Dwa oblicza prawdy

Obrazek użytkownika Marek Jastrząb
Blog

- No dobrze, powiem wam, co mnie uwiera, co skłania do wylewności, do ględzenia nie tyle o sobie, co o przypadku człowieczego bytu - zagaił Klemens – choć, z drugiej strony, czy mam jakąś gwarancję, że mnie zrozumiecie? Żadnej! Wszystko, co mi się telepie w czerepie, burzy, kipi i wycieka, co stanowi o mnie, przeleci przez moją głowę i zniknie w waszych na długie kontemplacje.

Czasami mam wrażenie, że nawet dla mnie są te prawdy niedostępne, pogmatwane i zagadkowe, że ja też nie mogę bezkarnie w nich przebywać, nie umiem i nie potrafię sobie z nimi poradzić, okiełznać, zmusić do posłuszeństwa, tak, jakbym sobie tego życzył, i że nie jestem w stanie uczynić ich przystępnymi, otwartymi, zachęcającymi do poznawania.

Zacznę od pieca. Miałem brata. Nauczono nas hipokryzji. Byliśmy wyszkoleni do potulnego przebywania w niemiłej atmosferze Ojca, który, jak nam się wydawało, był tyranem. Doszło do tego, że było nam z nim nie po drodze.

Mając dwadzieścia lat, ciągle byłem spietranym gnojkiem, któremu w zamian za skrzętne gromadzenie małych triumfów, zwycięstw i radości, płacono prychnięciami, upokorzeniem lub jawnym szyderstwem. Mając około trzydziestki, będąc w stanie prykowatego dzieciaka, dojrzalca, któremu wydaje się, że wie, co począć ze swoim żywotem, nadal miałem krótkie majteczki i wzorowe podkolanówki, dalej chodziłem z bananem w ręku, który miał mi zastąpić prawdziwe życie.

Z zazdrością patrzyłem na brata, który sprytnie wżenił się w nowoczesny domek na urwisku, brnął w nieznany dla mnie obowiązek twardziela w szlafmycy. Trudno go było poznać. Zmężniał. Kwaśny mydłek z naturką lokaja, nagle stał się apodyktyczny, niewątpliwy, zaczął rządzić, pouczać i nakazywać. Z wściekłością gnębił i pomiatał swoją babą, ciumcią z wystraszonym uchem, która z gorliwą pokorą spełniała jego rozkazy.

Bratowa, przystojna cielęcina w papuzim opakowaniu, trwała w nieustannej gotowości, w czujnym i rozśpiewanym pogotowiu. Pełna przeczuć i obaw, wierna jak mops, zawsze w pobliżu, na wyciągnięcie jego krzyku, nie wyobrażała sobie innego życia, aniżeli w zaprzęgu z ukochanym.

Natomiast brat, jak było do przewidzenia, brał odwet; cieszył się swoją pańskością. Jego szarmancki serwilizm zapodział się, zniwelował w nowych przyzwyczajeniach. Wyparł się poprzednich przepisów na życie, anachronicznych zwyczajów, niegdysiejszych sposobów latania nad problemami stworzonymi przez Ojca.
Zaczął się od nich odżegnywać.

Wstydził się za nie. Ale wstydził się po swojemu; głuchą nocą, w rozmigotanej ciemności, w ciszy, gdy jego wybranka brykała po zielonych snach.

Zanim obwisło mu uczucie, uwierzyła w jego bzdurne przysięgi o dozgonnej miłości; z uporem przechodzącym w obsesję hodowała typka z wiecznymi pretensjami; żyła konkretnym lękiem o konkretną przyszłość i płaciła za nią swoim systematycznym rozczarowaniem.

Kiedy, patrząc do lustra, widziała galopujące, pomarszczone marzenia, beznadziejnie kochała go wierząc, że z czasem się dotrą, dopasują nie tylko w łóżku. Lecz mimo podejmowanych wysiłków była w zamian, przy lada okazji - jawnie lekceważona; jakkolwiek myślała za pośrednictwem jego słów, prewencyjnie wyrzekając się swojej miłości, żyła w cieniu dogasających miraży.

Tym niemniej wygrał; oderwał się od ojcowej zrzędliwości, znalazł się na przedzie, a ja, dużo od niego młodszy, zostałem daleko z tyłu, kuśtykałem za nim dźwigając jego halabardę.

Wytrwale, z przemożnym samozaparciem dodzierał uśmiech człowieka z poprzedniej epoki, gumofilcowego faceta, który zrozumiał swój błąd. W istocie jego psychiczna tapicerka pozostawała tak samo nie do przyjęcia jak wtedy, gdy z butów wyłaziły mu wiechcie.

Jawnie zrezygnował z lenistwa. Okrzepł i przekształcił się w elastycznego narcyza. Życie opierało mu się teraz na pogardliwym i zaciekłym ignorowaniu takich, jak ja. W trakcie pijackiej szczerości wyznał mi, że trzeba być ostrym wobec Fortuny, z orkiestrą i w girlandach wjeżdżać na szafot, ponieważ nie uchodzi wcinać się w nieznaną wieczność jak jaki zabiedzony wariat, ale jeśli sądził, że nie dał się wykiwać i że zdążył się przestroić na nowy ton tak dalece, że jego odświeżona, chitynowa skóra pokryła się nowiutką łuszczycą, mylił się diametralnie: gdy odwiedziłem go w urwiskowym królestwie, na próżno wytężał siły, by puszyć się swoim pozbawionym godności nuworyszostwem.

Jak szydło z worka, wyłaziła z niego obawa przed zdemaskowaniem; wyzierała z niego zalękniona twarzyczka obwiesia na niby, bo gdy nareszcie dopadło go wiekuiste szczęście i kiedy bratowa, na poły zaskoczona, na poły rozradowana tym, że umarł, wysłała do mnie dynamiczne zawiadomienie, bym do niej przyjechał i zajął się pogrzebem, stanąłem na wysokości zadania: pocieszałem ją tak, że widziała gwiazdy.

Wkrótce zapomniała, w jakiej sprawie zalewa się łzami. Za parę lubieżnych obietnic, kupiłem od niej domek. Brata nie żałowałem ani przez chwilę. Tak samo, jak wdowy po nim. Przyznam się: żyło mi się z tym, że hej.
Myślicie o winie? Jeżeli o to idzie, skrupuły nigdy mnie nie prześladowały. Uważam, że kto nie uderzy pierwszy, zostaje okrzyknięty łamagą, ciężkim frajerem i dobrym człowiekiem na wieki wieków.

Byłem podły, okrutny, czym tam chcecie. Być może z uczciwością też miałem na pieńku. Ale nie mam wrażenia, bym chciał tego żałować.

Być kanalią, to potrafi każdy. Lecz być kanalią pokazowym, to wyższa szkoła jazdy i gdybym w pierwszej fazie miał swobodę wyboru, nie musiał zarabiać, gdybym pracował rzetelnie, to moja robota nie byłaby tak przejmująco kiepska - rozżalił się Klemens.

- Kłamiesz bez przerwy na skruchę - oświadczył Franio. Bo twoje “gdyby” podyktowane jest chęcią usprawiedliwienia się w naszych oczach. Niczemu nie służy, a zwłaszcza nie tłumaczy twojej postawy wobec życia. A odwracając się do nas, powiedział: pozwólcie że go wyręczę i dokonam niewielkiego uzupełnienia - zamyślił się i rzekł:
- jak wiecie, Klemens jeszcze nigdy nie zhańbił się szczerością. Matactwo, to jego druga natura. Brata nie miał ani odrobinę. Przez długie lata żył samotnie. Odkąd pomnę, był z niego pojedynczy wypierdek. Teraz użala się nad sobą, ale że nie pamięta, co powiedział przed chwilą, na zawołanie i z wielką pewnością siebie miota faktami jak żongler na zasiłku. Miesza wydarzenia z przypuszczeniami, co mu wcale nie przeszkadza wierzyć w swoją prawdomówność. Mniej więcej tak to wygląda z zewnątrz.

Brak głosów