Gdzie nas ma Obama.

Obrazek użytkownika Gadający Grzyb
Świat

Dopóki Obama jest prezydentem, USA nie są naszym sojusznikiem.

Upokarzające zabiegi, do jakich została zmuszona nasza dyplomacja, by USA zechciały łaskawie podnieść obelżywie niską rangę, jaką nadały delegacji na obchody 70 rocznicy wybuchu II wojny światowej, ostatecznie negliżują stosunek obecnej administracji nawet nie tyle do Polski i jej historii, ile generalnie, do krajów naszego regionu.

Wiele wskazuje na to, że okazane nam lekceważenie jest pochodną trzech czynników: relacji z Kremlem, „kompleksu Busha” i fałszywie rozumianej pragmatyki.

Obama – Rosja.

Obama od początku swej prezydentury konsekwentnie prowadził wobec Rosji tyleż słoneczną, co naiwną politykę promiennych uśmiechów, koncentrując się na dwustronnych kontaktach i kompletnie ignorując resztę dawnej, sowieckiej strefy wpływów.

„Ukoronowaniem” tej radosnej dyplomatycznej pseudotwórczości, była wizyta w Rosji, wypełniona tyleż gładkim, co bełkotliwym pustosłowiem. Czy ktoś pamięta jakiś komunikat, jakieś jedno zdanie, wygłoszone wtedy przez amerykańskiego prezydenta? Ja nie. Jakieś mętne frazesy o demokracji i stosunkach, które równie dobrze mógłby wygłosić byle brukselski komisarzyna. Ach, no i jeszcze, jakże by inaczej, inicjatywa rozbrojeniowa, na której stracą przede wszystkim Stany. Doprawdy, pod rządami „czarnego mesjasza lewicy”, amerykańska polityka europeizuje się w zastraszającym tempie.

A dla mnie i, jak sądzę, dla wielu innych, jednym z głównych powodów sympatyzowania z Ameryką było to, iż Unią Europejską nie jest

„Kompleks George’a W. Busha”.

Obama zamiast nakreślenia jakiejś własnej, spójnej wizji, usiłuje być kochany i pragnie za wszelką cenę udowodnić całemu światu, a Rosji, terrorystom i różnym reżimom w szczególności, iż nie jest Bushem.

Zupełnie inaczej postępował jego poprzednik, którego walka z „osią zła”, mimo pewnych niekonsekwencji, była jednak z grubsza czytelna. Nie lekceważąc wagi kontaktów z Rosją, nie zapominał o byłych demoludach, widząc w nich jakąś kartę, którą można z Kremlem pograć. Rumsfeldowska „Nowa Europa” miała szansę stać się ważnym polem globalnej szachownicy, zaś Polska ze względu na swój potencjał (bądźmy szczerzy, oceniany mocno na wyrost, ale jednak), mogła stać się liderem regionu – i pełniąc rolę jednego z asów w amerykańskiej talii, ugrać zarówno dla siebie, jak i pozostałych państw ostateczne wyjście z post – sowieckiej strefy wpływów. Tę szansę, w znacznej mierze na własne życzenie, przesraliśmy.

Ale, jako się rzekło, Obama pragnie być anty - Bushem. Toteż meandruje, stwarzając pozory wytrawnego gracza, a tak naprawdę błąka się, niczym pijane dziecko we mgle. Rezygnacja z tarczy antyrakietowej, którą to rezygnację obiecał Rosji jeszcze w marcu, w zamian za pomoc Kremla co do powstrzymania nuklearnych zapędów Iranu, jest tego wymownym przykładem.

Handelek, czyli fałszywie pojmowana pragmatyka.

Żywię brzydkie podejrzenie, że Obama poufnie „coś” Rosji obiecał. Owo „coś”, to desiteressment co do naszego regionu i rezygnacja z przełamania post – zimnowojennego porządku, jakim był projekt tarczy antyrakietowej. Tu, nie od rzeczy było by przypomnieć, iż warunkiem zgody Rosji na rozszerzenie NATO było, że na terenach dawnych demoludów, a tym bardziej, byłych republik, nie powstaną żadne militarne instalacje. Przecież Rosja nie postawiła wzmiankowanego zastrzeżenia z troski o naszą niepodległość.

Do pewnego momentu, ów domniemany „New Deal” w polityce zagranicznej Stanów był osładzany uśmiechami i zapewnieniami, że „Rosja nie ma prawa do strefy wpływów w Europie Środkowo-Wschodniej” (Hillary Clinton). Ja w tę dyplomatyczną mowę - trawę nie wierzyłem, ale liczni dali się nabrać. Teraz zabrakło nawet uśmiechów i gołosłownych zapewnień. Wszystko jasne. Może to i dobrze – przynajmniej gramy w otwarte karty. Dopóki Obama jest prezydentem, USA nie są naszym sojusznikiem.

Obama poświęcił przyjazne stosunki z Polską i regionem na ołtarzu fałszywie pojmowanej „pragmatyki” – dyktowanej lewackim zaślepieniem i ignorancją, połączonymi z przemożnym poczuciem Misji.

Ameryka – Kreml - historia.

Stosunek Obamy do Rosji jest patologiczną mieszanką strachu i fascynacji. Zważywszy na jego skrajnie lewackie konotacje, „nie dziwi nic”. Gdyby przyjechał na Westerplatte osobiście, lub wysłał np. wiceprezydenta, dałby tym samym sygnał, iż Europa Środkowo – Wschodnia liczy się w amerykańskich globalnych kalkulacjach, a to z pewnością Rosji by się nie spodobało.

Poza tym, za prominentnymi politykami włóczy się stado dziennikarzy – nic to, że przytłaczająca większość z nich jest oszałamiająco wręcz postępowa i raczej odgryzłaby sobie własny język, niż powiedziała cokolwiek stawiającego Obamę lub Rosję w złym, lub choćby niejasnym świetle. Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że choćby na skutek reporterskiej wpadki jakieś niepożądane fakty poszłyby w eter i znienawidzeni przez Obamę Amerykanie, których postanowił reformować „prawem i lewem”, usłyszeliby np. że wojnę rozpętali nie żadni bezpaństwowi „naziści” do spółki z Polakami, tylko Niemcy. Co gorsza, mogła by paść wzmianka o pakcie Ribbentrop – Mołotow i współodpowiedzialności „Wujka Joe” za rozpętanie piekła w którym poległo tylu amerykańskich chłopców…

Taka wiedza nie jest Amerykanom potrzebna.

Cóż, zaplecze intelektualne prezydenta Obamy współtworzą wycirusy z czasów Cartera (jak Wiliam Perry) i ich uczniowie, którzy potrafią jedynie doradzać jak należy układać się z ZSRR/Rosją i którzy po dziś dzień nie mogą wybaczyć Reaganowi, że posłał ich w odstawkę, zaś ich światłe nauki wyrzucił do kosza, a na dodatek wygrał. Należy zatem podpompować prestiż Rosji, cóż z tego że sztucznie, by podnieść własną pozycję niegdysiejszych kremlinologów, a dziś - „fachowców od Rosji”.

Polemika.

Kilka słów polemiki. „Rzeczpospolita” kilka dni temu przytoczyła opinię prof. Lewickiego, twierdzącego, że postawa USA i Obamy, to demonstracja urażonego mocarstwa, spowodowana:

a) Listem wysłanym przez byłych polityków regionu, w którym to piśmie, mówiąc telegraficznym skrótem, prosili by Ameryka łaskawie nas nie olewała.

b) Brakiem ratyfikacji umowy o tarczy antyrakietowej.

Pozwolę się nie zgodzić.

Ad. a) List nie powstał ot tak, sam z siebie. Nie był wytworem chorych awanturników, obliczonym na zrażenie do siebie mocarstwa. Był reakcją na to, co działo się od początku Obamowej prezydentury – dogadywanie się z wielkimi, przy całkowitym ignorowaniu małych. Reakcją tyleż bezprecedensową, co rozpaczliwą, ale nie bezzasadną.

Jeżeli z tego powodu Obama postanowił „strzelić focha” – tym gorzej świadczy to o nim, nie o nas. Poważny polityk i poważny kraj nie deprecjonuje sojuszników na postawie jednego listu, chyba że… postanowił potraktować wzmiankowany apel jako wygodny pretekst, by zdjąć sobie z głowy niewygodny balast w postaci dziwnych, małych kraików, których nazw nie sposób wypowiedzieć, a co dopiero spamiętać.

Ad. b) Tarcza? Obama i generalnie, demokraci, byli i są zdeklarowanymi, ideologicznymi wręcz wrogami tego projektu i jeszcze za kadencji Busha szkodzili mu jak mogli. Nasza opieszałość w sprawie ratyfikacji umowy, to kolejny wygodny pretekst, by wycofać się na z góry upatrzone pozycje.

Nasze dyplomatołki.

Jeżeli dobrze rekonstruuję kalkulację ekipy Tuska w kwestii relacji ze Stanami, była ona następująca: Bush się kończy, po nim zaś będzie Obama – przeciwnik tarczy i generalnie wszystkiego, co charakteryzowało prezydenturę Busha. Zatem, przeciągniemy tak długo jak się da negocjacje i proces ratyfikacyjny, grając „na Obamę”, ten zaś po dojściu do władzy należycie nas doceni, co będziemy mogli wygrać pijarowsko przeciw PiS-owi, że niby dopiero teraz mamy nareszcie „równorzędne” stosunki z USA i nie musimy „rozmawiać na kolanach”. Co z tego wyszło, widzimy dzisiaj. Obama mizdrzy się do Rosji, a my zostaliśmy z ręką w nocniku. Gratulacje dla naszych „strategów”. Ale nic to, cieszmy się, gdyż Radosław Sikorski zna Rona Asmusa. To niewątpliwie cenniejsze zabezpieczenie od jakiejś tam tarczy.

Zakończenie.

Dwie refleksje:

Swojego czasu, płodząc notkę o Rosji – oberszefie NATO, marzyłem skrycie, by Rosja nie stała się aż tak szybko również oberszefem polityki zagranicznej Waszyngtonu. Teraz muszę pożegnać się z tym marzeniem.

Bush nie był (również z naszego punktu widzenia) idealnym prezydentem. Odnoszę jednak wrażenie, że w miarę trwania kadencji Obamy, jeszcze nie raz przyjdzie nam za nim zatęsknić.

Gadający Grzyb

www.rp.pl/artykul/354603,354462_Do_Gdanska_dalej_niz_do_Afryki_.html

www.niepoprawni.pl/blog/287/rosja-czyli-ober-szef-nato

 

Brak głosów

Komentarze

Krzysztof J. Wojtas
1. Moje notka nie jest odpowiedzią na tę - swoją napisałem rano i to "w biegu" - jest tylko refleksją.

2. Zgadzam się, co do niektórych aspektów notki tyle, że wychodzimy z zupełnie różnych punktów widzenia.
3. Dla mnie USA nigdy nie były sojusznikiem - grają nami tak samo jak Rosja, czy Niemcy.
4. W długofalowym rozważaniu mam równie złe zdanie o Reganie jak i o Carterze, Clintonie, Bushu, czy teraz o Obamie; to jest świat " nie z naszej bajki".
5. Należy ponownie wrócić do rozważań o długofalowo rozumianej strategii dla Polski. Może obecna sytuacja otrzeźwi niektórych ludzi - proszę pod tym kątem przemyśleć treść swej notki.
6. Tu to ja widzę dla Polski pozycję kelnera, z pretensjami, że nie dano nam awansu na starszego kelnera , mającego nadzór nad rejonem sali . ( Tak bardzo sie starałem, a ty teraz nie chcesz mnie....)

Vote up!
0
Vote down!
0

Krzysztof J. Wojtas

#29678

te trzęsące się przed Rosją galaretowate POłdupki!?
pzdr

Vote up!
0
Vote down!
0

antysalon

#29687

Krzysztof J. Wojtas
Mnie wkurza, że rządzą nami pełne dupki, którzy w równym stopniu boją się wszystkich - wszystkie te "elyty" są do wykorzystania jako obciążniki latarń.
czas, aby zaczęli bać się nie Rosji, Niemiec, czy amerykanów, a własnego społeczeństwa - bo tu może się zdarzyć odpowiedzialność, która ich minęła w 90' tym roku.
I nie odnoszę tego tylko do PO.

Vote up!
0
Vote down!
0

Krzysztof J. Wojtas

#29695

Reagan, to jednak inna bajka niż Carter, Clinton i Obama - to był wielki człowiek, który autentycznie wierzył w wolność i tradycyjne zasady. Jego głęboki, autentyczny antykomunizm sięgał jeszcze czasów Hollywoodu, kiedy jak tylko mógł, tak zwalczał komunizm w tamtejszych związkach twórczych. Nie traktował też Polski przedmiotowo, a o Jaruzelskim mówił tak, jak do dziś nie ma odwagi powiedzieć wielu polskich polityków ("Sowiecki generał w polskim mundurze"). Reagana będę bronił zawsze i wszędzie - to mój polityczny ideał prawicy (republikanie z czasów Reagana i może jeszcze torysi doby Thatcher).

pozdrowienia

Gadający Grzyb

Vote up!
0
Vote down!
0

pozdrowienia

Gadający Grzyb

#29706

Krzysztof J. Wojtas
Być może Regan działał w sposób autentyczny, jednak skutki tych działań zostały odwrócone. Jego "reganomika" to kierunek w jakim podążyli ludzie finansjery - efekt widoczny.
Inne sprawy. Nie do końca czuję się kompetentny, aby mieć nawet rozumienie tamtejszych działań; w tamtym czasie nie miałem własnej oceny sytuacji. pewne kwestie budzą jednak zastanowienie.
Być może też, że Regan traktował Polskę podmiotowo. Pytanie, czy wynikły z tego jakieś korzyści? Czy przyczynił się np. do tego, aby wesprzeć ten nurt Solidarności, który autentycznie chciał walczyć z komunizmem? W efekcie po doprowadzeniu do rozpadu ZSRR u nas władzę przejęli na powrót ci sami ludzie. czy to świadoma działalność?
Coś tu nie gra.

Vote up!
0
Vote down!
0

Krzysztof J. Wojtas

#29711

Na długo przedtem, zanim amerykańskie lemingi go wybrały, było wiadomo, że będzie to katastrofa dla całego świata (nie tylko dla Polski).

Teraz główna sprawa, to czy - co nie daj Boże - ów kryptokomunista nie zostanie wybrany na drugą kadencję. Bo wtedy to już nie byłoby co zbierać.

Wąż Wystygły

Vote up!
0
Vote down!
0

Wąż Wystygły

#29714

Na szczęście, słupki poparcia Obamie lecą. Pytanie, czy Republikanie zdołają wykrzesać ze swych szeregów jakiegoś sensownego kandydata...

pozdrowienia

Gadający Grzyb

Vote up!
0
Vote down!
0

pozdrowienia

Gadający Grzyb

#29724

1) Co do "reaganomiki" - pobudzenie gospodarcze Stanów Zjednoczonych było warunkiem sine qua non wygrania zimnej wojny. Dzięki temu USA, mimo deficytu budżetowego, mogły sobie pozwolić na zarżnięcie ZSRR zbrojeniami. To, co zrobili z tym jego następcy, to nieco osobna historia.

2)

Być może też, że Regan traktował Polskę podmiotowo. Pytanie, czy wynikły z tego jakieś korzyści? Czy przyczynił się np. do tego, aby wesprzeć ten nurt Solidarności, który autentycznie chciał walczyć z komunizmem? W efekcie po doprowadzeniu do rozpadu ZSRR u nas władzę przejęli na powrót ci sami ludzie. czy to świadoma działalność?

Reagan miał cały świat na głowie:

a) ZSRR;

b) tradycyjnie niechętną USA "starą Europę" z jej zlewaczałym establishmentem oddanym doktrynie konwergencji, tudzież "współistnienia";

c) wewnętrzną opozycję o "europejskich" poglądach - carterowskich kremlinologów, którzy sobie nie wyobrażali możliwości upadku Sowietów;

d) najróżniejsze "ruchy społeczne" sponsorowane z Kremla - a to ruch na rzecz jednostronnego rozbrojenia, to znów ekologiści szantażujący świat wizją nuklearnej zagłady, pacyfiści... - słowem, cała kontrkulturowa, "antycywilizacyjna" menażeria.

e) antyreaganowskie media szyjące mu beret szaleńca z palcem na atomowym guziku - chyba nie muszę wyjaśniać w czym rzecz...

f) Bliski Wschód; Amerykę Południową, Afrykę z jej czerwonymi kacykami... itd. itp.

Doprawdy, w tych warunkach, wymagać od niego, by wnikał we frakcyjne animozje polskiego podziemia lat '80, to ździebko za wiele... Reagan, jak nikt inny przyczynił się do obalenia komunizmu. Popierał tych, którzy byli rozpoznawalni w świecie. A że skończyło się to "okrąglakiem"? Cóż, obarczanie Reagana odpowiedzialnością za ten zgniły kompromis i za postokrągłostołowy porządek jest, delikatnie mówiąc, nie fair.

pozdrowienia

Gadający Grzyb

Vote up!
0
Vote down!
0

pozdrowienia

Gadający Grzyb

#29722

Krzysztof J. Wojtas
Jak już pisałem wychodzimy z zupełnie różnych koncepcji rozumienia świata i Polski na tym tle.
Niemniej Twój punkt widzenia jest na tyle interesujący, że warto prowadzić dyskusję. Tyle, że trzeba byłoby (będzie) zacząć od ustalania wspólnych podstaw pojęciowych. Może z czasem do tego dojdzie.
Swoje poglądy buduję na jakby nie było rozważaniach cywilizacyjnych izamieściłem w sumie (na S24)kilkadziesiąt notek temu poświęconych. Traktuję je jako bazę, i dopiero wg tego rozważam warianty sytuacyjne. Powtórzę trochę tych notek na Niepoprawnych, może z rozszerzeniami.

Tu odnośnie Regana.
Nisko oceniam tłumaczenie Jego sposobu myślenia.
Przykładem może być rola chłopa-gospodarza. Taki gospodarz ma to do siebie, że odpowiada za wszystko, co tylko związane jest z jego gospodarstwem. Musi też planować kierunki działania na przyszłość i to w niestabilnych warunkach np. pogodowych. Istotą jest "rozliczanie" go nie za to co zrobił, a za to czego nie zrobił.

Rola przywódcy państwa jest podobna. Aby być ocenianym pozytywnie (Bóg i Historia)- trzeba działać i przewidywać rozwój sytuacji. Trzeba umieć znajdować niekiedy mało zauważalne dziedziny, które istotnie będą wpływać na przyszły rozwój sytuacji.
O wielkości świadczy właśnie ta umiejętność. Dlatego Twoje tłumaczenie Regana jest nie do przyjęcia.

Jest faktem, że obecne czasy nie ukształtowały wielkich przywódców. Ale na początku XX tacy byli niezależnie od konotacji im przypisywanych zaliczam do nich - Piłsudskiego, Mussoliniego, Franco, Hitlera, Stalina.
Oni nadawali kierunki rozwojowe umiejąc się wczuć w możliwości państw, którym przewodzili i zmobilizować ich siły. To czy byli bandytami (np. Hitler) - to odrębna sprawa.
Teraz mamy rządzącą grupę (Bildenberg?). Na tym tle przywódcy to marionetki. Czy np. Obama jest się w stanie temu przeciwstawić i nadać inny kierunek?
O tym możemy pogadać, acz sądzę, że to tylko fircyk.

Vote up!
0
Vote down!
0

Krzysztof J. Wojtas

#29726

Czy tezą Twojej notki jest: Obama nas olewa, inny prezydent USA nie olewałby nas( i w przyszłości inny nie będzie nas olwał) ?
faxe

Vote up!
0
Vote down!
0

faxe

#29719

Tezą mojej notki jest to, że USA nigdy nie zyskają przewagi nad Rosją, jeżeli będą zgadzały się na odbudowę post - sowieckiej strefy wpływów w naszym regionie. Rozumiał to Reagan i w jakimś, nie do końca zadowalającym stopniu, usiłował zrozumieć to G.W. Bush. Tu chodzi o rozsądek, na którym i my mogliśmy coś ugrać. Jeżeli Stany w imię świętego spokoju dadzą Rosji palec (nasz region), to Rosja szarpnie ich wkrótce za rękę w innych punktach globu. Chodzi mi o takiego prezydenta, który by to rozumiał. 

pozdrowienia

Gadający Grzyb

Vote up!
0
Vote down!
0

pozdrowienia

Gadający Grzyb

#29723

1. Olewka rocznicy przez amerykański element napływowy jest czymś prawidłowym i na miejscu. W pompie uczestniczą zainteresowane strony, dla których II WŚ była faktem historycznym. Ameryka zarówno I WŚ, jak i II WŚ traktowała raczej jak biznes. Bezpośredni udział w wydarzeniach wzięła dopiero gdy ryzyko porażki zostało wykluczone i dotyczyło tylko stopy zysku. Więc i do rocznic podchodzą chłodniej, zwłaszcza iż impreza w słabo notowanym lokalu i takim sobie towarzystwie. No i wrzesień, mają swoje zmartwienia.
Smutne, ale jak sądzę: prawdziwe.

2. "USA nigdy nie zyskają przewagi nad Rosją". Dziś sprawy są bardziej porąbane. Wobec juesej, graczem są już tylko Chiny. Rosja i UE liczą się już nie jako przeciwnik a tylko jako koalicjant. A Rosja z Chinami powiązana jest w BRIC i SCO. Indie też powinny być uwzględnione przy stole, reszta to poplecznicy,statyści i tło.

3. Tak jak Angole zapomnieli o polskich sprawach dla ratowania własnych, tak i amerykańscy osadnicy: sprzedadzą nas dla poprawienia swojej sytuacji. A problemów mają bez liku.

4. Mao ponoć powiedział: "Europa? To półwysep bez znaczenia." Jak widać Obama myśli podobnie. Prawdę powiedziawszy - sądzę że Putin też.
A Polacy nie mają pojęcia co w Polsce wyprawiają szpiegi amerykańskie, ruskie, izraelskie i chińskie. I wszelkie inne.
W ciężkich chwilach zastanawiam się: czy w ogóle mają jakieś pojęcie.

Pozdrawiam

Vote up!
0
Vote down!
0
#29772

 Myślę tak samo.Ale ja wierze w Boga.On jest Panem Historii.

Vote up!
0
Vote down!
0
#33781