Wypadek przy pracy ABW, czyli zamknięto jedną stronę, a nie wszystkie...

Wirtualna Platforma.pl, dostarczyła dziś cudownych wzruszeń.

Piórem swoich piewców tuskowej demokracji, przytoczyli słowa jakiegoś nowego znawcy sytuacji politycznej w kraju, który obwieścił światu, że :

"akcja ABW była po prostu wypadkiem przy pracy..."

Nie zdążyłem niestety zaciągnąć linka do tego arcyfantastycznego neuwsa, bo po pojawieniu się przewagi wyśmiewających go komentarzy, wypociny zniknęły nagle jak mgła w Smoleńsku...

Nie mniej jednak, zgadzam się z owym młodym znawcą naszej ciekawej demokracji bez dwóch zdań.

To faktycznie był wypadek przy pracy.

Polegał on na tym, że ABW wkroczyła tylko do twórcy Antykomora, pomijając twórców wszystkich pozostałych stron będących w opozycji do ukochanej władzy.

Ileż sodkich słów musiał wylać w mediach ze swych kwaśnych ust Towarzysz Tomaszek, że nie wspomnę już o pięknym Sławusiu Nowaku.

Nie wiem, czy Komorowski zatrudnił Nałęcza w charakterze naczelnego satyryka w Kraju, ale bezwzględnie sadzi on tak wybornymi żartami, rodem z PRL, że przepona i dwunastnica same zwijają się w bulach śmiechowych.

Odnoszę nawet czasem wrażenie, że Towarzysz Nałęcz najzwyczajniej odkurza propagandowe przemówienia czasów sowieckiej władzy w Polsce.

Jedno jest pewne. Przysłowie "kto ma media, ten ma władzę" nabiera ponownie pełnego wymiaru.

Równocześnie mamy pełny obraz pojęcia "wolność słowa"...

W mediach, wszyscy mogą się otwarcie wypowiedzieć - wszyscy przez te media zaproszeni...

Co do wolności słowa, jest, a jakże!

Wolno mówić... dobrze o władzy...

Najgorsze jest to, że wszystko to odbywa się przy oklaskach popracia tej mądrzejszej części społeczeństwa...