Smutna była ta Msza

Obrazek użytkownika Ryszard Surmacz
Kraj

 

Wczoraj (26.07.20) w lubelskiej katedrze odprawiona została uroczysta Msza św. z okazji 40 rocznicy powstania „Solidarności”. Piękna uroczystość. Ważne słowa. Obecność Premiera. Sentyment… i nic więcej.

Pamiętam tamte nadzieje, tamte uniesienia, tamto poczucie wolności, tamtą wzajemną życzliwość, dobre plany. Wreszcie czuliśmy się u siebie, czuliśmy, że przyszłość Polski od nas zależy, że Ona jest nasza. Wiedzieliśmy co było ważne, że walczymy o swoją prawdę. że my jesteśmy jej dziećmi i że ona jest wśród nas. Wierzyliśmy swoim przywódcom, może jeszcze naiwnie, ale były inne ugrupowania, które sięgały dalej niż „Solidarność”, upominały się o niepodległość, o wolność, o prawa człowieka. I w tym naczyniu połączonym można było zobaczyć całość, cieszyć się i mieć nadzieję, że jak w 1918 r. jesteśmy w stanie utrzymać swoją szansę na lepsze i bardziej odpowiedzialne życie. Wierzyliśmy, choć starzy żołnierze ze smutkiem powiadali, że to udać się nie może.

Przyszedł stan wojenny, potem kolejne „Solidarności”, okrągły stół i wyprzedaż majtku narodowego. Nie zdołaliśmy uchronić ani zakładów lotniczych w Świdniku, ani żadnej stoczni, ani również innych większych zakładów, w których organizowano strajki – pozostały jedynie kopalnie. Ówczesne rządy zakłady pracy sprzedawały, nawet to co powinno pozostać, za tyle, ile dał kupiec. I w ten sposób sprzedawaliśmy swoje nadzieję i pomniejszaliśmy wspólne szanse na rozwój. Nie utrzymały się też solidarnościowe elity. Po 2015 r. przez jakiś czas do ogólnego obiegu intelektualnego próbowano włączyć dokonania i myśl „Solidarności Walczącej”… ale tylko próbowano. I z tego wszystkiego pozostały dalekie wspomnienia i 400 zł kombatanckiego. Czy tak miało być?

Dla kontrastu przywołajmy, tak zapomnianą i wciąż po bolszewicku wyklinaną prawdziwie niepodległą II RP. Jakąż siłę motoryczną dawało ówczesnemu społeczeństwu zwycięstwo w 1920 r., ileż mocy czerpali Polacy z samego faktu odrodzenia się państwa i wolności osobistej. Tamto społeczeństwo żyło, miało się do czego odwoływać. Odzyskiwało swoje narodowe mity i pewność siebie. Tamte dyskusje, choć ostre, miały zupełnie inny wymiar, niż te dzisiejsze. Przedwojenne społeczeństwo czuło swoje zaangażowanie, odbudowywało swoją świadomość, myśl, naukę, gospodarkę, szkolnictwo itd. I na koniec, w najbardziej ekstremalnych czasach, zbudowało Polskie Państwo Podziemne ze swoją armią, swoim rządem, budżetem i sądownictwem. A do czego zdolne jest obecne, powojenne, społeczeństwo? Tamto pokolenie żyło i walczyło, dziś ostatnie dwa chcą uciekać. Skłócone, bez perspektyw społeczność nie zbuduje żadnej trwałej przeciwwagi. Podobnie jest z rządem, który ma niewystarczające poparcia i słabe zaplecze społeczne.

Bardzo smutna było to Msza św. bo wypowiadane ważne słowa nikogo nie porywały, odnosiły się owszem do pięknego wspomnienia, ale niestety, niczego nie mogły zapłodnić, były pozbawiona mocy twórczej i niewiele wspólnego miały z rzeczywistością. Podobnie, jest z językiem łacińskim, który wprawdzie posiada swoją wartość merytoryczną, ale nie jest w stanie niczego wskrzesić, bo należy już do przeszłości. Na czymś podobnym niczego się nie zbuduje.

***

Dlaczego o tym piszę? Dlatego, bo dziś chyba niewielu zdaje sobie sprawę, że współczesne polskie społeczeństwo zostało pozbawione swojej konstrukcji nośnej i ideowej. Powszechnie nie zauważamy, że żyjemy bez punktu odniesienia. Wszystkie polskie mity, jakie trzymały nas przez wieki, zostały zamordowane – przy naszym nieświadomym współudziale. Nie mamy do czego się odwołać. Nie mamy do czego wracać, wszystko zostało zniszczone. Stoimy jak sieroty na placu boju. Nawet Kościół, który był dla nas opoką, jakoś dziwnie słabnie. Pozostał Bóg i oczekiwanie na cud.

Podczas Mszy, z coraz większą siłą do świadomości dochodziła brutalna prawda, że „Solidarność” nie jest już w stanie poruszyć w nas właściwej struny, że niepodległą II RP zakopała komuna i jest nam z tym dobrze, że tradycyjne elity nie są już nam potrzebne, że historia Polski przeżywa powszechny brak zainteresowania, że Powstanie Warszawskie umrze wraz z ostatnimi bohaterami, AK, NZS i Żołnierze Niezłomni, przegrywają z piwem; jako tako trzyma się jeszcze rodzina, ale bez pomocy zdrowego państwa, nie wytrzyma naporu zła – nie ma więc ani ściany, na której możemy się oprzeć, ani myśli, która może nas zjednoczyć; język, którym się posługujemy bardziej dezintegruje niż łączy i nie ma ośrodka, który daje nam poczucie wspólnoty i pobudza twórczo. A przy tym wszystkim zupełnie nie zdajemy sobie sprawy, że cały nasz 30-letni wysiłek ukierunkowany jest nie na kulturotwórczą spójność, lecz na neutralizację „przyciągania ziemskiego”. Nie zdajemy sobie sprawy, że stajemy się ludźmi bezdomnymi i poza wszelka kwalifikacją. Nie zdajemy sobie sprawy, że popełniamy harakiri… Bardzo, bardzo smutna była ta Msza.

Brak głosów