Kabaryny, izolatki i stada pożytecznych kanalii, czyli marchewka i pomidory

Obrazek użytkownika wawel24
Kraj

Historia lubi zataczać koła. Te same rzeczy, zachowania, reakcje, mechanizmy obronne, mechanizmy przystosowawcze powracają z przemalowanymi szyldami albo w nowych szatach. Nie powinno nas to dziwić. Liczba motywów ludzkiego zachowania jest znana od wieków. Procent kanalii w społecznościach oscyluje wokół przewidywalnych wartości - kanalii opłacanych i tych o wiele gorszych, bo darmowych. Liczba psychopatów i miernot wspinających się po szczeblach partyjnej władzy też jest przewidywalna. Czasem dobrze jest spojrzeć na rzeczy i sprawy tak, jakby czas stał w miejscu.

Spójrzmy więc jak widzi to ktoś doświadczony:

 image

Konspiracja w nowych technologiach medialnych

 

     

 

 

 "Dziś o cenzurze. No, to następne kowidowe odkrycie dla uważnych. Wielu zauważyło, że pod pozorami deklarowanej wolności słowa trwa życie eliminujące wymianę poglądów. Nie wiem już tylko kto za kim poszedł, czy nauka za mediami, czy odwrotnie, ale mamy wyraźny deficyt. Nauka tak jak i media polegają (mają polegać?) na wymianie poglądów, ścieraniu się stanowisk i podważaniu ugruntowanych prawd. Bez tego obie te dziedziny są martwe jak stojąca woda jeziora. Ja robiąc w mediach parędziesiąt lat widziałem, że skręcają one w kierunku potrzeb sponsorów (niestety coraz częściej państwowych), oddalając się od potrzeb odbiorców.

 

 

Teraz widzę to samo w nauce, która w pandemii kompletnie się skompromitowała. Nie mówiąc już, że błądzi, ale fakt, że za pomocą medialnych narzędzi i wynajętych ekspertów wyrugowała z obiegu swoją istotę, którą jest ścieranie się stanowisk w poszukiwaniu prawdy, co świadczy o złych intencjach. I tak jak ludzie z rozpędu przestali brać „prawdziwe” (czyli przedkowidowe szczepionki) tak samo blamaż nauk medycznych ujawniony w pandemii rozlał się na kwestionowanie nauki jako takiej, skoro ta zaprzeczyła swoim podstawom.

 

 

Tyle nauka kontra media. A teraz zobaczmy co z mediami i tzw. wolnością słowa. Po pierwsze mieliśmy tu do czynienia nie tyle z usprawiedliwianiem wycinania innych opinii, ale wręcz napuszczaniem pożytecznych (?) idiotów (?) na tych, którzy mieli inne niż oficjalne poglądy. Zawsze wyglądało to tak samo: na początku jakiś najęty ekspert z trzema, czasem dwoma, literkami z przodu rzuca obowiązującą tezę (coraz częściej bez uzasadnienia innego niż te literki lub własne celebryctwo), ta się ugruntowuje w przekazie i jest później odmieniana przez przypadki szyderstwa i beki w wykonaniu tłumku wyrywnych followersów. Nie pogadasz. Jak spróbujesz, jak ]]>redaktor Pospieszalski]]>, to wylądujesz na aucie. Taką mamy rzeczywistość.

 

 

Ale mamy obecnie całą inżynierię kontroli przekazu. Ma ona dwie warstwy. Pierwsza jest niechęć odbiorców, długo hodowana przez ekosystem medialny, który włożył w umysły swoje prawdy. Teraz by chcieć się skonfrontować z rzeczywistością trzeba by się było odbiorcy wybrać w niebezpieczną podróż, z której wynikałoby, że jak dziecko dał się ograć. Lepiej więc, by nie patrzeć w tamtą stronę. Nie wiem czy zauważyliście – tylko ekstremiści kowidowi walczą tymi kalkami, naród oszukany unika rozmowy, nie jest agresywny wobec foliarstwa, mówi: a dajcie już z tym spokój, było-minęło. To wygodna postawa, bo zwalnia nie tylko z rozmowy o prawdzie, ale i z tłumaczenia się za innych, którzy nam ten kit wcisnęli. To pierwsza bariera. Niewystarczająca.

 

 

Niewystarczająca, bo nie można tego zostawić jedynie decyzji samego podmiotu kształtowanego. Trzeba mu stworzyć cały ekosystem, w którym nie jest narażony na pokuszenie innych prawd. Czort wie co takiemu do głowy przyjdzie. Zwątpi jeszcze, a odkręcanie tego, to już inna sprawa niż pobywanie w medialnej bańce. Nawet jednorazowy akt opuszczenia takiej bańki jest jak wyjście z bańki mydlanej. Ta rozpryskuje się na kropelki i system musi ją dmuchać nowymi technikami od początku. A to wymaga coraz bardziej zindywidualizowanego podejścia, a tu chodzi przecież o glajszachtującą masówkę. Wszyscy mamy być jednakowo wystrugani z banana.  

 

 

I tu z pomocą przychodzi technologia. To rewolucja. Śmiem twierdzić, że kiedyś było znacznie lepiej z wolnością wypowiedzi niż dziś. Od razu uprzedzam trolli i wzmożonych. Za stanu wojennego działałem ostro w podziemnej Solidarności (dosłużyłem się kombatanctwa, jednego orderu i jednego medalu), a więc wiem co mówię. Wtedy była publiczna ochota do powzięcia informacji na temat tego jak wygląda rzeczywistość inna niż przedstawiona. Mediów było co kot napłakał, a i te jedynie w rękach władz. Pozostawały ulotki i audycje radiowe pt. – „jeszcze żyjemy”. Co mamy teraz? No, mamy niby wolność dostępu do mediów społecznościowych, możesz sobie założyć stronkę i profil i przekonywać ludzi. Ale ten „pluralizm” został nieźle zorganizowany.

 

 

Po pierwsze tyle jest tego, że ludzie muszą posługiwać się narzędziami, które pomogą im szukać tego, czego chcą. Z tym, że z 80% ruchu idzie przez jedną wyszukiwarkę, która już przeszła etap „uczenia się” czego konkretnie Ty chcesz znaleźć – ona, znając już twoje gusta, staje się narzędziem łatwym do niezauważalnego kształtowania tego czego POWINIENEŚ chcieć. To taki przekupiony sufler, którego sugestie bezwiednie stosujesz w życiu.

 

 

Ale tu też nie jest tak łatwo, bo człek nie tylko chce odbierać, ale przecież i nadawać, bo to – wiadomo – internet i każdy się może realizować na cały świat. A więc lud nadaje. Okazuje się, że też tylko w dwóch-trzech kanałach. Tu mamy do czynienia z taktyką dealera. Narkotykowego. Pierwsze dawki za darmo i to jeszcze z panienką. I równolegle wycinanie wszystkich innych dealerów. Po kilku latach takiej polityki na rogu medialnej uliczki zostają już dwaj dealerzy, dobrze skoordynowani. Efekt – coraz słabszy i droższy towar, taki jaki oni chcą. A jak im podpadniesz, to fora ze dwora, i gdzie pójdziesz chłoptasiu?

 

 

Stworzyło to ciekawy proceder. Aby jednak być w głównym nurcie i uniknąć namierzenia poprzez używanie nieprawomyślnych słów i pojęć wyłapywanych przez coraz bardziej niesztuczną inteligencję, publiczność używa kryptonimów. Ostatnio rewelacją okazało się, że w brytyjskim internecie by swobodnie porozmawiać o wirusie i szczepionkach trzeba używać szyfru podmieniającego te pojęcia na słowo „marchewka”. U nas to samo – na zasadzie „zabawy w pomidora” ukrywano pod tym hasłem słowo „koronawirus”, co oczywiście prowadziło do tego, że na szczepionkę mówiło się – ketchup. Niektóre rozmowy wyglądają wtedy jak gadki kucharzy o przyprawach. Pełna komuna. Tak to pobywaliśmy w wolnych mediach i pobywać będziemy.

 

 

To taktyczka o nieuświadomionych dalekosiężnych skutkach. Czemu nieuświadomionych? Powiem pewną anegdotkę. Jam z Wrocławia i mieliśmy tam takiego Majora z ]]>Pomarańczowej Alternatywy]]> (pozdro – Waldek!). Gościu  w schyłkowej komunie rozwalał system nim samym. Po prostu prowokował go do reakcji w formach, które przy gnijącym od środka systemie, po przez własną reakcję samokompromitacji, pokazywał zrezygnowanemu suwerenowi, że system jednak istnieje. I jest absurdalny. I tak w ten sposób aresztowano działaczy Pomarańczowej Alternatywy rozdających na ulicy deficytowe wtedy (tak-tak, dzisiejsi entuzjastyczni lewacy i pogrobowcy PRL) podpaski i papier toaletowy, Wyłapywano ludzi na pochodach czczących rocznicę Rewolucji Październikowej, pałowano krasnali na Dzień Dziecka w pochodzie 10.000 ludzi w czerwonych czapkach, skandujących „Kingsajz, Kingsajz!). No czad.

 

 

Pamiętam kiedyś Major ogłosił aby przyjść do centrum miasta i przebrać się… dziwnie. Nie pamiętam co to była za rocznica. Nieważne. I teraz był czad. Przyszło paręset ludzi dziwnie (tak jak to sami definiowali) przebranych. I milicja, „normalnie” przebrana. W centrum miasta ochotnicy naturalnie mieszali się z „normalnym” tłumem. I teraz milicja, ba – każdy milicjant, musiał na własny sumpt ocenić kto jest według niego dziwnie ubrany, gościa zawinąć do suki (tak, tak!) i zawieść na Łąkową. No działy się cuda, bo ja mieszkałem nad centrum zadym Majorowych i widziałem wszystko. Zaczęto zawijać zwykłych ludzi, bo to jeden milicjant uznał apaszkę na Kowalskiej, która poszła do centrum zobaczyć co „rzucili”, za wyraz buntu. To było coś, bo władza zaczęła represjonować Bogu ducha winnych ludzi, którzy w milicyjnej nysce budzili się ze snu „normalizacji”.      

 

 

Najciekawsze jednak było to, że zawinięto znanego, wtedy już ujawnionego działacza, Józefa Piniora, tak, tego – od 80 milionów podiwanionych przed stanem wojennym przez dolnośląską Solidarność. Józek nie uczestniczył w zadymie, nawet o niej nie wiedział. Stał zdaje się nieświadom niczego na przystanku „pod zegarem” i tam go zwinęli. Był wedle milicji „dziwnie” ubrany. Nikt nie wiedział, że ten kaszkiecik, który zawsze nosił, to żadna jego ekstrawagancja na protest, tylko jego normalna stylówa. I tak popadł w areszt, głownie z powodu różnic w ocenie jego stylistyki modowej pomiędzy nim a jakimś milicjantem.

 

 

Czemu o tym piszę? No bo teraz to algorytm będzie wycinał słowa ketchup – u nas, w Anglii – ]]>marchewka]]>. A tu jest sprawa prosta. Ta sztuczna inteligencja się uczy, ale jak tu ogarnąć czy goście gadają o Niedzielskim jako dostawcy pomidorów, czy o Faucim jako skrobaczu marchewki? A jak jeszcze z Fauciego zrobić królika? No nie ma takiej inteligencji, która by za tym podążyła w czasie rzeczywistym. I co wtedy? Co robić, towarzyszu pułkowniku? Ciąć wszystko? Głupio, bo jak sobie spożywcy pogadają z rolnikami? A puścić na rozkurz? Nie wypada – przeciśnie się taki, nabruździ, szczepionki znowu nie zejdą i trzeba będzie znowu wypruwać się (co prawda z publicznej) kasy na odkręcenie tego wszystkiego, strasząc publikę zabitymi babcio-dziadkami. I jak zablokujemy marchewki i pomidory, to się skurczybyki przerzucą na inne warzywa i w końcu nam zabraknie słów. Tak jak z rakietą i przeciwrakietą. Będziemy się gonić do skutku. Zawsze spóźnieni.

 

 

Tak to wylądowaliśmy w medialnym kołchozie. Upstrzonym plakatami o wolności słowa. W konspirze podstawionych pojęć, ze swoimi systemami łączności i hasłami dla łączniczek. Wymieniamy się tylko zaszyfrowanymi postami-grypsami używając Poczty Polskiej mediów społecznościowych. Koło się zamknęło. Zmieniła się tylko technologia. Ale to gorzej, bo ta jest nieustająca w swym poszukiwaniu kontroli, beznamiętna, skrupulatna i działająca 24/7. Ale najgorsze jest to, że za komuny o tym wiedzieliśmy, że nas cenzurują. Cenzura nawet nie udawała swoje nieobecności. Była wręcz ostentacyjna, bo miała prowadzić do autocenzury, która ją wyręczała. Dziś ta świadomość jej istnienia to udział mniejszości. Większość prowadzona jest powoli, ba – z entuzjazmem – do jedynej kabaryny, głośnika wiszącego w celi, z którego nadawane są komunikaty więzienne przebrane dla picu w atrakcyjne przekazy dnia wojny polsko-polskiej.

 

 

Nie wierzycie? A już zapomnieliście jak po ulicach jeździły policyjne wozy nadające przez głośnik strachy mające uzasadnić, że przestraszona gawiedź siedzi (i ma siedzieć) po domach podczas, gdy na pustych ulicach szaleje ze śmiertelną kośbą wirus o cechach sezonowej grypy?

 

 

]]>Jerzy Karwelis]]>

 

 

Wszystkie wpisy na ]]>moim blogu]]> „Dziennik zarazy”."    

 

Źródło: ]]>https://dziennikzarazy.pl/15-10-konspiracja-w-nowych-technologiach-media...]]>

 

           

 

 

             image

 

 

 

3
Twoja ocena: Brak Średnia: 2.4 (12 głosów)

Komentarze

Z Polskim Centrum Kultury w Kaliningradzie powiązanych jest wielu polityków i publicystów, wśród których większość jest znana z filorosyjskich poglądów.

Spotkamy tam np. Ryszarda Oparę, założyciela portalu Nowy Ekran, związanego z gen. Wileckim, który ubolewa nad ‘niewłaściwymi sojuszami – militarnymi i gospodarczymi’ Polski oraz nad tym, że ‘Rosja jest traktowana jako główne zagrożenie i wróg’”.

W artykule Dmochowski podkreśla jeszcze to, iż przedstawicieli tego Centrum chętnie przyjmują działacze PO m.in: prezydent Gdańska czy wizytujący Centrum senator platformy Filip Libicki. A także i władze Uniwersytetu Gdańskiego.

Vote up!
4
Vote down!
0

Przemoc nie jest konieczna, by zniszczyć cywilizację. Każda cywilizacja ginie z powodu obojętności wobec unikalnych wartości jakie ją stworzyły. — Nicolas Gomez Davila.

#1647940