Skąd się bierze elita?

Obrazek użytkownika Ryszard Surmacz
Idee

Skąd się bierze elita?

 

Tak samo, jak mleka nie bierze się z lodówki, a pieniędzy ze ściany, tak samo elit nie można wziąć z poszczególnych partii politycznych czy nawet z uniwersytetów. Wyłania je kultura, poczucie odpowiedzialności za kraj i zdrowy rozsądek. Krótko mówiąc, elity wyłaniają: historia, przekaz pokoleniowy (edukacja) i aktualne potrzeby polityczne narodu oraz państwa. W przypadku Polski, albo wyłoni je 1000-letni naród i 1000-letnia szeroko pojęta kultura, albo nie wyłoni ich nikt. Jeżeli społeczeństwo nie podejmie wysiłku odtworzenia swoich elit, zrobi to za nas ktoś inny – oczywiście we własnym interesie. I ta zależność, jak życie, ma charakter warunkowy i matematyczny. Każde elity wyznaczone są bowiem do najbardziej odpowiedzialnych zadań, rozwijają kulturę, są odpowiedzialne za politykę i bezpieczeństwo intelektualne i fizyczne obywateli, których reprezentują. W przypadku Polski, zdrada lub sprzeniewierzenie się jednej z tych zasad powinno skutkować utratą przywilejów, a nawet ostracyzmem. Reprezentacja tego typu posiada bowiem najwyższą klauzulę odpowiedzialności i nie jest zabawą w piaskownicy. Owszem, elity można wymordować w ciągu jednego pokolenia, ale odbudować nie sposób ich nawet na przestrzeni kilku. W normalnym państwie elity kształcą elity. Jeszcze po II wojnie, dopóki żyli ludzie wychowani i wykształceni w niepodległej II RP, mówiło się o nich – inteligencja. Większość z nich znakomicie rozumiała swoje powinności.

 

W każdym logicznym rozumowaniu rolę porządkującą wyznacza czas i punkt odniesienia. Punktem odniesienia dla polskiego społeczeństwa, a zwłaszcza polskich elit nie jest powojenny okres, lecz są 1000-letnie dzieje naszej kultury i powszechnej myśli kulturowej i politycznej. To sposoby walki o dobro wspólne i dziejowe doświadczenia zadecydowały o naszej specyfice kulturowej, o naszym sposobie myślenia i reagowania. To one ukształtowały ten czynnik emocjonalnej łączności, który decyduje o poczuciu przynależności, odpowiedzialności i przewodnictwa. Dla jasności… nie jest to polski wynalazek, bo tak samo dzieje się we Francji, Niemczech, Włoszech, Wielkiej Brytanii, Rosji. Tamte elity zachowały ciągłość przekazu i ciągłość myśli i co najważniejsze, nie straciły swojego kodu kulturowego, który jest stały, ale podlega ciągłym retuszom dostosowawczym. Elity z tamtych krajów nie muszą dublować ścieżek, po których szli ich przodkowie i powtarzać tych samych argumentów – bardziej przekonując siebie, niż obcych.

 

Punkt odniesienia decyduje również o poziomie analizy, poziomie ogólnego wykształcenia i o odpowiednim wychowaniu społecznym. Ten sam punkt odniesienia i tysiącletnia perspektywa porównawcza pozwalają ocenić poziom i kategorię intelektualną polskiej myśli, jej historyczną i społeczną przenikliwość i adekwatność. Nie trzeba dodawać, że tylko taka perspektywa jest w stanie wyłonić właściwe kierunki nauczania i kryteria oceny samych elit - w przeszłości i dla przyszłości. Tylko taka perspektywa jest w stanie sprecyzować czego chcemy, czego nie chcemy i czego potrzebujemy. Tylko taka perspektywa eliminuje w dużym stopniu społeczną dezorientację, a czasami nawet głupotę i w sposób racjonalny, wyrównuje poziom świadomości politycznej, bez której nie zbudujemy ani rozsądnego narodu, ani dobrego państwa.

 

W tym miejscu warto odwołać się do faktów historycznych, na przykład do ostatniego Jagiellona, Zygmunta Augusta, który jednolite kulturowo Królestwo Polskie musiał przekształcić w Rzeczpospolita Obojga Narodów – z cała jej złożonością kulturowa, administracyjna i polityczną. Polska w tym czasie wchodziła nie w małe uwarunkowania kulturowe, lecz wielkie – cywilizacyjne, a więc łacińsko-bizantyńskie. Król korzystał z wzorców starożytnych i własnych. Mógł to zrobić, bo posiadał nie tylko wszechstronnie wykształconą kadrę uniwersytecką, ale również niezależnie myślące umysły. Umysły zdolne do wielkich czynów i globalnego projektowania. Pracowało nad tym kilka pokoleń ostatnich Piastów i cała dynastia jagiellońska.

 

Po II wojnie wróciliśmy na terytorium, które prof. Zygmunt Wojciechowski określił, jako „macierzyste” i nie tylko wstydzimy się tego terminu, ale również nie chcemy przyjąć do wiadomości, że jeżeli tzw. III RP nie będzie nowoczesną kontynuacją II RP, będzie po prostu PRL-em, do którego już nikt nie chce się przyznać. Dziwimy się, że Polacy coraz bardziej stają się bezpaństwowcami, że coraz mniej identyfikują się z państwem i kulturą które mają, a coraz głębiej wzdychają do UE, która wciąż jest efemerydą. Niby rozumiemy, że dziś na uwarunkowania niemiecko-rosyjskie nałożyły się na kolejne – szersze uwarunkowania amerykańsko-chińskie i że te uwarunkowania nakładają na nas obowiązek dokonania syntezy piastowsko-jagiellońskiej, ale mimo to jakoś nie możemy znaleźć w sobie ani wystarczającej energii, ani odwagi i zrozumienia do podjęcia obrony własnej. Nadal śmiejemy się z przodków, że stosowali politykę: jakoś to będzie, zupełnie nie dostrzegając że sami czekamy na Boskie zmiłowanie. I prawie nikomu nie przychodzi do głowy, że ta „dupowatość” wynika z braku tradycyjnych elit i skutków wspólnego pogrzebania II RP, że zbudowaliśmy państwo na fundamentach „Solidarności”, która już nie istnieje. Tak, to bardzo przykre, bardzo, ale już tylko kombatanci mają z niej korzyść, i to nie wszyscy. Druga RP czerpał siłę z historii i zwycięstwa w 1920 r., a z czego ma czerpać siłę III RP?

 

Zależność uwarunkowań, jak w przyrodzie, są proste i jednoznaczne: jeżeli zdążymy odbudować bazę swojej prawdy i po polsku myślące elity, będziemy mieli dobre państwo, jeżeli natomiast połowa społeczeństwa poddana antypisowskiej i „goebbelsowskiej” propagandzie nie jest w stanie zauważyć, że obecny rząd współpracuje z nim dzieląc się pieniędzmi i podejmuje budowę dwóch epokowych przedsięwzięć (przekop Mierzei i CPK), to sytuacja jest poważna. Nic bowiem nie da się zrobić ze społeczeństwem, które nie ma poczucia obowiązku i poczucia państwa. Ale też nic nie da się zrobić ze społeczeństwem, któremu nie powiedziano w jakim kierunku idziemy, co mamy robić i dokąd zmierzamy. Młodzi, jak to młodz,i wielu z nich mając tylko postpeerelowskie doświadczenie, nie zdaje sobie sprawy w jak tragicznym położeniu się znaleźli.

 

Na pocieszenie - pokolenie młodego Mickiewicza, ale też pokolenie młodego Piłsudskiego i Dmowskiego było w równie fatalnym położeniu i równie kiepskich uwarunkowaniach i dało sobie radę - zaczynając od podstaw, a więc od kółek samokształceniowych. Oni mieli swoich bohaterów, mieli z kim się identyfikować, mieli tradycyjne elity i zdrowe wzorce. Współczesna młodzież tych elit jest pozbawiona, pozbawieni są też wzorców, które zniszczył PRL. Pokolenie Mickiewicza i Piłsudskiego nie chciało uciekać z kraju, ba, nie przyszło im to nawet do głowy. I na tym m.in. polega różnica tych i tamtych pokoleń. Ale niezależnie od tego, najważniejsze jest to z jakim nastawieniem opuszcza się ojczyznę.

 

Wracając do meritum, elity są wybrańcami prawdy i godności – i w takim duchu muszą się kształcić i kształtować. Fałszywa treść nauczania zniechęca, tworzy nieuków, kombinatorów i ludzi, którym nie można ufać.

 

To tyle smutnych refleksji powyborczych. Najgorsze jest jednak to, że stopień zacietrzewienia odsłania nam twarz i d… i zaciemnia dziejową prawdę, że nadal żyjemy na beczce prochu, którą sami możemy podpalić i w ten sposób „ogień boży” przywróci nam rozum. I sprawdzi się to fatalne przysłowie, że Polak mądry po szkodzie. I niech się nikomu nie wydaje, że propozycja oddania dwóch województw: lubelskiego i podkarpackiego Ukrainie jest dziełem jakiegoś autystycznego chłopca. To kolejny sondaż naszej głupoty i nieuświadomionej bezdomności.

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)