Medytacje wokół Apokalipsy

Obrazek użytkownika Free Your Mind
Historia

Ktoś znający dobrze twórczość Witkacego, wyjątkowo profetycznego pisarza XX wieku, zgodzi się zapewne ze mną, że wieszczy on Apokalipsę. Ten koniec ma nadejść i dla kultury europejskiej, i – co warto podkreślić – polskiej. Można by ten motyw w tekstach Witkacego przyrównać do jakiejś obsesji, ale chyba co genialniejsi twórcy (a autor „Pożegnania jesieni” na pewno do nich należy) mają zdolność wyczuwania tego, co wisi w powietrzu, zanim to coś dostrzegą inni, gdy zwykle już jest za późno. „Widzenia” Witkacego kontrastują bardzo z – by tak rzec - stanem świadomości społecznej ówczesnych Polaków, którzy wcale nie byli przygotowani na koniec świata, co dość łatwo dostrzec, przeglądając faksymile ówczesnej prasy (życie toczy się normalnie do ostatnich dni sierpnia 1939, a i w pierwszych dniach września można znaleźć w gazetach informacje o działalności instytucji kulturalnych etc.). Trudno jednak się dziwić zwykłym obywatelom, skoro sam establishment polityczny i militarny nie miał świadomości nadchodzącego kresu wszystkiego. Oczywiście, zajęcie i podział polskich ziem przez Niemców i Rosjan to dopiero początek końca, jak wiemy, zresztą to określenie „polskie ziemie” jest wyjątkowo adekwatne, skoro państwo przestaje istnieć, władz państwowych nie ma, formuje się wprawdzie podziemie (oraz ośrodki emigracyjne – najpierw we Francji, potem w Anglii), ale – jak też wiemy – nie odzyska ono kontroli ani nad terytorium, ani nad sytuacją społeczno-polityczną, zaś po „wyzwoleniu Polski” przez armię czerwoną, zostanie ono zmiażdżone przez sowieciarzy.

Apokalipsa przychodzi naprawdę i nieodwracalnie. Zostają zniszczone miasta, eksterminowana jest na masową skalę ludność polska, wykradane lub dewastowane są przez agresorów dobra kultury. Z międzywojennej Polski nie pozostaje właściwie kamień na kamieniu, a Powstanie Warszawskie to ostatni krzyk rozpaczy na zgliszczach doszczętnie splądrowanego kraju. I zapada grobowa cisza. Nie stygną jeszcze ciała pomordowanych, nie zasycha jeszcze krew na murach stolicy, a przybywają ponownie (po wrześniu '39) sowieciarze ze swoim porządkiem (z którego, przyznajmy sobie szczerze, nie wygrzebaliśmy się, dzięki „konstruktywnej opozycji”, do dziś (!)). Tym razem jednak mają ze sobą „swój” rząd na okupowane terytorium, a ci, co przetrwali Apokalipsę, nie mają już ani sił, ani możliwości, by zmienić ten stan rzeczy. Wprawdzie pojedyncze oddziały antysowieckie będą jeszcze walczyć, lecz komuniści wytłuką lub zakatują w swoich ubojniach wszystkich zbrojnych „wrogów władzy ludowej”, tworząc sowiecką republikę nad Wisłą.

S. Mikołajczyk nazywa komunizm w swej książce „Polska zgwałcona” - „czerwonym faszyzmem”: „Zasłaniając się sloganami wolności posługuje się gwałtem i terrorem. Głosi równość wszystkich ludzi, nie uznając podstawowych praw indywidualnych człowieka. Depcze jego poczucie godności, demoralizuje duszę i dzieli ludzi na uprzywilejowaną mniejszość i „pospolitą” większość, która musi służyć. Pozuje na zwiastuna prawdy, a poniża i hańbi jej najszlachetniejsze hasła, szerząc kłamstwa w całym świecie. Udając, że zwalcza wyzysk kapitalistyczny, tworzy najgorszego typu kapitalizm państwowy, zaprzęgając do swego kieratu całą władzę wykonawczą, wszystkie przywileje i siłę aparatu rządowego. Używając uzbrojonych organów władzy, pozbawia obywatela praw, wszelkiej inicjatywy i uczciwego zysku. Po prostu zmienia go w niewolnika.” (s. 283)

W antyreligijnym sowieckim systemie niewolniczym nie udaje się jednak zabić wiary i – jak to ktoś całkiem zgrabnie ujął – przez „morze czerwone” przeprowadzają nas najpierw Prymas Tysiąclecia, a następnie Jan Paweł II. Nawet nie chcę myśleć, co byłoby z Polską, gdyby sowieciarzom udało się zniszczyć Kościół tak, jak w bolszewickiej Rosji. To jednak tenże Kościół stał się dla establishmentu wrogiem nr 1 po „obaleniu komunizmu” i walka z katolicyzmem (vide „iranizacja/klerykalizacja Polski”) wcale się nie skończyła, co widzimy nie od dziś po ekspansji propagandy dewiacji seksualnych, eutanazji, aborcji itd. oraz po otwarcie antykatolickich wystąpieniach „polityków” i „artystów”. Znowu więc mamy – nawiązując do tego, co napisał Mikołajczyk - „uprzywilejowaną mniejszość”, która swoją agresją dorównuje komunistom (bo to już nie tylko czerwoni są wrogami katolicyzmu) i znowu mamy kapitalizm państwowy, choć w luksusowym, a nie sowieckim wydaniu.

Wracając jednak do komuny. Warto wspomnieć, że o Powstaniu Warszawskim dopiero po „gomułkowskiej odwilży” można było nieco śmielej mówić. Zauważmy jednak, że już wtedy narzucono odpowiednią optykę patrzenia na to wydarzenie. Słynny „Kanał” Wajdy, reżysera, który jak nikt inny potrafił być głosem każdej epoki (od socrealizmu poprzez kino moralnego niepokoju na zrywie solidarnościowym kończąc), tak więc był „niezatapialny” - przedstawiał Powstanie jako bezsensowną, beznadziejną walkę o nic. Jako Apokalipsę właśnie. Na drugim biegunie widniała bohaterska, sensowna i dająca nadzieję walka komunistów przedstawiona w filmie „Pokolenie” (1954). Na tym podtrzymywaniu widzenia Powstania (oraz szerzej podziemia, AK itd.) jako czegoś kompletnie bezsensownego i beznadziejnego zjadło zęby tylu ludzi za peerelu, że szkoda gadać. Miało to jednak swą dydaktyczną moc: nie warto wszczynać buntu, kiedy nie ma się szans na wygraną. To przesłanie kierowano do tych, co zamiast cieszyć się urokami „Polski Ludowej”, uznawali ten twór za sowiecką republikę lub obszar okupowany i raz po raz knuli przeciwko „władzy ludowej”.

Dzisiaj możemy napotkać śmiałków, którzy, jak za komuny, pozbawiają Powstanie Warszawskie sensu i wartości. Ale niewykluczone, że oni wyrażają swoistego ducha czasu. Dziś już nie wiadomo, czym jest patriotyzm, czym jest Polska, co to jest naród, a nawet, czym jest kultura. Z tego też powodu tonie Polska w bylejakości od 20 lat i większość z nas nie ma pojęcia, co dalej robić. Czy jest o co walczyć? Ba, ale jaki sens ma jakakolwiek walka? Czy nie lepsza i bardziej uzasadniona jest po prostu zabawa?

Wspomniałem o Apokalipsie, ponieważ ja sam nie wiem, na ile my, dzisiejsi Polacy mamy cokolwiek wspólnego z tamtymi, którzy za wolność i wolną Polskę oddawali życie. Może zresztą te dylematy należy skwitować śmiechem? Tylu naszych rodaków przecież w tym bajzlu tak znakomicie się czuje i tak świetnie się bawi.

http://rekontra.salon24.pl/117827,powstanie-warszawskie-optymizm-nie-zastapi-nam-polski

Brak głosów

Komentarze

Teraz jeszcze dochodzą nowinkowe hari krishna, nev age,pedalstwo-gejostwo i mamy komplet!
Apokalipsa blisko!
pzdr

Vote up!
0
Vote down!
0

antysalon

#27038

A i przez Polskę przetoczy się Rajd im. Bandery...

...Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. K.Wierzyński

Vote up!
0
Vote down!
0

...Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. K.Wierzyński

#27049

Chyba pierwszy raz nie zgadzam się FYMem. Fundamentalnie nie zgadzam się z oceną "Kanału". Film o szerszym kontekście ideowym był bowiem w tamtych warunkach cenzuralnie nie do pomyślenia.
Powstał więc wybitny film o indywidualnych tragediach w czasie wojny. Grupa powstańców odbywa w miejskim kanale swoją drogę krzyżową niejako w naszej intencji. To niesłychanie mocny film o tragedii w czasach zbrodni.

W ich drodze ku śmierci nie ma nic z bezsensu, nie widzę tam odium beznadziejności. Widzę tam pełne determinacji parcie ku światłu (może to być światło wieczne, może to także być światło życia minionego lub przyszłego), a że wejście w strefę światła bywa zakratowane i ginie się często przed osiągnięciem celu - cóż takie bywa życie i to nie tylko w opresji.

To piękny film o jednostkach, które nawet w rynsztoku dziejów pozostają ludźmi, ocalają swoje człowieczeństwo, biorąc na swe barki Krzyż, jaki los im zgotował i niosąc go z głębokim przekonaniem, że idą we właściwym kierunku.

Piotr W.

Vote up!
0
Vote down!
0

Piotr W.

]]>Długa Rozmowa]]>

]]>Foto-NETART]]>

#27104