Deszcz w Glasgow City
A tak to było...
Młody chłopak, całego interesu dwadzieścia trzy lata (ech, żebym ja tak miał...), ale doświadczony kapitan, ciężką harówą dorobił się udziału w statku na którym pływa, z dużym trudem spłacił na koniec roku ostatnią ratę za niego.
Przez kilka lat patrzył jak jego kumple pryskają do Anglii, sam się do tego nawet mocno przymierzał - ostatecznie za jego kwalifikacje tam naprawdę dobrze płacą (i to nawet jak na angolskie stosunki), ale w końcu postanowił jednak zostać.
Ruszył ostro, zresztą w tym zawodzie nie za bardzo można sobie pozwolić na bylejakość, bo w najmniej spodziewanym momencie życie wystawia taki rachunek, że...
Zresztą, co tu dużo ukrywać, parę razy doświadczył tego na własnej skórze, a kiedy już jeździł na swoim, to nawet bardzo bezpośrednio.
Krypę spłacił, ale został praktycznie bez grosza. Robota siadła, frachty poleciały na taki poziom, że w zasadzie lepiej było odstawić łajbę na sznurek i czekając na lepsze czasy coś innego zacząć robić. Jechać do Anglii w styczniu nie ma sensu, bo robota się zaczyna na dobre dopiero w kwietniu. Zdecydował z bratem, że przygotują statek pasażerski stryja do sezonu i będą na nim pływać aż się koniunktura nie polepszy. Stryj wymógł na nich obietnicę, że nawet jeżeli drgnie w interesie, to nie zostawią go z pasażerką na głowie, oczywiście dogadali się, mogą przecież jeździć na zmianę ze swoim ojcem, więc nie ma strachu.
Spokojnie, wyszło im wszystko, statek dostał odnowienie papierów, reklama, pierwsze rejsy, jakoś zaczęło ruszać. Na razie na zimowe długi, ale jakieś światełko już jest. No i dobrze, ale na samym finiszu złapał ich pech - ich statek stał w porcie, w którym przez lato stać nie można, więc przygotowali go do przejścia gdzie indziej, ale gdy odpalili silnik, coś zachrobotało i zaczęło im dmuchać przez filtr powietrza. Znaczy, zawór dolotowy na którymś garnku. A tu z forsą cieniutko...
Rozmontowali górę, faktycznie, zaworek podwiesił się tak nieszczęśliwie, że trzeba było głowicę dać do roboty. A kapitanat pogania, żeby się sprężać. Szczęście w nieszczęściu że tam rządzi fachowiec, więc jak dowiedział się co się dzieje, zadecydował żeby zrobili "znaczy porządnie" a nie w pośpiechu i na łapu-capu, bo to z takiej roboty więcej potem kłopotów niż pożytku.
Parę dni później złożyli wszystko do kupy, odpalili, posłuchali i zdecydowali że statek idzie.
Padło na naszego bohatera, więc skorzystał z tego, że stryj wynajął obok portu domek, żeby załoga jego pasażerki miała się gdzie podziać po fajrancie i w ogródku tego domku zaparkował samochód. Zresztą bryka ma swoją historię - kupił ją za pierwsze zarobione swoim patentem pieniądze. Nic nadzwyczajnego, raczej solidne niż wymyślne, kto wie co to znaczy Mercedes W124 300D z rocznika po liftingu, ten zrozumie. W dodatku zadbany egzemplarz, kupiony od wdowy po pierwszym właścicielu.
Wsiadł na statek, "cumy rzuć" i wczesnym rankiem poszli. Daleko nie było, wieczorem byli na miejscu, ojciec po niego pojechał żeby go zabrać do Warszawy, bo skończył zmianę na pasażerce i chciał tydzień jak człowiek pomieszkać, na "kajaku" została wachta, bo stanęli w takim miejscu, że do rana może by ewentualnie któraś kotwica została, zaświadczyć o sprawności "nurków" złomowych.
Wczoraj wracał na pasażerkę, na dziś były zamówione rejsy, akurat stryj jechał w tamtą stronę to go podrzucił. Jakieś trzysta kilometrów.
Wchodzi chłopak na podwórko, idzie do swojego "Merola", a tam...
A tam na szybie karteczka: "Komornik sądowy przy Sądzie Rejonowym w..", że zajęcie, że za przestawienie do 5 lat więzienia, o co tu chodzi !?!!! Nigdy nie miał żadnego kredytu, statek spłacony, ostatni mandat za kanara miał w liceum, jak się zakochał i nie skojarzył że się karta kończy, no chyba jakiś żart !?!
Telefon do stryja, do ojca, dom cały tydzień stał pusty, nikt nic nie wie, więc telefon do właściciela domku, ten też nie rozumie o co chodzi, po prostu "Mława II".
Rano na statek, bo robota czeka, a ojciec ze styjem i właścicielem domku dalej wyjaśniać sprawę. U komornika zmowa milczenia ("nie jest Pan stroną w postępowaniu, nie możemy udzielać żadnych informacji, proszę kontaktować się z wierzycielem lub dłużnikiem. Nie mogę Panu powiedzieć kto jest wierzycielem lub dłużnikiem, bo nie jest Pan stroną w postępowaniu. Może Pan złożyć pozew przeciwegzekucyjny o zwolnienie rzeczy, ale najpierw musi Pan zawiadomić wierzyciela. Nie, już mówiłem że nie możemy udzielić takiej informacji bo nie jest Pan stroną..." No żesz Bronkozaur ich tuskał, kaszaloty waniające, "Paragraf 22" to przy tym bajka z mchu i paproci.
Telefon do prawnika, do właściciela, wyjaśnianie, w końcu jest jakaś informacja: właściciel domku miał sprawę o której nie wiedział, zapadł zaocznie wyrok nakazowy, wystawiono nakaz zapłaty, komornik przyjął zlecenie i zadziałał.
No dobrze, ale przecież prawnik mówił, że "...art. 845 par. 1 kpc pozwala na egzekucję z rzeczy dłużnika lub rzeczy w jego władaniu...", a tu do cholery cudzy samochód na posesji wynajętej ojcu właściciela - o jakim władaniu jest mowa !?!
Pismo do komornika, pismo właściciela domku do komornika, ustalenie wierzyciela, pismo do wierzyciela - a chłopak w rejsie. I prowadzi. Z ludźmi. Grupa z jakiegoś ministerstwa zresztą.
OK, wyjaśniło się wszystko, dowód rejestracyjny okazany komornikowi i dołączony do akt, umowa najmu z datą pewną, bo przelewem było dwa tygodnie temu płacone z góry za pierwszy miesiąc, wiadomo o co chodzi...
Tylko że komornik stwierdził, że zajęcie było prawidłowe, więc jeżeli nawet teraz wychodzi że niekoniecznie, to decyzję musi podjąć sąd, więc proszę do sądu.
No dobrze, a co z samochodem?
No nic, czynności trwają, przygotowywany jest do licytacji....
Chłopak wrócił z rejsu, pośpiech z drukowaniem pozwu oraz równolegle skargi na komornika, podpis, gnanie na wariata żeby zdążyć przed zamknięciem poczty w odległym mieście gdzie jest jedna czynna do 20:00, w dodatku piątek wieczór więc policja wyszła na łowy i polowania na prawka sobie urządza, powrót do tego nieszczęsnego domku i wreszcie nerwy odpuściły...
Padło to cholerne słowo "emigracja", było o biurwach, o problemach z patentami, o oszustwach na stawkach portowych, o tym że ręka rękę myje a on ma dość, że...
Obejrzyjcie filmik i posłuchajcie, czy tego chcecie dla siebie i swoich dzieci?
https://www.youtube.com/watch?v=ysaScu2S6Os
(Wszystko jest szczerą prawdą, na każde zdanie mam dokumenty. To naprawdę zdarzyło się dziś.)
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1196 odsłon
Komentarze
Piękną ballada.
23 Maja, 2015 - 00:33
Piękną ballada.
Wysłuchałem z przyjemnością i dziękuję.
Good luck.