Rajd motocyklowy Świstaków Świtu, część 2, ostatnia
Nadszedł dzień, kiedy to do granic miasta przyjechał zagraniczny rajd motocyklowy stowarzyszenia "Świstaki Świtu". Na rogatkach czekali już na nich najrozmaitsi oficjele oraz reprezentacja szkoły w postaci pana dyrektora i pani wicedyrektor. Pan dyrektor nerwowo miął w rękach mapę przejazdu "Świstaków Świtu" wykreśloną przez klasę trzecią a gimnazjum. Zresztą na samej było to uwiecznione. Napis był wielokrotnie poprawiany z "tżecia a" poprzez "trzecia a" i "tszecia a" na "czecia a pozdrawia Pana Prezydenta".
Pan dyrektor płakał jak wręczał.
Pani wicedyrektor zauważyła w tłumie znajome sylwetki, była to delegacja dyrektorów, która niedawno odwiedziła pana dyrektora. Pani wicedyrektor wzdrygnęła się i zapytała pana dyrektora:
- I jak, panie dyrektorze, będzie dobrze?
- Będzie bardzo źle - odparł cicho pan dyrektor płacząc ze szczęścia.
- Ale czy to źle?
- To bardzo dobrze!
Pani wicedyrektor pokręciła ze zdumienia głową ale nie zdążyła nic powiedzieć, bo ryknęły silniki motocykli i rajd ruszył. Ruszył, ale daleko nie ujechał. Okazało się, że estakada wjazdowa do miasta jest zamknięta, bo pobudowana za czasów głębokiego PRL zaczyna się walić. Rajd już na samym początku musiał zatem improwizować, zawracać, kluczyć, łamać szeregi, mieszać się i gubić.
Oficjele skoczyli do pana dyrektora:
- Coś pan narobił! Skandal dyplomatyczny! Będzie wojna!
- Ja zamknąłem estakadę? - wzruszył ramionami pan dyrektor.
- Przecież wszyscy wiedzą, że jest zamknięta - sumitował się jakiś urzędnik. - Przecież oficjalnie ogłosiliśmy na Twitterze...
- Ach, na Twitterze... - głos pana dyrektora ociekał ironią. - Oficjalnie, to ta estakada miała być gotowa rok temu.
I tak to szło.
Rajd "Świstaków Świtu" próbował trzymać się trasy wykreślonej przez trzecią a, ale była to trasa czysto teoretyczna.
Jedną ulicą nie mogli przejechać, bo była przegrodzona betonowymi kwietnikami.
Przez jedno osiedle nie mogli przejechać, bo było ogrodzone.
Na rondzie nowej obwodnicy zabłądzili, bo zjazd był, znaki były, tylko droga się urywała po dwustu metrach. Miała być zrobiona w następnej turze pieniędzy unijnych.
Próbowali jechać według nawigacji, zjechali do jeziora.
Przez tory tramwajowe ledwo przejechali, bo dziury i koła w torach się klinowały.
Przez most nie mogli przejechać, bo się spalił. "Najbliższy most w Pawełkowicach" głosiła tablica informacyjna.
Przez centrum miasta nie mogli przejechać, bo utknęli w korkach spowodowanych przez remonty newralgicznych skrzyżowań.
- Ale... Przecież wszyscy wiedzą jak wygląda sytuacja w mieście... - tłumaczył się pobladły urzędnik. - Nikt tędy nie jeździ...
Oficjele byli źli.
- Jak nikt nie jeździ to czemu tam tyle aut! Skandal!
Motocykliści, pomimo tego, że za każdym przypadkiem tracili część składu osobowego, z determinacją parli przed siebie. Jednak kiedy po raz osiemnasty zamiast na obwodnicę wjechali na ten sam parking pod dyskontem, ich przywódca się załamał. Zatrzymał motocykl, zsiadł, zdjął kas i w swoim narzeczu zaczął coś tam wykrzykiwać w swoim narzeczu, obraźliwego wobec Polski.
W połowie trzeciego zdania uderzyło go stare BMW. Wybuchła straszna awantura. Zza kierownicy samochodu wyciągnięto młodego człowieka, pijanego i pod wpływem narkotyków.
- Jestem ambasadorem kraju motocyklistów - przez tłum przepchał się jakiś posępny facet w okularach. - Żądam aby tego kierowcę surowo ukarać!
- Tak jest! Jak najsurowiej! - przytaknął jeden z policjantów zabezpieczających rajd i zwrócił się do kierowcy:
- Zabierzemy panu prawo jazdy.
- Najpierw musiałbym je zrobić.
- No to trafi pan do więzienia.
- Jasne, przecież jutro kończy mi się przepustka...
Pan dyrektor wyjął telefon i zadzwonił.
- Hiobowski? Koniec rajdu. Dojechali do dyskontu. Tak, z tej pułapki nie dali rady już wyjechać i się poddali. Miałeś rację. Nikt nie wytrzyma starcia z polską ulicą.
A kawałek obok posępny facet udzielał wywiadu telewizji.
-Ten rajd ma za zadanie przypomnieć o zwycięstwie nad faszyzmem w czterdziestym piątym roku. I za rok zrobimy wszystko, aby nowy rajd jak najbardziej przypominał atmosferę tamtych dni.
- A konkretnie?
- A konkretnie jak miejscowa ludność rzucała gałęzie pełne czereśni na wieże armatnie.
--------------
https://twitter.com/MarcinBrixen
https://pl-pl.facebook.com/marcin.brixen
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1610 odsłon