice, co mu się tłucze po szarych komórkach.
Przyjmuje zmyłkową postawę człowieka niezależnego wobec świata uznanych twórców, człowieka, któremu zwisa i powiewa, co inni ludzie sądzą o jego postach.
A sądzą rozmaicie. Wyrażane przez nich poglądy często są skrajnie prymitywne, sprzeczne z dobrym smakiem, jak w tekstach o pompatycznym zadęciu: anarchistycznym lub rasistowskim.
Uwolnione z norm etycznych, pisane polskpodobną polszczyzną, oderwane od rozsądku, zastępują autorowi takiego bloga - czarodziejskie zwierciadełko, które nie mówi mu prawdy o tym, jaki jest, lecz wpędza go w samo - zachwyt.
Recenzje, przeważnie paru zdaniowe komentarze, są tu jednak niezbędne, gdyż „mechanizm" pisania jest obustronny. Potencjalny artysta pisze i gdy wrzuci swój tekst w cyberkosmos, musi liczyć się z reakcją czytelnika. Z reakcją nieraz kąśliwą, zanadto krzywdzącą, nie zawsze na temat, nagryzmoloną przez naburmuszonego grafomana. Od tekstów tych można dostać mózgopląsu.
Ps.
Jedną z dobrych stron, jest notatnik prowadzony przez Marzenkę Chełminiak (http://www.mchelminiak.pl/) z radia Zet. To osoba nadzwyczaj pogodna, uśmiechnięta i, w od różnieniu ode mnie, stara się dopatrywać w naszej skrzeczącej rzeczywistości - różowych stron.
Ja mam palpitacje z wściekłości na urzędniczą głupotę, Ona jest wyrozumiała dla ludzkich wad.
Marzenka walczy z rakiem. Trzeba mieć w sobie wiele miłości do ludzi, by zachować w sobie tyle optymizmu. Zachować i dzielić się z innymi. Cieszyć się drobiazgami, choćby skromnym jogurtem w Paryżu. I oto pewnego dnia na jej stronie pojawia się wpis anonimowego debila.
Streszczam go: cieszę się, że masz raka i życzę ci, żebyś zdechła.
Mnie to przeraziło. Ten głos jaskiniowca był mi jakoś dziwnie znajomy.
Ps. 2
W tlenie zdarza mi się czatować. W jednym z „pokoi" przebywają chorzy. Z racji zainteresowań zaglądam tam dosyć często. Była więc osoba ze Stwardnieniem Rozsianym, facet z przepukliną mózgową i kilku paraplegików. Rozmawialiśmy o życiu, o marzeniach korygowanych przez rzeczywistość, pocieszaliśmy się wzajemnie, wymienialiśmy doświadczeniami, a gdy kto miał depresję, mówiliśmy o pozytywnym myśleniu. I któregoś dnia, gdy osoba ze Stwardnieniem Rozsianym zwierzała się nam, że już nie daje rady, bo zaczyna robić pod siebie i coraz częściej myśli o przytułku, do rozmowy włączył się anonim ze strony Pani Marzeny ze swoim hahaha.
Ps3
wszystkie nasze oceny zależą od sytuacji; jak na dłuższą metę nie da rady udawać mądrego, bo wystarczy, gdy zabierze głos i od razu wiemy, że jest to głos durnia, tak, gdy tego głosu nie zabierze i będzie zawzięcie milczał, strojąc przy tym sprytnie UCZONE miny, przez długi czas może uchodzić za intelektualistę.
Tego rodzaju filuta opisał mój ukochany Balzak; namalował portret męża Marii Luizy Anais de Bargeton, pudernicowej kochanki głównego bohatera „Straconych złudzeń”. Otóż ten znakomity rogacz maskował swoją głupotę za pomocą trzymania języka za zębami, bowiem zdawał sobie sprawę, że kiedy coś powie, z mety wyjdzie, kim jest. Lecz że połowica prowadziła tak zwany salon literacki, co wiązało się z prowadzeniem domu otwartego, chciał – nie chciał, musiał pełnić rolę wicegospodarza, nie miał innego wyjścia, tylko trzeba mu było być interesującym, mądrym, elokwentnym i zabawiać prowincjonalnych notabli przybywających tu z towarzyskiego obowiązku.
A że „zabawiać”, oznaczało dla tego milczka – tortury, wymyślił sobie cwany sposób na erudycję: przed inwazją gości uczył się, wkuwał w siebie łaciński cytat, jakiś fragmencik inteligentnego sformułowania użytego przez kogoś z górnej, filozoficznej półki, a w trakcie konwersacji z zaściankową śmietanką tak manewrował i naprowadzał rozmowę, by móc powiedzieć: NATOMIAST W TYM TEMACIE CYCERO RZEKŁ TO.
I niedbale, przed rozdziawione gęby, rzucał łacińską sentencją. Co wzmacniało opinię o nim, że jest chodzącą encyklopedią.
A teraz wystarczy sobie wyobrazić, że nie jest w realu, ale siedzi w necie. Z racji umysłowej urody nie pisze długich postów, a nie pisze, bo nie potrafi złożyć jednego zdania z dwoma przecinkami, a co dopiero skreślić parę słów z trzema. Więc ogranicza się do komentarzy wielkości SMS. W ten sposób może wybredniać się przez lata i nikt go nie rozgryzie.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 672 odsłony
Komentarze
Trole rządowe na usługach USRAELA i internet
26 Lutego, 2019 - 23:50
Internet trzeba umieć z niego korzystać i wyłwawiać co jest pisane przez troli rządowych a co przez normalnych ludz i oddzielać kłamstwo od prawdy: https://www.quantectherapy.com/pl/internet-to-smietnik-informacji-trzeba-umiec-z-niego-korzystac/