W taki sposób Polski nie zbudujemy
Pan X nie ma kapelusza, chodzi raczej w swetrach, nie ma samochodu, posiada skromne mieszkanie, skromną emeryturę i niewielkie oszczędności. Posiada natomiast tradycyjny przekaz rodzinny, bardzo bogatą bibliotekę i pogłębioną wiedzę z kilku tysięcy przeczytanych książek. Skończył oczywiście studia i napisał kilka książek – wszystkie niepoprawne lub na granicy poprawności politycznej, ale jak mówią jego znajomi, ma dobrze poukładane w głowie. Mimo to jest mało znanym pisarzem i publicystą… No właśnie, i ten fakt zastanawia najbardziej. Dlaczego tak się dzieje?
Być może dlatego, że pan X przejął się losami Polski i Polaków tak głęboko, iż zapomniał o rodzinie i sobie. Chciał być uczciwy i bez zarzutu – chciał tego dokonać w społeczeństwie, które żyje w kłamstwie i z tego kłamstwa, jak sądzi, czerpie korzyści. Jego renesansowa wiedze, z którą wychodzi do ludzi, oceniana jest jako fanaberia. Ludzie mówią mu o tym, ale mimo to, nie chce w ten fakt uwierzyć, bo przecież tak nigdy nie było i tak być nie może. A znajomi, jak to znajomi, chcą spokoju, nie lubią wysiłku umysłowego. Natomiast ktoś, kto zmusza ich do refleksji staje się natrętem. Rodzina i znajomi nie mogą uwierzyć w jego intencje i podejrzewają, że albo jest chory, albo coś kombinuje. I tu dochodzi do spięć, bo pan X jest takim poczciwiną, że nikogo nie zdradzi, nie weźmie łapówki, ale prawdy będzie szukał we wszystkich zakamarkach. Na niej opiera swoje życie i kieruje się jej zasadami.
Z punktu widzenia mediów poprawnościowych, a dziś innych raczej już nie ma, jest nieprzydatny, bo nie można nim sterować. Nie pasuje ani do prawicy, ani lewicy; nie chcą go w żadnej gazecie, ani innym publicznym medium. Jego książek nikt nie chce wydawać – z obawy lub z wyrachowania. Pisze i tworzy więc gratis, dla następnego pokolenia, bo w nim pokłada nadzieje – jak twierdzi, zmienią ich warunki, ale zawsze nieco ciszej dodaje, że będą musieli ponownie przerabiać to samo, co przeżyli nasi przodkowie: „Nie chcą znać historii, to ona przejedzie im po plecach”.
Składał przeróżne wnioski o dofinansowanie lub stypendialne na swoje prace, i nigdy niczego nie dostał. Nikt inny też nie chce ich finansować. Innymi słowy, facet, który ma dużo do powiedzenia ważnych rzeczy został odcięty od świata i skazany na śmierć. Czy państwo stać na takie marnotrawstwo, czy kultura przeżyje taką stagnację? Pytanie nie dotyczy oczywiście tylko jego osoby, lecz naprawdę wielu jemu podobnych. Ludzi nie interesuje jak ułożyć sobie życie w przyszłości, chcą zatrzymać czas i mieć do końca świata to, co mają. O dziwo, tak samo zachowują się ci, którzy siedzą po uszy w długach i nie widzą szans na ich spłacenie. To samo zjawisko dotyczy polityków i decydentów, którzy żyją niemal wyłącznie z bieżączki i niczego ponadto nie zauważają. Problem w tym, że nikt tego świata nie chce, a może już nawet nie rozumie, ale wszyscy chcą czerpać z niego korzyści – dla siebie. Wydoić go do cna, a potem gromadnie toczyć walkę o wodę i powietrze. Każdy chce być całkowicie wolnym i niezależnym od nikogo i niczego, z nikim nie chce się dzielić, z nikim liczyć i nikomu ustępować; wielcy tego świata tak bardzo starają się zracjonalizować go, a kończy się jak zwykle na użyciu siły i zbrodni. Owszem, człowiek może być do tego stopnia wolnym, ale ten typ wolności powoduje, że nikt nie jest w stanie go zauważyć. Później zrozpaczeni i zawiedzeni zaczynamy ponownie od szukania swojego miejsca i tożsamości. Pan X właśnie tego chciał ludziom oszczędzić i przestrzec ich przed nadmiernym optymizmem. Ludzka myśl biegnie swoim torem, ale życie zawsze boleśnie sprowadza ich na ziemię.
***
Pan X, jak każdy z nas, był dzieckiem, ale takim przed którym rodzice nie taili swojej przeszłości (ojciec i rodzina: w legionach, w Powstaniach Śląskich AK, NSZ lub WiN), informowała go jednak, że to, co usłyszał w domu, nikomu nie może powtarzać, bo tatę zaaresztują i mogą zabić. I mały pan x nikomu o tym nie opowiadał – do czasu, gdy uznał, że już nadeszła pora. A gdy ona nadeszła, okazało się, że to, co ma do powiedzenia duży pan X już nikogo nie interesuje, bo przecież jesteśmy w UE i budujemy jakaś inną Polskę, która tym razem ma być lepsza od wszystkich Polsk, które mieliśmy w przeszłości. Początkowo nie chciał wierzyć, że coś takiego jest możliwe, ale gdy powszechna akceptacja dla bylejakości i tandety zaczęła go przytłaczać, wbrew wszystkiemu zaczął pisać, sądząc, że przekona ludzi, że będą go czytać, bo daje świadectwo prawdzie. Nie czytali. A jak czytali, nie rozumieli lub nie chcieli rozumieć, choć ogólnie rozumowali podobnie, jak on. Potem przyszedł kolejny cios, okazało się, że popularyzacja Żołnierzy Niezłomnych nie polega na wyjaśnianiu ich sposobu myślenia i reagowania, na pokazaniu poczucia ich wolności, czy motywacji, lecz na ilości stoczonych bitew, na jakichś niewiele znaczących szczegółach, a więc na sensacjach, komercji i kupieckim pytaniu: ile forsy można z tego wyciągnąć. Powstawały filmy o Powstaniu Warszawskim, przeważnie denne, ale o dziwo odnajdywali się tacy byli Powstańcy, którzy je chwalili. Frustracja pana X pogłębiała się. Nie wytrzymywał i krzyczał do telewizora i radia; krzyczał, że powszechna małość, jaka wytacza się z mediów, skłoniła Polaków do zamiany ludzi wielkich na nędznych kombinatorów. Lekcja Jana Pawła II niczego nas nie nauczyła i dalej uprawiamy ten sam proceder.
Z jeszcze większym zdziwieniem odebrał wiadomość, że znajomość historii i literatury już jest zbędna, bo mamy internet i w ogóle, są już inne, nowoczesne czasy. Nikt nie wie co to znaczy, ale puste słowo „nowoczesny” kwitują wszyscy. Stanął przed ścianą, którą rękami młodego pokolenia wybudowali inni, nie zdając sprawy, że jeżeli jednemu pokoleniu szczelnie zamknie się usta i wyłączy przekaz, to kolejne staje się analfabetami, szczególnie wrażliwymi na fałszywą kreację. I w taki sposób gasła jego energia.
***
PRL usilnie pracował nad deprawacją Polaków. Dokąd II RP jeszcze żyła w pamięci, dokąd oczy Niepodległej jeszcze patrzyły, tradycyjna Polska samodzielnie broniła się: obyczajem, moralnością, kulturą, poczuciem niepodległości, a więc wcześniej wykształconym modelem. Gdy pojawiła się III RP pan X myślał, że przyszedł jego czas. Uaktywnił się, ale jego wysiłki jakoś nie mogły się przebić. Przekaz Niepodległej, choć z każdym rokiem słabł, trzymał się jeszcze jako tako, a wraz z nim jego nadzieja. Gdy zagraniczne rozgłośnie zamilkły, a Polacy napompowani legendą Zachodu i potrzebą poznawania świata rozjechali się na wszystkie strony, do jego świadomości dotarła informacja pustki, jaka nam pozostała. Uświadomił sobie, że Polska została porzucona. Była to przeraźliwa klęska. Zrozumiał wówczas, że ze swoim bagażem kulturowym, zamiast znaleźć się w obozie konstruktorów i budujących, ulokowany został po stronie „wołających na puszczy”. Pan X nie mógł się pogodzić z myślą, że Polska nie jest już Polską. A najbardziej bolał go fakt, że PRL został przyklepany Trzecią RP i w ten sposób niespodziewanie przybył mu nowy przeciwnik oraz że wbrew sobie został zmuszony do walki na dwa fronty. Ale najgorsze było jeszcze przed nim. Któregoś dnia odkrył, że pośród tych którzy pozostali w kraju, nikogo nic nie obchodzi. Wówczas przeżył prawdziwy wewnętrzny dramat. Uratowało go poczucie odpowiedzialności. I właśnie ono zaczęło go napędzać i nie dawało spokoju. Była to jednak już pozycja defensywna. W taki sposób „nowa” Polska zaczęła zjadać swoją przyszłość, a jemu coraz bardziej dojrzewające życie.
Wielokrotnie zadawał pytanie: czy to ja jestem wariatem, czy to rzeczywistość, w której żyje jest wariacka? Ale szybko odpowiadał, że przecież pół wieku nie może przewrócić tysiąca lat naszych dziejów. Rozmawiał z wieloma mądrymi ludźmi i przekazywał im tę cichą nadzieję. I z czym się spotykał? Z odpowiedzią pełną akceptacji: - Ależ może! I zupełnie obojętnie dodawano, że decydują o tym narzędzia, jakie ma dzisiejsza propaganda. Milkł wówczas i w myślach zadawał rozpaczliwe pytanie: a gdzie jest nasza szkoła, gdzie niezależny Kościół. I rozmowa na tym zwykle się kończyła, bo widział ludzi, którzy do niczego się już nie nadają. Gdy zabrakło warstwy wiodącej – tradycyjnej inteligencji, która zachowywała w sobie ciągłość kulturową, państwową i ciągłość myśli, zabrakło również zdolności do obrony. I co gorsze, ten stan ducha, po bolszewicku, jest powszechnie akceptowany.
***
Gdy spojrzymy na ostatnie polskie trzydziestolecie, z łatwością zauważymy, że coś jest nie tak. Inwestuje się w przemysł, który łatwo przejąć lub utracić; inwestuje się w socjal, który klajstruje rany, ale niczego trwale nie rozwiązuje; opłaca się kulturę, która już umarła, a nie dopuszcza się w ludzi twórczych, nie odwołuje do tradycji, która nas budowała przez 1000 lat i uformowała. Nie buduje się spójnej siły intelektualnej, gospodarczej i obronnej. Atrakcyjność Polski opiera się nie na propozycji kulturalnej, lecz na powierzchowności i perspektywie, która nie nastąpi, bo nawet Salomon z pustego nie naleje.
Coś jest nie tak, skoro zamiast wychodzić z kulturowej zapaści i peerelowskiego zaciemnienia, nadal wstydzimy lub boimy się własnej historii, cenzurujemy rozwój swojej kultury i na dodatek sądzimy, że w imię nowoczesności lub jakiejś poprawności. Coś jest nie tak, skoro po sześciu latach sprawowania rządu, zamiast prawdziwego programu rozwoju państwa, serwuje się nam kolejny program wyborczy. Owszem, nasz kraj pięknieje, ale coś jest nie tak, bo tylko zewnętrznie, wewnątrz siła niszcząca, aż kipi. Coś jest nie tak, skoro państwo nie posiada ani polityki wschodniej, ani zachodniej, i tak „od dzwona do dzwona”.
Coś jest nie tak, skoro partyjniactwo przysłania interes państwowy, a bezpardonowa walka poszczególnych partii angażuje społeczeństwo bez reszty, przekazuje mu złe informacje i wyczyszcza nam rynek polityczny; ludzie poważni nie chcą się „babrać z gówniarzami”. Coś jest nie tak, skoro tacy ludzie, jak Pan X nadal mają zatkane usta, muszą umierać tym razem nie w więzieniach, lecz osamotnieni w pokoiku własnego mieszkania. I nikogo to nie obchodzi. W taki sposób Polski nie zbudujemy. Wszyscy, to mają w d… Wszyscy.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 9 odsłon