MÓJ DOŚWIADCZONY ŚWIAT – REFLEKSJE KOŃCOWE...

Obrazek użytkownika Jacek K.M.
Historia

W okolicy San Francisco w Kalifornii, mieszka 92 letni weteran II wojny światowej. Po wielokrotnych prośbach Pan Zdzisław J. Xiężopolski dał się namówić do napisania wspomnień o swoich życiowych przejściach i przygodach. Tam gdzie było to możliwe zachowaliśmy orginalny język Autora. W ostatniej XVII części wspomnień, Autor dzieli się swoimi końcowymi refleksjami...

MÓJ DOŚWIADCZONY ŚWIAT – REFLEKSJE KOŃCOWE...

Spędziłem pierwszych moich beztroskich  18 lat życia w Polsce. Był to okres tworzenia Państwa po 123 latach rządzenia Polakami przez zaborców.  Przez kilka pierwszych lat niewątpliwie miały miejsce, obok wojny z bolszewikami i ofiarnej patriotycznej pracy, pozakulisowe rozgrywki politycznych ugrupowań, ale przeciętny obywatel niewiele o tym wiedział.

Przypominam sobie najmłodsze lata szkolne. Poczynając od pierwszej klasy gimnazjalnej (starego typu, 10-go roku życia), coroczne patriotyczne akademie, na których deklamowało się „Redutę Ordona”, śpiewało „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród”, „Góralu czy ci nie żal?”, „Witaj majowa jutrzenko”. Chętnie w nich uczestniczyliśmy, zwłaszcza kiedy odbywały się w nudnych jak łacina, godzinach szkolnych. A było tych godzin 5, albo 6, każdego dnia.

Uczono nas, że Polska była „przedmurzem chrześcijaństwa”, że Wanda wskoczyła do Wisły, bo za Boga nie chciała wyjść za Niemca. Oczywiście o Sobieskim, który obronił całą Europę (może to i prawda, dziś o tym cicho w Austrii) i inne fakty, które napawały nas dumą. Obchodziliśmy święto morza (morze, nasze morze...”. Mając 11 lat kupiłem, jak i moi rówieśnicy, obrączkę za 50 groszy, dla upamiętnienia zaślubin polskiego morza.

Dumni byliśmy z budowanego Centralnego Ośrodka Przemysłowego, budowy Gdyni, broniliśmy swojego skrawka dostępu do Bałtyku. Piłsudski był naszym bohaterem, a każdemu dziecku była znana „Trylogia” Sienkiewicza, „Pan Tadeusz”, „Chłopi” – to lektury obowiązkowe, a rekordy Żwirki i Wigury, wyczyny na RWD, loty przez Atlantyk, rekordy Kusocińskiego, były każdemu przynajmniej płci męskiej znane. Oczywiście Maria Skłodowska, Józef Conrad-Korzeniowski, krótko mówiąc – wszystko co polskie było najlepsze...

POLSKA I JEJ MNIEJSZOŚCI

Jak to się mówi „tempus mutat”, czy tempora mutant” powtarzając, być może mylnie, słowa mojego poczciwego łacinnika, czyli po prostu czasy się zmieniają a my z nimi. Dodajmy do pewnego stopnia. Możemy „psioczyć” na wszystko, ale w gruncie rzeczy pozostajemy patriotami. Wprawdzie ci na emigracji „porzucili ziemię, skąd nasz ród”, z tego, czy innego powodu, w sercu jednak mamy Polskę.

Istniały mniejszości narodowościowe: Ukraincy, Białorusini - gdzieś daleko, na wschodnich rubieżach poza trudno dostępnym Polesiem i nie miały wpływu na nasze codzienne sprawy.

Natomiast Żydów mieliśmy pełno wszędzie (ok.10% ludności, ponad 3 miliony). Wiele małych miasteczek zamieszkiwali w 50%. Byli traktowani jak każdy inny mieszkaniec, aczkolwiek zachowali swoje tradycje, zwyczaje i stroje. Nie było dyskryminacji. Była równoległa obecność. To może zemściło się na nich w czasie II wojny światowej, bo na własne życzenie bardzo się różnili od innych Polaków i nie znając czasem nawet języka nie mogli łatwo się ukryć, wtopić w masę polską. Ale nie asymilowali się, jak zresztą i w innych krajach. Większość sklepów była żydowska, a przemysł włókienniczy, skoncentrowany w pobliskiej Łodzi – prawie całkowicie.

To był świat, który oglądałem na własne oczy dorastając do czasu wojny i jej okrutnych dla młodej Polski rezultatów. Następnie ku naszemu przerażeniu nad Polskę nadciągneły jakby geologicznie mówiąc dwa bezwzględne lodowce, z zachodu i ze wschodu, ścierając prawie w pył naszą Niepodległość. Potem jeden z nich starł drugi i położył się swoim wrogim cielskiem na naszych ziemiach, nawet przesuwając je jak prawdziwy lodowiec ze wschodu na zachód.

EMIGRACJA

Nasza wojenna emigracja i zdradzona przez sojuszników sprawa Polski Niepodległej, musiała udać się na tułaczkę po rozmaitych krajach tego świata. Zdemobilizowani, odepchnięci od szansy walki o ojczyznę żołnierze oczekiwali jednak szybko nadchodzącej wojny między zwycięskimi aliantami. To było powszechne, ale wszystko jednak poszło inaczej. Jak na ironię tym razem było: z ziemi sowieckiej do Polski, ale sowieckiej...

Tak więc nasza emigracja stała jak to się mówiło „na gruncie niepodległościowym”, czyli myślą przewodnią naszego istnienia była Niepodległość Ojczyzny. Wierzyliśmy, że kiedyś to stanie się rzeczywistością, więc naszym obowiązkiem było wychowanie potomstwa z zachowaniem polskości.

Taki czy podobny patriotyzm po-solidarnościowej emigracji, która nie znała Wolnej Polski, a jedynie jej przebłyski w okresie Festiwalu Solidarności, uzupełniony został materializmem – dążeniem do posiadania tego co nie było możliwe za komuny. Ale rozumieliśmy się bez słów, przynajmniej z patriotycznie nastawioną częścią tej nowej emigracji.

Wspominając swoje ostatnie 92 lata, w ogromnej większości tułaczego życia wśród obcych ludzi, społeczeństw i ich kultur chciałbym podzielić się kilkoma uwagami w stosunku do każdej z tych, w której przypadło mi żyć.

LITWINI

Niewiele miałem z nimi kontaktu, a raczej bardzo ograniczony w czasie internowania. Wydawało mi się, że wszystko przyjmowali z rezygnacją, począwszy od obecności naszych wojsk, które przekroczyły granicę litewską. Olita, pierwsza miejscowość, w której się znalazłem, była czysta i dobrze planowana. Może nie pozostała taką po przejściu hordy uciekinierów. Nie byliśmy witani z otwartymi ramionami. Bo i żadnego powodu ku temu nie było.

Wprawdzie przez ponad 200 lat Litwa i Polska stanowiły jedno państwo (największe imperium w Europie), przez pewien czas rządzone przez dynastię jagielońską, ale Polacy są Słowianami z krwi i kości, a Litwini przybyli gdzieś z Indii kilka tysięcy lat temu. Niewiele nas łączyło, a dzieliła sprawa zajęcia spolonizowanego Wilna, historycznej stolicy Litwy. Z tego powodu Litwini mogli na nas zezem patrzeć. Ale myśmy byli tak zgnębieni po przegranej kampanii, żeśmy tego nie odczuwali. Ogólnie mówiąc, byliśmy, personel wojskowy i ludność cywilna, przyjmowani życzliwie.

ANGLICY

Mówią, że Anglik jest zimny, sztywny i nieprzystępny. Takim jest na pierwszy rzut oka. Zmienisz zdanie po bliższym poznaniu, podam kilka przykładów z własnego doświadczenia. Idę drogą poza miastem, swoim zwyczajem. Zatrzymuje się samochód i pada pytanie:

-Czy mogę Pana podwieść?

-Nie, dziękuję. Idę spacerem. Chyba, że w perspektywie jest bar...

Żartuję i wsiadam. Kierowca jest sam i rozmowny. Staje przy wiejskim kościółku, opowiada jego historię i zaprasza do siebie na herbatę Przyjmuję. Poznaję rodzinę. Odwiedzam ją na zaproszenie jeszcze kilka razy. Podobny przypadek miał miejsce gdzie indziej kilka miesięcy później.

Będąc na studiach poznałem zamieszkałą w pobliżu rodzinę, nawet jej kłopoty. W Anglii bar, a raczej „pub”, bo inne słowo nie pasuje do lokalu, w którym spotyka się te same osoby przy kuflu piwa, aby porozmawiać i pośpiewać. To jest klub. Własność browaru. Każde osiedle ma przynajmniej jeden.

Znalazłem się kiedyś na ruchliwej stacji kolejowej. Wcześnie rano. Na schodach był stos gazet. Śpieszące do pracy osoby brały jeden egzemplarz i zostawiały należność obok. Bez sprzedawcy i nadzoru. Porządek, kultura, zaufanie i uczciwość. Tak, cechą Anglii jest uczciwość.

ARGENTYNA 

Jest drugim pod względem wymiaru krajem w Pdn. Ameryce. Nazwa pochodzi od łacińskiego słowa argentum (srebro), co już by wskazywało na bogactwo. I rzeczywiście, kraj zawsze był i pozostał potencjalnie bogatym. W XVI wieku obszar był zdobyty przez Hiszpanów i pozostał kolonią do początków 19-tego wieku, kiedy gen. San Martin ogłosił niepodległość.

Kraj zamieszkały obecnie przez 36 milionów immigrantów i ich potomków, miał swoją liczbę rewolucji, zmian rządów i zamieszek. W naszych czasach, w roku 1946 drogą demokratycznych wyborów do władzy doszedł Peron, który rządził jako dyktator przez kilka lat. Zmuszony do rezygnacji udał się do Hiszpanii. Po kilkunastu latach ofiarowano mu znowu prezydenturę.

Niedługo sprawował funkcję i po jego śmierci prezydentem została jego druga zacna małżonka. „Izabelitą” przezwana, podobnie jak pierwsza („Evita”) pochodząca z półświatka. Izabelita była osobą najmniej kwalfikowaną na tak wysokie stanowisko. Ostatecznie została pozbawiona władzy i skazana na banicję do Balinoche, ekskluzywnej i malowniczej miejscowości w argentyńskich górach, gdzie prawdopodobnie do tej pory żyje w luksusie, utrzymywana przez rząd.

Kraj ponownie pogrążył się w trudnościach politycznych i ekonomicznych z których dopiero teraz się wydźwiga. Argentyna czerpie swoje bogactwo z eksportu mięsa bydlęcego i ziarna (głównie pszenica).

Wpływ kultury europejskiej przejawia się wszędzie: w architekturze wzorowanej na hiszpańskiej i włoskiej. Znanym powszechnie tego przykładem jest Teatro Colon, będący prawie repliką opery w Milano. Ma on wspaniały zespół artystyczny, często gości najlepszych wykonawców z całego świata. Istnieją liczne teatry, sale koncertowe, kina,kawiarnie, bary. Ostatnie trzy funkcjonują prawie całą noc (kiedy ja tam byłem, tj. w 1953 roku).

W porze letniej odbywają się przedstawienia i koncerty w parkach, itp. Popularna muzyka typowo argentyńska rozpowszechniona była w Europie w latach 20-tych, przez piosenkarz Carlosa Gardel. Głównie tango, powstałe w malowniczej części Buenos Aires.

Stamtąd się wywodzi drużyna piłki nożnej „Boca Juniors”, od nazwy przedmieścia Boca. A tango brzmi wszędzie, o każdej porze dnia i nocy. Brzmi nieco inaczej od wykonywanego przez orkiestrę europejską. Osoby mego pokolenia i młodocianego gustu może pamiętają (bardzo w to wątpię) „Tango Milonga” śpiewane przez Hankę Ordonównę, albo wiele lat później, Irenę Santor. Inne kompozycji Petersburskiego. Zachowało się tradycyjnie i może tylko w pamięci weteranów Marynarki Wojennej II wojny światowej. „Ten nie zna życia, kto nie służył w Marynarce” – na melodię „Adios muchachos companiaros de mi vida”.

Argentyńczycy odżywiają się dobrze i obficie. Takiej ilości sklepów z gorsetami kobiecymi jak w Buenos Aires chyba nigdzie niema. Znaleźć można potrawy z całego świata, a przeważnie mięsne. Bardzo populane są barbecue, w ogródkach prywatnych domów, w parkach i innych miejscach publicznych.

Gdzie tylko można, tańczy się. Co? Tango. Tango, Radio-tango. Aby usłyszeć coś innego uczęszczałem do kawiarni – baru przy Avenicla 29 de Julio wg. Argentyńczyków najszersza ulica na świecie (każdy chce mieć coś wyjątkowego) „El Violin Gitano” gdzie przygrywał zespół młodych immigrantów, którym udało się uciec po powstaniu węgierskim, operetkowe melodie w przedwojennym radiu polskim. (Mimo wszystko czule wspominam 4 lata spędzone w Argentynie. Nawet tanga chętnie posłucham).

Literaturę argentyńską znamionują dwa tematy: nacjonalistyczny i patriotyczny. Znaczną część księgozbiorów (spędziłem wiele czasu w księgarniach i czytelniach) zajmują powieści poświęcone gauchom (odpowiednik amerykańskiego cowboy’a), zajmującymi się w argentyńskich pampas, czyli pastwiskach, siedmioma millionami bydła. Każdy wie kim był „Martin Fierro” i Jorge Luis Borges. Muzea zawierają dzieła argentyńskich malarzy i rzeźbiarzy. Najpopularniejszym sportem jest piłka nożna.

POLACY W ARGENTYNIE

Polscy misjonarze byli czynni tam od niepamiętnych czasów, ale imigracja na większą skalę rozpoczęła się od Powstania Styczniowego. Prawdę mówiąc, to już w 1812 i 1817 roku kilku oficerów walczyło w armii gen. San Martin, przeciwko Hiszpanom. Stopniowo przybywali inni, nie tylko wojskowi.

W połowie XIX wieku Feliks Żaba był profesorem uniwersytetu w Buenos Aires, a w 1847 roku zawitał do Argentyny w misji dyplomatycznej Aleksander Walewski, wprawdzie obywatel francuski, ale syn nieślubny znanej nam dobrze pani Walewskiej z Napoleonem (szlachetny mąż pani Walewskiej uznał Aleksandra za swego syna).

Nie brakowało w ówczesnej Argentynie wybitnych Polaków, m.in. doktor Rymarkiewicz leczył podczas epidemii żółtej febry, Iwaszkiewicz został generałem, a ksiądz Mikoszewski, bardzo poważany przez Argentyńczyków, zajmował się sprawami polskich imigrantów, których przybywało coraz więcej, zachęcanych przez agentów Francji, Anglii i Hiszpanii.

W roku 1867 przybył do Argentyny inż. Wysocki, były uczestnik Powstania Styczniowego. Przyczynił się wybitnie do rozwoju gospodarki kraju. Nie będę cytował nazwisk, bo jest ich dużo. Imigranci, przeważnie uchodźcy polityczni, spełniali ważne funkcje w kolonizacji kraju.

Przybywali także robotnicy, powstawał przemysł. Wzmogła się imigracja tzw. chłopska i zarobkowa od początku XX wieku i latach międzywojennych. Wobec ilości imigrantów powstają konsulaty polskie w różnych częściach kraju (w Buenos Aires od roku 1922).

Jako jeden z przybyszy w najliczniejszej (200 tys.) tzw. powojennej emigracji zastałem w roku 1948 doskonale zorganizowaną Polonię. Odsyłam czytelnika do cz. XIV moich „Wspomnień”.

PERU

Położone jest między Pacyfikiem i równoległemi doń Górami Skalistymi (Sierra) i dżunglą na wschód od nich, a Ekwadorem, Kolombią, Brazylią, Boliwią i Chile. Góry dzielą kraj prawie wymiaru Alaski, zamieszkały przez ponad 30 millionów ludzi, dzielą się na 3 części: pas nadbrzeżny szerokości około 30 mil, góry za szczytem 20,000 stóp i dżungla z dopływami Amazonki, wśród nich rzeki Ukayali, opisywana przez Arkadiusza Fiedlera. On opisuje dżunglę lepiej niż ja bym to potrafił.

W czasie II wojny światowej założono liczne plantacje kuczuku i produkcja trwała, aż do wynalazku zastępczej gumy. Ostatnio w południowej części dżungli wykryto ogromne ilości złota. Powstały nowe osiedla w związku z tym. Peru zajmuje piąte miejsce na świecie pod względem produkcji tego metalu.

POLACY W PERU

Wszędobylscy Polacy i do Peru trafili, choć daleka to droga, bo po drugiej stronie kontynentu amerykańskiego od Pacyfiku. Pierwsi byli, jak zwykle misjonarze, ale nie brakowało i innych. Walczyli u boku Boliwara, wyzwoliciela Peru, dotychczasowej kolonii hiszpańskiej. Byli to oficerowie uchodzący po klęsce Powstania Styczniowego (1863).

Po uzyskaniu niepodległości przez Peru, przybyła niewielka liczba imigrantów włącznie z inżynierami, którzy przyczynili się do rozwoju kraju. Wśród nich inż. Habicz , który założył do dziś istniejącą politechnikę w roku 1876. Inż. Malinowski budował kolej transandyjską łączącą Amazonię ze stolicą Limą, zadanie niezwykle trudne. Peruwiańczycy twierdzą, że to najwyższa kolej na świecie, bo wspina się na 4 tysiące metrów. Małachowski przybyły w 1911 roku zaprojektował Pałac Prezydencki i Ratusz.

W roku 1924 Małachowski staraniem Polskiej Ligii Morskiej otrzymał od rządu Peruwiańskiego koncesję na stworzenie Kolonii Polskiej w Amazonii, przy rzece UKAYALI (czytaj A.Fiedlera, który słuchał tam śpiewających ryb! - w przenośni). W pobliżu największego w rejonie miasta Ignitos, w roku 1927 rząd Peru nadał Kazimierzowi Warhałowskiemu, Komisję osadniczą znacznego obszaru. Projekt napotykał na wiele trudności, aż wreszcie w 1930 roku zwerbowano kilkaset rodzin na osiedlenie ogromnego obszaru.

Eksperyment się nie udał. Przybysze żeglując pod prąd Amazonki i Ukayali wylądowali po wielu miesącach w dżungli, którą trzeba było wykarczować. Teren nieprzygotowany i zabójczy klimat tropikalny nie sprzyjały. Polacy nie znieśli klimatu (w tym samym czasie polski rząd próbował założyć kolonie w innych krajach Ameryki Południowej). Powstała liczna kolonia jedynie w Kurytybie nad Atlantykiem wybrzeża Brazylii, („Wspomnienia z Kurytyby”).

Wybrałem się w te okolice lecąc z Limy do Iquitos, później rzeką. Nikt z miejscowych nie potrafił wskazać, gdzie podobno podczas II-giej wojny światowej jakiś Polak trudnił się plantacją kauczuku. W moich czasach (1952-63) nie istniała jeszcze peruwiańska Polonia. W ciągu tych lat spotkałem zaledwie kilku: profesor wymienionej politechniki, ks. Jezuita dyrektor szkoły średniej, inżynier odległej plantacji trzciny cukrowej i 3 or 4-ch innych.

Po dalsze informacje o Peru (bez rodaków) odsyłam ciekawych do części XIV moich „Wspomnień”. Istnieją liczne dzieła poświęcone analizie kultury peruwiańskiej, ja organiczę się do faktów, z któremi miałem styczność. A więc:

Jakich Peruwiańczyków ja poznałem?

Niepunktualnych, kłamliwych, skorumpowanych...                                         Kiedyś zagubiłem prawo jazdy. Aby otrzymać zastępczy dokument, chodziłem do biura 18 razy(!). Zawsze była jakaś wymówka: brak podpisu, urzędnik chory, na konferencji itp. Wreszcie gdy wsunąłem łapówkę – prawo jazdy natychmiast się ukazało przed moimi oczyma!

Podobny wypadek w urzędzie policji. Tak samo wydostałem się z paki po 16 dniach. Również kontrakty z pracy itd, itd. Na każdym szczeblu. Pomijając to biurokracja niesamowita. Cudzoziemcy, choć na stałe zamieszkali, płacili roczny haracz (podatek), nie wiem czy to się zmieniło.

Prasa – krytycznie ostrożna. Polityka zmienna. Młode kobiety „lecą” na gringos. Kolejki nie praktykowane. Kto pierwszy, ten... Patriotyzm. Widoczny u nauczycieli, nawet w odległych osiedlach. Życie rodzinne – przywiązanie i pomoc. W ostatnich czasach miasta otoczone są „fawelami”. Tam, bieda. Lud religijny. Procesje.

A teraz bardziej szczegółowo i sprawiedliwie: Peruwiańczycy są religijni: każde niemal osiedle ma swojego patrona, dla którego urządza się procesje. Niezależnie od tego istnieją święta ogólnokościelne. Peru jest krajem katolickim od czasów podbojów Pizarra w XVI wieku, ale wszystkie wiary, wprowadzone przez europejskich i północno-amerykańskich misjonarzy, są tolerowane. Dominującą religią jest rzymsko-katolicka.

Na prowincjach zachowały się obrządki z pogańskimi elementami, tańce i melodyjna muzyka na tradycyjnych instrumentach. Ulubionym tańcem praktykowanym w całym kraju i wszystkich warstwach społecznych jest tzw. walsecito criollo, nie mający nic wspólnego z walcem wiedeńskim.

Peruwiańczycy lubią się bawić. Zebrania towarzyskie odbywają się z byle powodu, z obowiązującym tańcem i umiarkowaną konsumpcją trunku narodowego zwanego pisko, wyrabianego z winogron.

A potraw peruwiańskich jest wiele: ceviche – ryba marynowana w soku cytrynowym z cebulą, okopa a la huankaina – ziemniaki ze specjalnym sosem, causa – tłuczone ziemniaki nadziewane mięsem i grzybami, papa rellena, chupe i wiele innych. Ziemniaki, których istnieją setki odmian, są podstawą kulinarną. Ryby, kraby, ostrygi podawane są w różnych postaciach. Choclo, palta, tomales, cuye (świnka morska) zasługują na uwagę. Słodycze gdzie indziej niespotykane...

A skoro już o rozrywkach mowa wspomnę o klubach. Mniej lub więcej intelektualnych, z przewagą tych pierwszych: piłki nożnej (nagminna), tennis, karciane – no jak i wszędzie. I jak wszędzie – jest klasa wyższa, o większych dochodach. W Peru nie używa się i nie ma tytułów szlacheckich. Arystokracja to konto bankowe. A wzrasta od przyziemnych poziomów: pradziad Nrów, zaczął od sprzedaży domowego pieczywa. Inny chodził z katarynką i miał małpkę. Rozwoził węgiel. Robił mydło. Pasł owce.

Dzisiaj ich potomkowie mają fabryki, przędzaline, importują maszyny, mieszkają w pałacach w odróżniających się dzielnicach, utrzymują szkoły niedostępne dla innych, mają służbę domową, itp. Przeważnie są potomkami imigrantów włoskich. Ciekawych odsyłam do satyrycznej i wnikliwej powieści całkowicie opartej na faktach „Un Mundo para Julius” (napisanej przez Alfredo Echenique).

Na pewno wiele się zmieniło od owych – i moich czasów. Historia Peru, pre, post i współczesna opisana jest w niezlicznych dziełach. Bardzo popularnym jest „Tradiciones Peruanas” zbiór opowiadań i anegdot. Z przeszłości, niektóre dostępne w języku angielskim.

W dużych miastach istnieją szkoły średnie i w trzech uniwersytety. Największy w stolicy – Uniwersystet San Marcas, Szkoła Inżynierów, Uniwersytet Agronomiczny. Każde osiedle miało szkółkę wychowującą dzieci w duchu patriotycznym. Ad gastronomia: pachamanca – mięsa i ryby pieczone w dołach na gorących kamieniach i przykryte. Tak było za moich czasów – i co przychodzi mi do głowy w tej chwili.

                                               ************

Wypada mi już kończyć moje wspomnienia, mój polski obowiązek podzielenia się z Rodakami moim ziemskim doświadczeniem, które jest zaledwie strumykiem spływającym do rzeki naszych polskich doświadczeń życiowych mojego pokolenia, któremu zawsze śniła się Niepodległa Ojczyzna, której wszyscy jesteśmy dziećmi.

Zdzisław Józef Xiężopolski

Na tym kończymy publikacje wspomnień Pana Xiężopolskiego, życząc mu zdrowych i długich lat życia i wielu czytelników.

Jacek K. Matysiak

Brak głosów

Komentarze

Szkoda, że tak mało wspomnień zostaje zapisanych
dla potomnych.Ze wzruszeniem czytałem te.
Dzięki

Vote up!
0
Vote down!
0

Artur

#272839

Witaj, mam podobny stosunek do wspomnień. Udało mi się nagrać na video kilka godzin wspomnień lwowiaka, żołnierza gen. Wł. Andersa. Ten materiał czeka na obróbkę, a On już odszedł w tym roku.
Musimy się śpieszyć zanim kurz Historii nie przykryje zapomnieniem doświadczeń tych ludzi, albo nie rozdepczą je w tańcu ludzie Palikota. Pozdrawiam.
Jacek.

Vote up!
0
Vote down!
0
#273010

Wspaniałe wspomnienia.
I "dziesiątka" w podziękowaniu za ich przedstawienie :)

Vote up!
0
Vote down!
0
#272873

?

Vote up!
0
Vote down!
0
#272878

Witam, tu jest początek wspomnień Pana Zdzisława na moim blogu. Pierwszy odcinek zamieściliśmy rok temu. Pozdrawiam, Jacek.

http://niepoprawni.pl/blogs/jacek-km?page=2

Vote up!
0
Vote down!
0
#272992

Pogoda sprawiła, że myślę wolniej i durniej, dlatego skorzystam z Pańskiego bloga, żeby zachęcić do poznania jeszcze jednego starszego człowieka - Wiesława Adamczyka. Napisał książkę, po przeczytaniu której prośbą, perswazją ale też "butem i knutem" :) mobilizowałam bliskich do lektury tejże książki. Z sukcesem. Książka "Kiedy Bóg odwrócił wzrok", to pierwszy krok. Potem już tylko wysłuchanie rozmowy z Panem Wiesławem zarejestrowanej na You Tube. Obojętnie w jakiej kolejności, ważne żeby zaliczyć i książkę i wywiad. Jeszcze nikt nie żałował czasu na te zajęcia. Serdecznie polecam.

 

 

 

 

http://www.youtube.com/watch?v=tnyU101hfu4

Vote up!
0
Vote down!
0

mukuzani

#272884

Wiesław Adamczyk ur. w 1933 roku w Warszawie. W 1940 roku był deportowany na tereny Związku Radzieckiego, skąd zbiegł z matką w 1942 roku. Matka zmarła krótko po dotarciu do Persji. Ojciec został zamordowany w Katyniu. W 1952 roku znalazł się w Stanach Zjednoczonych i tak zakończyła się jego dziesięcioletnia tułaczka przez dwanaście krajów, na czterech kontynentach. Obecnie jest emerytowanym chemikiem i doradcą podatkowym; mieszka w Illinois. Jest także doświadczonym brydżystą turniejowym.

Przez całe swoje dorosłe życie zajmuje się problematyką deportacji Polaków na Syberię oraz masakry katyńskiej. Jest współautorem publikacji Children of the Katyn Massacre: Accounts of Life after the 1940 Soviet Murder of Polish POWs oraz Polskie dzieci na tulaczych szlakach 1939-1950.

„Adamczyk opowiada o swoim wojennym dzieciństwie z bezprzykładną precyzją i ogromną, emocjonalną wrażliwością, przedstawiając straszliwe doświadczenia jednej rodziny tak wyraziście i głęboko jak wytrawny powieściopisarz /.../ Poznałem wiele relacji z syberyjskiej odysei i innych zapomnianych epizodów wojennych, ale żadna z nich nie dostarczyła mi takiej wiedzy, żadna mnie tak nie poruszyła i żadna nie została napisana tak pięknie jak Kiedy Bóg odwrócił wzrok.

Vote up!
0
Vote down!
0

mukuzani

#272886

Kupiłam tę książkę dwa miesiące temu, połozyłam sobie na biurku, by była tuż pod ręką... i wciaż nie mogę znaleźć czasu, by wreszcie ją przeczytać. Obok niej czekają także na swoją kolej, kupione w tym samym czasie, "Dzieci Gułagu" i "Historie kobiet z Gułagu".

Zachęciłaś mnie właśnie, by dać jej pierwszeństwo :)

Vote up!
0
Vote down!
0
#272897

Witaj !
Ja tę książkę kupiłam oczywiście z inspiracji mojej J.
A po przeczytaniu, wykorzystałam jako temat "pogadanki" rodzinnej, bo szlag mnie trafia gdy obserwuję, jak młodzi zatruwają sobie życie z byle durnego powodu, zamiast cieszyć się każdym dniem, dziećmi, zdrowiem, pracą, krótko mówiąc : trzeba to przeczytać, żeby coś do łepetyn dotarło. :)
Pozdrawiam.

Vote up!
0
Vote down!
0

mukuzani

#272902

Witaj, dzięki za odsłoniecie wspomnień Pana Adamczyka. Kupiłem ją na Amazon.com, też czeka w kolejce do czytania.
"When God Looked The Other Way. An odyssey of war, exile, and redemption.", The University of Chicago, 2004. Pozdrawiam.
Jacek.

Vote up!
0
Vote down!
0
#273008