Mattoid a polityka polska. Czym się różni idea od idée fixe?
INTRODUKCJA
Czas zarazy. Przynajmniej tak głoszą obwieszczenia. Niektórzy mówią, że żadnej zarazy nie ma, że to tylko sen. Umysł ludzki od wieków ma swoje sposoby na radzenie sobie z naporem niechcianej i niepojętej rzeczywistości. Niektórzy z nich, to dobrzy ludzie, ich serce chce obronić współobywateli przed zarazą gorszą od zarazy fizycznej, zarazą strachu. Chcą przywrócić trzeźwość, która przecież przywołuje rozsądek, a ten jest najbardziej pożądany w czas chaosu. Jeszcze inni, żywiąc płonną nadzieję, że odsłonięcie przyczyn unicestwi skutek mówią, iż zarazę wypuścili bankierzy i politycy. W pewnym sensie maja rację, gdyż politycy grają w teatrzyku bankierów, którzy sterują właścicielami korporacji zatruwających organizmy ludzkie niby-jedzeniem i niby-lekarstwami do stopnia takiego, że osłabione, bezbronne organizmy same proszą zarazę o długą i efektywną wizytę w ich wnętrzu. Dzisiaj czas dziwny taki, że wszyscy w pewnym sensie mają rację, każdy swoją a ogół – powszechną, uśrednioną rację. Racją jest dzisiaj strach, jest przemądrzałość, jest roztropność i bycie pomocnym. Racją dużej części, jak w każdym ciężkim czasie jest wykorzystanie go do robienia interesów. Człowiek wciąż, mimo upływu wieków wychodzi i nie może wyjść... ze zwierzęcia. Ja też wyszedłem na zewnątrz.
Dzienniki drukowały dekrety, które ponawiały zakaz opuszczania miasta i groziły karami więzienia przestępcom. Patrole krążyły po mieście. Na pustych i przegrzanych ulicach, poprzedzani uderzeniami kopyt o bruk, pojawiali się często strażnicy na koniach i przejeżdżali pomiędzy rzędami zamkniętych okien. Kiedy patrol znikał, ciężka i nieufna cisza spadała na zagrożone miasto. Cztery powyższe zdania napisał Albert Camus. Napisał w czas, gdy w jego kraju i w Europie nie było żadnej zarazy. Widzialnej. Zaraza niewidzialna czai się zawsze. W nas. Widzialny pomór ją tylko ożywia i wynosi na światło dzienne. I łatwiej nam dokonać bilansu, co w każdym z nas zasługuje na podziw, a co na pogardę...
Ulice i place były puste. Gdzieniegdzie widać było jednak nic sobie nie robiące z niewidocznego zagrożenia sylwetki, paradujące jakby z desperacką dumą i wykrzykujące osobliwe zdania. Jeden krzyczał:
„Ludzie nie prędzej będą wolni, aż ostatni król nie będzie uduszony kiszkami ostatniego kapłana.” Inny, z poważnym nad wyraz wyrazem twarzy perorował sam ze sobą:
„Gdybyśmy mieszkali pod otwartym niebem, a nie w domach, domy nie waliłyby się na nas.” Następny, z miną nie rozumianego reformatora głosił:
„Niech rolnicy sieją zboża cztery razy w roku, będą plony czterokrotne.”
Kolejny dzielił się ze słoneczną pustką swym odkryciem, niczym Józef proponujący faraonowi koncept banku zbożowego na 7 lat chudych:
„Zwiększajmy płacę minimalną co kwartał, a państwo każdego roku będzie stawać się czterokrotnie bogatsze prześcigając w bogactwie królestwo Salomona.” Tenże sam do pomysłu na szybkie przegonienie króla Salomona wplatał gromkie, bojownicze wezwanie: „Zgilotynować zarazę! Ściąć ją!”.
Biedni ludzie, pomyślałem. Pierwszy nazywał się Diderot, drugi Jean Jacques Rousseau, trzeci La Bardier. Nazwiska czwartego nie pomnę, a może nie chcę pamiętać, z obawy przed tajną policją, boć znany z niego człek i ustosunkowany w urzędach mundurowych.
Czy aby naprawdę biedni, zastanowiłem się... może to zwykli szaleńcy? A może – przypadek to rzadki i trudny do ogarnięcia ludzką racją – może to szaleni z wyboru, choć są takie formy ludzkiego umysłu, gdzie trudno mówić o wyborze, gdyż nosi on w samym sobie coś wywierającego nań niemożebną presję, presję tak silną, że już nie wiadomo, czy mamy do czynienia z istotą ludzką, czy ze spojonym na chwilę kłębowiskiem sprzecznych i skłóconych ze sobą dążeń i pożądań. A czy na pewno szaleni? Wszak każdy z nich cieszy się szacunkiem i sławą w dość znacznych kręgach. Czyżby znaczne kręgi mogły być szalonymi będąc szacownymi obywatelami? Czyżby szaleństwo zdolne było rozchodzić się w szacownym na pozór tłumie jak kręgi na wodzie od rzuconego kamienia? Czyż stwórca mógł stworzyć tak dziwny świat? A może ani szaleni, ani normalni, ale... pół na pół, ćwierć na trzy czwarte? Lub też może być: natchnieni przez bóstwo, przenoszący jego głos jak liście drzewa przenoszą wiatr... A co zrobić, jeśli jakieś dziecko w swej świętej naiwności zapyta: jakie to bóstwo tak opętańczo dmie? Tak nieludzko. Czyżby istniały nieludzkie bóstwa?
Camus powiedziałby zapewne słowami swej książki: „Nigdy nie widzieliśmy nic podobnego, ot i wszystko. Ale uważam, że to ciekawe, tak, na pewno ciekawe”. Ja bym dodał, że ciekawość jest bliska fascynacji, a – od czasów Rudolfa Otto wiadomo, że mysterium fascinans lubi bratersko obejmować się z mysterium tremendum, straszliwą tajemnicą. Tak. Nie ulega wątpliwości – znaleźliśmy się pośrodku doświadczenia numinotycznego. Coś nas schwyciło za kark i wrzuciło w sam środek nieznanego, nowego, niewspaniałego świata. Tkwimy – by tak rzec – w samym oku cyklonu numinosum. Niestety, mysterium tremendum, tajemnica straszna ma swoje – jak pisze Otto – „dzikie i demoniczne formy”. Wnętrze każdego z nas ma potencjał bycia tajemnicą straszną. Spróbuję się trochę zagłębić w tę „tremendalność”(tremendosity), w tę straszliwość, która bywa, że lata całe potrafi skrywać się pod płaszczykiem szacunku otoczenia. A w czas zarazy wystawić może na chwilę głowę.
I
Ktoś opowiadał (zmieniam szczegóły, gdyż są nieistotne), że nie rozumie dlaczego, gdy w Berlinie spotkał się ze znajomą z Paryża, nie mając zamiaru rozmawiać o polityce, a tym bardziej o Jarosławie Kaczyńskim, po 5 minutach w kawiarni ze zdziwieniem skonstatował, że znowu rozmawiają o J. Kaczyńskim. Cóż to za - odmienna niewątpliwie od tej Słowackiego - siła fatalna idąca od tej osoby, że zmusza ludzi wbrew ich woli, by poświęcali swój czas, uwagę i intelekt na niekończące się dysputy o niej? Czyż nie jest to dowód geniuszu, że w wieku ponad 70 lat aż tak absorbuje się sobą prawie każdego dnia sporą część narodu? Może to cecha męża stanu?
Dlaczego przymusza do takiej uwagi? Z jednego powodu; ponieważ spośród polityków najbardziej przypomina mądrego człowieka, najbardziej przypomina patriotę, najbardziej przypomina męża stanu, najbardziej przypomina skutecznego polityka. Jednym słowem: najbardziej przypomina… nasze marzenia. Marzenia zdrowej, zatroskanej o ojczyznę części społeczeństwa. Jest najbardziej -idalny, czyli jest “w kształcie”, w formie, w postaci - kilku ważnych dla świadomych obywateli ideałów osobowych. Czy być “w kształcie” ideału osobowego, jest tym samym, co dążyć i realizować ten ideał? Idealny i “idalny”, tylko i aż jedna litera a różnica dwóch światów. Jak w historycznym sporze o homoousios, gdzie różnica jednej litery “jota” dała różnicę dwóch cywilizacji.
Przypomnieć jednak trzeba, że przypominać coś formą w żadnym razie nie znaczy mieć tego czegoś treść, zawartość, istotę. Ba, przypominać kształtem jedną rzecz, a być zgoła bardzo różną rzeczą, to odwieczna strategia natury, strategia przeróżnych istot.
Być normalnym i być niezdrowym - granice są tu niełatwe do określenia. Nie znaczy to jednak, że mamy podążać drogą współczesnej antypsychiatrii, zacierać granice i dowartościowywać zachowania, postawy i struktury psychiczne odbiegające od normy. Spektralność, płynność przejść obowiązuje, lecz nie tworzy to pierwotnego misz-masz, lecz kilka określonych grup, kategorii rozciągających się pomiędzy dwoma biegunami, które stanowią osobowość zdrowa i osobowość wyraźnie zaburzona.
Cechy gatunkowe obu skrajnych biegunów struktury osobowości są raczej dość wyraźnie rozpoznawalne, podobnie jak ewidentna jest różnica pomiędzy tłumem i masą, czy zbieraniną a zorganizowaną społecznością. W tłumie u każdego jego członka w duszy jest też… tłum. I dzieje się tak pomimo tego, iż bywają przypadki łączące genialność i szaleństwo, które są jednak rzadkie a i rodzaj szaleństwa niekiedy towarzyszący genialności jest raczej li tylko akcydentalny, jak u Pascala i Newtona, dotyczy fragmentów osobowości, niektórych jej sfer. Nigdy zaś jeśli szaleństwo dołącza do genialności nie przekracza pewnych granic i nie stanowi fundamentu, lecz jedynie dodatek, konieczny okup płacony muzom wielkich natchnień. Jeśli fundamentem osoby jest niekontrolowany egotyzm lub okrucieństwo, to elementy genialne w takiej osobowości są tylko drwiną Stwórcy i Natury, wybrykiem i formą teratologiczną, podwójnie niebezpieczną, gdyż czysty obłęd jest łatwiej rozpoznawalny i mniej zwodzący otoczenie, podwładnych i masy.
II
Wszyscy mamy w swej psychice elementy zbliżające się do granicy między patologią a normalnością, tym niemniej jednak istnieją powszechnie rozróżnialne bieguny spektrum osobowości, czyli istnieje klarowne odróżnienie psychik opętanych jakąś wyizolowaną od dobra wspólnoty idée fixe i psychik nieodpowiedzialnych od osobowości wybitnych, spójnych, wysoce rozwiniętych i samoświadomych. Wskazówkę daje nam tu Akademia Platońska i Platon, gdyż zgodnie z jego zaleceniem kurs wyższej edukacji (filozofii) winien zaczynać się od oswajania charakteru wychowanka z prawdami będącymi treścią dialogu Alkibiades I, dialogu mówiącego o samopoznaniu i jego politycznym znaczeniu, czyli o tym, że nie może rządzić, władać innymi ktoś, kto nie ma samopoznania, bo nie on straci na tym, lecz tysiące innych, tych, których jako ślepy przewodnik stada prowadzi nie ku porządkowi, lecz w kierunku ciemnej otchłani, którą żywi się jego wnętrze i w kierunku kłębowiska, którym są jego wewnętrzne władze i jego rozpoznania rzeczywistości.
Ludzie, których osobowość jest skonstruowana według błędnego schematu, postawiona na głowie, żyją w innej realności, choć chodzą pomiędzy nami. Każdy wariat ma swoją normalność. Ich normalność jest jednak całkiem inna od naszej, używają tych samych słów, ale podstawiają pod nie swoje rozumienie każdego pojęcia. Ich postawienie na głowie swej osobowości i zwykłych ludzkich odruchów może być przez tłumy zafascynowane niezrozumiałą transgresją brane za geniusz, wybitność, charyzmę, znak od Boga. Antropologia kulturowa zna setki przykładów, gdy któreś z pierwotnych plemion ustanawia opętanych swoimi władcami, wkłada im berło w rękę i pada na kolana jak przed prorokami.
Ludzie oddalają się od pełni przez niedbalstwo, błąd lub fatum związane z obciążeniem przez dziedziczenie cech, skłonności i chorób. I niedbali i błądzący i obciążeni raczej nie wiedzą o swojej niedoskonałości tego, co winni wiedzieć, by mieć szansę z niej wyjść. Ponieważ są konsekwentni w pogłębianiu swej nieudatności i uciekaniu od chęci jej katartycznego ujrzenia w praktykowanych aktach samowiedzy i samowglądu - ich patoidalność uwyraźnia się z każdym rokiem życia. Nie są przestępcami sensu stricto, gdyż nie mają jawnej intencji zbrodniczej, jednak skutki ich działań są nie do odróżnienia od działań przestępców.
Zwykły przestępca jako rozpoznawalny i napiętnowany przynosi wspólnocie straty głównie fizyczne, materialne ograbiając wspólnotę na rzecz siebie, swojej rodziny i ew. grupy przestępczej, do której należy. Jest to zło lokalizowalne, przewidywalne i nie sięgające do psucia i zaniżania poziomu obyczaju, ducha i idei. Sytuacja zmienia się radykalnie w przypadku polityków, osób na stanowiskach publicznych, sprawujących władzę i tym samym odpowiedzialnych za rozwój osobowy i los podwładnych oraz za propagację zdegenerowanych ideałów i praw, co obniża jakość i perspektywy całej wspólnoty. Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego…
Tłum myli charyzmę z chamstwem, wybitny spryt z inteligencją, opętanie ideą z genialnością. Tłum nie jest w stanie rozpoznać ani jakości i prawdziwości idei, ani prawości metod jej urzeczywistniania. Reaguje tylko na żar, na niepojętość i na nieludzki upór, bez względu na to, czy jest on żarem wielkości ducha, czy żarem tylko piekielnych żądz.
Na ewolucję człowieka składają się dziedziczenie kulturowe oraz dziedziczenie biologiczne. Jednostką dziedziczenia biologicznego jest gen, za jednostkę zaś dziedziczenia kulturowego - od czasu prac Wilsona i Cambella - przyjęło się uważać “kulturogen”. Istnieje także termin “wirus umysłu”, stworzony przez analogię z biologią. Sam w sobie trafny koncept “wirusa umysłu” (nie będący niczym nowym, bo nawiązujący do Bacona koncepcji “idoli”) stworzony przez Dawkinsa jest niestety błędnie skonstruowany i zdefiniowany oraz nieakceptowalnie obciążony obsesją ateistyczną Dawkinsa i wymaga nowego opracowania. Biolodzy społeczni poza tym zbyt jednostronnie przyjmują za jedyny pas transmisyjny język. Pełniejsza jest mało znana koncepcja ewolucji kulturowej autorstwa polskiego socjologa, Stanisława Ossowskiego. Wg Ossowskiego „na dziedzictwo kulturowe grupy społecznej składałyby się pewne wzory reakcji mięśniowych, uczuciowych i umysłowych, według których kształcą się dyspozycje członków grupy”. Opierając się na Ossowskim możemy skonstruować pełniejszą teorię czynników chorobotwórczych w przestrzeni ewolucji kulturowej, ewolucji niefizjologicznej.
III
Najogólniejszym podziałem kulturowych czynników chorobotwórczych będzie więc podział na cząstki i organizmy. Cząstkom i organizmom odpowiadałby poziom słów, pojęć, haseł, odruchów, nawyków, postaw, obyczajów. Chorobom zaś wzbudzanym przez te czynniki odpowiadałby poziom ideologii, błędnych idei, obłędnych idei (idée fixe), zaburzeń urojeniowych, teomanii, kompleksu mesjasza (zbawcy grupy osób lub całej ludzkości), obsesji, zespołów reakcji kompulsywnych, konceptów, schematów, teorii, pomysłów, grupowych rytuałów, epidemii emocjonalnych. Jak widać transmisję zapewnia tu nie tylko język i sfera poznawcza, lecz także faktory emocjonalne i wolicjonalne, które ze swej istoty są bardziej zaraźliwe i potencjalnie bardziej epidemiczne. Istotne jest, że trzy typy, trzy drogi infekcji przez dyzorgi osobowościowe - logoidalna, emocjonalna i wolicjonalna rzadko występują i atakują zdrową strukturę osobowości w izolacji. Najczęściej stanowią zwarte komleksy mentalne, i ta właśnie troistość transmisji zwiększa tempo, intensywność i głębię penetracji psychicznej oraz socjalny zasięg zapadalności na choroby kulturowe.
Mówiąc obrazowo, skuteczność w realizacji swoich celów danej grupy partyjnej jest optymalizowana przez koincydencję regulaminów (pisane i niepisane regulaminy partyjne), wczesnej edukacji (młodzieżówki partyjne), indoktrynacji wewnętrznej (typu “Manifest Komunistyczny”, “Manifest z Ventotene”, czyli “Manifesto per un'Europa libera e unita”, “Katechizm Rewolucjonisty”, czyli nieczajewowska “biblia” anarchizmu, “Księga Mormona”, “Księga Dzyan”, “Umowa Społeczna”, “Państwo Żydowskie”, “Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy” etc.), zespołów specyficznych obyczajów (np.rytuały Freemasonry i ich ślepa, fraternalistyczna, fanatyczna solidarność grupowa, subkultura Antify), oraz bezpośredni wpływ tzw. pacjenta zero danego zaburzenia osobowościowo-kulturowego (transmisja poprzez nosiciela tzw. fałszywej charyzmy).
Punktem wyjścia do opisania i klasyfikacji form chorób kulturowych roznoszonych przez “kulturogeny” (termin Wilsona i Cambella, badany pod inną nazwą bardziej szczegółowo przez S. Blackmore) jest pojęcie organizacji osobowości, osobowości pojmowanej jako wyspecyfikowana hierarchiczna struktura władz psychicznych nadzorowanych przez entelechię, czyli - upraszczając - osobowości pojmowanej jako żyjący organizm wyższego rzędu. Chorobą więc, tak rozumianej osobowości, czy też raczej osoby, persony - byłoby zaburzenie naturalnego, zdrowego funkcjonowania jej delikatnej, dynamicznej struktury dające w efekcie teratologiczne hybrydy osobowe. Aby nie rozbudowywać złożonej koncepcji psychologii osoby, na użytek tego artykułu wystarczy przyjąć popularne i wcale trafne rozumienie trzech najczęstszych dewiacji osobowościowych jako trzech żądz.
IV
Żądza w języku potocznym konotuje jeden z trzech kształtów osobowości zdeformowanej, toczonej przez proces chorobowy - żądza władzy, rozkoszy (seksu) i żądza bogactw. Ten trójpodział, mimo iż wyrażony językiem potocznym trafnie chwyta archetypiczne praformy kilku podstawowych dewiacji mentalnościowych. Archetypiczna ponadczasowość tego rozpoznania psychologicznego potwierdzana jest zarówno w klasyfikacji głównych antycznych szkół myśli (stoicyzm, hedonizm i sofistyka) jak i w aktualnym kształcie sceny politycznej w Polsce.
Główne formy konceptów (bo przecież nie myśli) politycznych w “wolnej Polsce” wyczerpują się pod postacią trzech wzorcowych ideologów ludzkich żądz: Zenon z Kition (PIS, PSL), Epikur (Wiosna) oraz Protagoras (KO i Lewica). Wszyscy wiodący politycy Polski okrągłostołowej są łatwo identyfikowalnymi, groteskowymi, cząstkowymi karykaturami Zenona Stoika, Epikura i “humanisty” Protagorasa. Próżno jednak by szukać tu postaci kroczącej duchowo w kierunku wyznaczanym przez Platona, Arystotelesa, czy Cycerona, tym kierunku, który stworzył podwaliny wielkości i wyjątkowości cywilizacji Zachodu. Niezaburzona, całościowa, personalistyczno-republikańska myśl polityczna jest w “wolnej Polsce” wciąż jeszcze nieobecna, gdyż jako tej dającej siłę “swojemu ludowi” nie pozwalała jej się rozwinąć agresywna infiltracja przez wpływy i narośle zewnętrzne na materiale polskich elit.
Instynkt panowania, instynkt używania oraz instynkt gromadzenia poprzez pasożytowanie utworzyły możliwe kształty polskich polityków i możliwe “ideały” całej polskiej klasy politycznej i skarłowaciałych elit. Próżno dziś szukać postaci rangi Witosa, Dmowskiego, Doboszyńskiego. Tym, czym jako naród dysponujemy są jedynie żenujące podróbki Marszałka (wybranych jego wad), Płużaka, czy też wyhodowane nowe, liberalne wzorce w typie Tuska, Pawlaka, Kwaśniewskiego. Ten wakat zabija nas jako państwo i jako naród.
Dyspersja, rozszczepienie, dysocjacja - dezorganizacja władz psychicznych wszystkich “przywódców” i tym samym dezorganizacja symbiozy potencjałów społecznych panują, pączkują i rozszerzają się jako choroby całego organizmu społecznego. Podświadomie czekamy na rewizora i uporczywie bierzemy za niego przeróżnych Chlestakowów i pseudofrankistowskich mesjaszy, których imię legion, zrodzonych pod okrągłym stołem podczas orgiastycznego stosunku zdrady z łapczywością i naiwnością odbywanego na czerwonych dywanach. Miast uczyć się myśleć na dziełach klasyków myśli politycznej zaczytujemy się w politycznych autobiografiach “kombatantów Solidarności”, zapominając, że autobiografie to ukochana literacka forma ekspresji wszystkich politycznych mattoidów.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 669 odsłon
Komentarze
Mattoidy decydują...o tym co będzie?
12 Kwietnia, 2020 - 19:25
"Tłum myli charyzmę z chamstwem, wybitny spryt z inteligencją, opętanie ideą z genialnością. Tłum nie jest w stanie rozpoznać ani jakości i prawdziwości idei, ani prawości metod jej urzeczywistniania. Reaguje tylko na żar, na niepojętość i na nieludzki upór, bez względu na to, czy jest on żarem wielkości ducha, czy żarem tylko piekielnych żądz."
Czyżby Polacy przestali być narodem i stali się tłumem, by nie powiedzieć tłumokami?
Dlaczego niekoronowany król Polski, L. Fogelman, ustala z Kaczyńskim i z Tuskiem (!)pozycję Mateusza Jakuba Morawieckiego?
https://www.youtube.com/watch?v=7LY8wjbUKk4
Dlaczego cuchnące jadło podgrzewane koronawirusen Z. Zielińskiego cuchnie na wejściu już drugi dzień a poważny tekst, mimo że pojawił się się dzień później ...już posunięty w niebyt?
To pewnie satyryczno-krysiakowe rozeznawanie spraw ważnych od tych innych...i decydowanie o tym co ma być na kursie i na ścieżce.
Co za czasy !
Verita