Administracja
W jednym J. Rokita ma rację w swoim sążnistym i stanowczo na wyrost napisanym elaboracie o rządach Tuska - w kwestii, jak to sam określa, "braku inicjatywy bardzo silnego politycznie rządu". W pozostałych sprawach Rokita jest w błędzie.
Wiem, że ten elaborat odbił się wielkim echem po mediach, a sam Rokita jakoś na nowo dostał swoje "5 minut" (czy ktoś jeszcze pamięta "5 minut" jakie Roita dostał, gdy zakładał portal internetowy, a wcześniej, jak "definitywnie odchodził z polityki"?, a wcześniej, jak... :), co mnie szczerze ubawiło, nie śledziłem jednak tych wszystkich, zapewne intrygujących reperkusji, pozwolę więc sobie wrzucić moich parę groszy do tego skarbca polskiej debaty politycznej.
Zacznijmy od takiej tezy Rokity, że "Tusk to drugi po Tadeuszu Mazowieckim premier, który sprawuje rządy osobiste". Nawiasem mówiąc, zastanawia mnie, czym takie rządy osobiste mogą być. Ręcznym sterowaniem? Zbieraniem wokół siebie grona pochlebców i "miernych, ale wiernych", czy też może kierowaniem państwem przez kogoś, kto ma silną polityczną osobowość i samym jej wdziękiem lub samą jej grozą, wpływać na rozmaite wydarzenia społeczne? Jakkolwiek by nie było, trudno przede wszystkim powiedzieć, by gabinety Mazowieckiego czy Tuska którekolwiek z tych kryteriów spełniały, choć może drugie, tak.
Zatrzymując się przy Mazowieckim, to ani nie stanowił on jakiejś wielkiej politycznej osobowości i dla mnie po dziś dzień nie stanowi, to można powiedzieć, że nie tylko nie miał on większego wpływu na rządzenie państwem (z racji zawartego okrągłostołowego paktu z komunistami i Bezpieką), co ślepy by dostrzegł, znając ówczesne porządki w MSW, MON-ie oraz, nie bójmy się przyznać, w MSZ-ie - ale zmarnował wyjątkową szansę przekucia pewnego sporego przecież zaufania społecznego na konkretne rezultaty społeczno-polityczne. Dzieci buszujące po Sieci nie pamiętają lat 1989 i 1990, i tego, jak nam wmawiano, że najważniejsza jest gospodarka. Owszem, kwestie ekonomiczne były niezwykle ważne, tylko ich rozwiązanie sprowadziło się do ugruntowania politycznej ekspansji komunistów, a nie do ich definitywnego wyrugowania z polskiej historii (nie mówiąc o współczesności). Pisałem już o tym niejednokrotnie.
Poza tym, kiedy słyszę nazwisko Mazowieckiego, to hasło "gruba linia"/"gruba kreska" powraca jak najgorszy koszmar naszej polityki. Już nie chcę sprawdzać, kto na tę genialną myśl wpadł - czy sam Mazowiecki, czy któryś z ludzi Kiszczaka po prostu. Dość, że jeśli zmiany w Polsce zaczynało się od doktryny amnezji politycznej, to naprawdę ostatnia rzecz, jaką można powiedzieć o rządach Mazowieckiego, to taka, że miały charakter osobisty. Chyba że chodzi o tzw. osobistą porażkę. Wtedy, zgoda. Podejrzewam jednak, że nie o to Rokicie chodziło.
No bo, na zdrowy rozum, co takiego wielkiego zdziałał Mazowiecki, drugi premier po 1989 r. po desygnowanym wcześniej Kiszczaku? Z takich ważniejszych rzeczy to najpierw np. spotkał się z szefem KGB W. Kriuczkowem (wrzesień 1989 r.) i ja bym chętnie poznał dziś szczegóły tej rozmowy. Potem mógł palcem w bucie pokiwać w kwestii zjednoczenia Niemiec (było nie było Polska chyba była głównym poszkodowanym w II wojnie światowej), zaś wstępowanie do NATO w ogóle nie było brane pod uwagę przez tego premiera. Gdzie jakieś osobiste sukcesy Mazowieckiego? Ubieganie się o status państwa stowarzyszonego z EWG może, ale to chyba niewiele z dzisiejszego punktu widzenia, jeśli weźmiemy pod uwagę to, co należało bezwzględnie zdziałać w sprawach priorytetowych.
O ile jednak rząd Mazowieckiego funkcjonował w zgoła odmiennej konfiguracji (nie tylko bardzo aktywna i silna politycznie ekspozytura moskiewska w Polsce, ale i istnienie ZSSR, przy jednoczeniu się Niemiec) i można jego kompletną niemoc jakoś "usprawiedliwiać" w ten czy inny sposób, o tyle rząd Tuska funkcjonuje niemalże bez jakichkolwiek politycznych ograniczeń, rzucając jedynie ochłapy "wiecznie zbiedniałym" chłopom z PSL-u wziętym na doczepkę, by móc swobodnie działać. Kwestia obrotowości PSL-u, który dosłownie "z każdym może" mnie w tym miejscu nie interesuje, gdyż partia, która jest w stanie rządzić zarówno z komunistami, jak i z ugrupowaniem uważającym się (przynajmniej werbalnie) za postsolidarnościowe i antykomunistyczne, to zwykła zgraja ludzi chcących się dobrze ustawić i zabawić za publiczne pieniądze, czego zresztą kasta ludowców nigdy (tak też i teraz) specjalnie nie kryje. Jeśli jednak przyrównywać spektakularny start cudotwórczej PO do społecznego poparcia dla "pierwszego niekomunistycznego rządu", to Tusk miał wprost znakomite warunki do radykalnej zmiany choćby w sferze ekonomicznej (obniżka podatków, zmiany w sferze ubezpieczeń, błyskawiczne uproszczenie prawa gospodarczego itd.) czy społecznej (reforma służby zdrowia itd.), ale jej nie uczynił, koncentrując cały swój wysiłek na wytwarzaniu medialnego szumu oraz (tu faktycznie analogia z "osobistymi rządami Mazowieckiego" jest spora, przy czym tej akurat Rokita nie dostrzega) na całkowitym oddawaniu służb specjalnych w ręce komunistów.
Dlaczego do spektakularnego przełomu nie doszło? Dlatego, że ani ludzie Tuska, ani sam Tusk nie potrafili go dokonać. Tusk umiał z pamięci recytować ceny drobiu czy jabłek, tudzież wysokość pensji w służbie zdrowia w małym miasteczku, gdy była debata z Kaczyńskim, dziś - podejrzewam - tak gładko taka melorecytacja by mu nie wyszła. Nie tylko dlatego, że ktoś (najlepiej S. Nowak) najpierw musiałby zaktualizowany o nowe dane tekst Tuskowi przygotować i nie tylko dlatego, że premier może nie chciałby przyznawać, że dziś realia wyglądają odmiennie niż jego przedwyborcze proroctwa, ale - tu uwaga - dlatego, że Tusk i jego kamaryla, to nie są żadni (żadni, podkreślam) wolnorynkowcy czy gospodarczy liberałowie. I najwyższy czas, by to sobie raz na zawsze uświadomił nie tylko Rokita, ale każdy przeciętny wyborca PO, który głosował na tę partię być może w świętej naiwności, że radykalnie zmieni ona polską gospodarkę.
Gdyby faktycznie Tusk sprawował "osobiste rządy", to po pierwsze, o wiele lepiej dobrałby skład rządu. Kłania się tu, niestety, J. Kaczyński, który potrafił szukać ludzi NAWET ze środowisk nie swojej partii, czego Religa i Gilowska byli znakomitymi przykładami. Po drugie, nawet wybrawszy wyjątkowo kiepskich ministrów (Kopacz i Hall są niesławnymi egzemplifikacjami, ale przecież i Klich czy Grad niewiele im ustępuje, zresztą, ze świecą szukać porządnego ministra w tym gabinecie), to powywalałby po paru miesiącach takie osoby, które brną w jakieś poronione projekty pociągające za sobą nie tylko dalsze katastrofalne dla danej dziedziny skutki, ale i koszty społeczne (nie mówiąc o pieniądzach podatników). W ten sposób wykazałby się premier jakąś siła woli, determinacją i chęcią osobistego wpływu na kształt spraw publicznych.
Zamiast tego wszystkiego mamy coraz mniej wesołą, choć zapewne nieustannie zadowoloną z siebie ferajnę, która poza medialnym szumem nie robi zbyt wiele poza - co zresztą kiedyś Paradowska entuzjastycznie określiła - "administrowaniem państwem". Administrował państwem Mazowiecki, administruje i Tusk. Tylko co z tego wynika? Są ludzie, którzy przed świętami biorą kredyt konsumpcyjny w banku, by się porządnie najeść. Podobną filozofię administrowania Polską ma gabinet Tuska. Po świętach przychodzi jednak czas spłaty kredytu i chwila ta nieubłaganie się do ekipy PO zbliża.
Rokita twierdzi, że Tusk skrzyknął wokół siebie pewien dwór i to mu znakomicie odpowiada jako pewien ersatz uprawiania realnej polityki. No dobrze, ale czy "nie widziały gały, co brały?" Czy za czasów swojego brylowania w PO Rokita nie widział słonia w menażerii? Nie Tusk jeden i nie ostatni, rzekłbym.
S. Janecki dziś w porannej Jedynce mówił, że nie są to żadne osobiste rządy, tylko panowanie. Ja bym powiedział, że to jest raczej takie administrowanie jak spółdzielnią mieszkaniową, nic więcej. Ktoś jednak takich administratorów chciał, niestety, a wśród chcących był i Rokita, pragnę przypomnieć. Chcącemu zaś nie powinna dziać się krzywda, czyż nie?
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 815 odsłon
Komentarze
Cześć,
9 Września, 2008 - 16:36
Chciałbym przypomnieć, że Tusk własnoustnie zapodawał i w radiu i u pani Moniki O. "w Platformie decyzje podejmuję ja".
Skutki mamy...
Okowita
Okowita
FYM-ie
9 Września, 2008 - 16:38
Wszystko ok. Tekst jak zwykle i w ogóle nie znać żeś osłabiony.
Strasznie mi się spodobał wklejony plakat wyborczy PO. Mam tylko wątpliwość, czy to oryginał czy ktoś go wyprodukował "dla jaj"
Na dzisiaj równie dobrze mógłby być dziełem nastawionego humorystycznie internetowego grafika.
A tu nawet rok nie minął!
A już Komorowski szukający daremnie swojego kutasa... bezcenne