Czy przywódców Unii Europejskiej stać tylko na czcze frazesy?
Profesor Ryszard Legutko najkrócej, ale niezwykle trafnie, zdiagnozował Unię Europejską jako chorego człowieka Europy. Można by tę definicję rozbudować, wskazując na symptomy tej choroby. Jednym z nich jest zachowanie wiodących polityków unijnych wobec agresji na Ukrainę, Ursula von der Leyen znana jest już z mocno naiwnych i typowo wiecowych wypowiedzi, oczywiście nie zawierających żadnego meritum. Jedna z nich: "Mamy nauczkę z tej wojny; trzeba było wsłuchać się w głosy wewnątrz UE, w Polsce, krajach bałtyckich, w całej Europie Środkowo-Wschodniej; oni od lat nam mówili, że Putin się nie zatrzyma". Ziobro półgębkiem pochwalił szefową Unii: "Dobrze, że pani Ursula von der Leyen zrozumiała swój błąd, choć szkoda, że tak późno". Można powątpiewać, czy pani von der Leyen rzeczywiście zrozumiała swój błąd? Gdyby tak było Unia Europejska musiałaby natychmiast zrewidować swą dotychczasową politykę wobec Rosji. UE powinna konkretnie zabiegać o bezpieczeństwo wspólnoty europejskiej. A tak nie jest pod żadnym względem. Kanclerz Niemiec ma dwie gęby, jedną niemrawo przyznaje, że Ukraina powinna zwyciężyć, drugą, którą używa do rozmów telefonicznych z Putinem, któremu mówi: „that any further Russian annexation steps would not go unanswered and would not be recognized under any circumstances" (że żadne dalsze rosyjskie aneksje nie pozostaną bez odpowiedzi i pod żadnym warunkiem nie zostaną uznane). „Dalsze anneksje”, a Krym, a Donbas? To jest właśnie to kunktatorstwo, którego tragiczne skutki Niemiec powinien lepiej przewidywać niż ktokolwiek inny. Podobne rozmowy prowadzi Macron z Francji. Obaj politycy zalecają negocjacje, ustępstwa, rzecz jasna ze strony Ukrainy. Boją się użyć słowa ludobójstwo, choć jest ono tam ewidentnie. Ta pusta gadanina jest na rękę Putinowi, gdyż wie on dobrze, że ci rozmówcy palcem nie kiwną, by dać Ukraińcom broń do ręki. Cóż dla nich znaczy Ukraina, która, gdyby stała się członkiem Unii Europejskiej zapewne strzegła by swej suwerenności, podczas gdy, jak słusznie powiedział prezydent Duda: „Tak naprawdę chodzi tu o ujednolicenie Europy. Tu na przeszkodzie stoi jednak polski rząd, którego trzeba się pozbyć". A czy Rosji zależy na czymś innym? Tragedia smoleńska i oszustwa popełnione w związku ze śledztwem z nią związanym, to gwóźdź w bucie Putina, a nie kto inny, jak opozycja totalna z Tuskiem na czele w Polsce stara się ten gwóźdź usunąć. Rząd Zjednoczonej Prawicy w Polsce jest zarówno dla Rosji, jak i Unii Europejskiej nie do przyjęcia. Ta sama Ursula von der Leyen niedawno wprost przywoływała Tuska na urząd premiera. A przecież trudno przypuścić, że polityk tej rangi co ona nie wie, co się działo w Polsce za rządów PO/PSL. Ale "Chodzi o to, że unijnym politykom nie podoba się po prostu polski rząd. To jest nieustanna walka. Z ust niemieckich polityków, takich jak Manfred Weber pada, że on z Donaldem Tuskiem walczy o praworządność w Polsce. Takie rzeczy mówione są tam notorycznie. One się niestety spotykają z aprobatą". Beata Szydło „Przyznała, że Unia Europejska musi stać na straży demokracji i praworządności, jednak uznała za znamienne, że te słowa wypowiadają przede wszystkim politycy z frakcji liberalnych i socjalistycznych, głównie z Niemiec i z Francji i odnoszą się one do rzekomego łamania prawa i praworządności oraz demokracji w Polsce czy na Węgrzech”. Otóż szarpiąc się z kierownictwem Unii Europejskiej o przestrzeganie traktatów unijnych zapewniających państwom członkowskim suwerenność w organizowaniu ich wewnętrznego ładu, w tym ideologii i światopoglądu, narażamy się lewicowo-liberalnym kołom zarówno w PE jak KE, a te z kolei mogą przeciwko nam wytoczyć tylko jedno działo, tj. brak praworządności. Ostrzeliwuje ono zwłaszcza wymiar sprawiedliwości, który zgodnie z postulatem unijnym nagłaśnianym przez opozycję w Polsce ma być niezależny. Cały problem w tym, że wojujący o to sędziowie sami, ostentacyjnie upolitycznieni są w szeregach opozycji. Ale najdziwniejsze jest to, że rzekomo walczący o praworządność urzędnicy UE tego nie widzą, natomiast miast nakładać na Polskę kar z powodu rzekomej niepraworządności, powinni sami ją dostrzec u siebie. Oni jednak w obecnych, tak trudnych czasach postępują wręcz bez wstydu i honoru, stwarzając fikcję, która pozwala im gnębić ciężko w interesie Europy walczące kraje, jak choćby Polskę. Nawiązując do oświadczenia pani von der Leyen wiceminister sprawiedliwości pan Szynkowski, vel Sęk powiedział: "Ale ja życzyłbym sobie, żeby za tą refleksją przyszła też refleksja w innych sprawach, jak np. w sprawie tego, że skoro Polska otwiera swoje drzwi dla wielu uchodźców wojennych z Ukrainy, łoży na to bardzo istotne pieniądze, wysyła na Ukrainę dużą pomoc militarną, humanitarną, to nie powinna być karana, obłożona politycznymi sankcjami blokowania środków, które nam się należą z Krajowego Planu Odbudowy".
W uznaniu tak oczywistych racji przeszkadza zarówno pani von der Leyen, panu Timmemansowi, nie mówiąc o takim wrogu Polski, jak Verhofstadt, ich, myślałby kto, nienaganna praworządność. Gdy chodzi o Scholza, to przebąkiwał on nawet coś o zmianie granic. Oczywiście na kanwie polskich mocno spóźnionych starań o wyrównanie przez Niemcy szkód wyrządzonych Polsce w czasie wojny i okupacji. Przypuszczalnie jednak barierą jest tu rzekoma niepraworządność Polski, która ustanie dopiero zapewne, kiedy rządy obejmą osoby gotowe na rezygnację z roszczeń, zgodzą się na zmianę granic i stworzenie Generalnego Gubernatorstwa, tym razem dla bezpieczeństwa z siedzibą w Berlinie.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 143 odsłony