O, rędzia!
Cały kraj żył zmiana ostatniej cyferki w numerze porządkowym roku. Tak przynajmniej utrzymywał "Wiodący Tytuł Prasowy" i zaprzyjaźnione media.
- Z kim zaprzyjaźnione? - spytał Łukaszek i mama zasępiła się nad prosta z pozoru odpowiedzią. Na szczęście z kłopotu wybawiła ja siostra Łukaszka wołając, że za chwilę w telewizji będzie rędzio.
- Co to jest rędzio??? - spytali zaskoczeni Hiobowscy. Siostra Łukaszka przez chwile machała rękami próbując pokazać, ale poddała się i powiedziała, że to jednak trzeba zobaczyć.
Hiobowscy runęli do odbiornika.
A tam na ekranie spiker zapowiedział noworoczne orędzia.
- O, rędzia! - ucieszyła się siostra.
- Rędzia... - Hiboowscy się załamali, ale na krótko, bo na ekranie pojawiła się energiczna pani premier. Stała w korytarzu jakiegoś mieszkania.
- W tym świątecznym okresie mamy dosyć wielu rzeczy. Jedzenia, siedzenia, własnej rodziny, ale ja najbardziej mam dość polityki. Ci rządzący są straszni. Kłócą się tylko i wyzywają. Ja też mam ich dosyć. Dlatego wycofuję się do kuchni lepić pierogi - i pani premier założyła ekskluzywny, markowy fartuch kuchenny za trzy tysiące euro. - Nie róbmy polityki! I tak nie mamy na nic wpływu!
Potem w telewizji puszczono film, w którym polscy intelektualiści chlastali biczem satyry Polaków, udając, że sami Polakami nie są. Hiobowscy oglądali film jednym uchem dyskutując o zawartości orędzia. Aż tu nagle babcia Łukaszka przytomnie zauważyła, że była mowa o orędziach, a orędzie było tylko jedno.
No i jakby w odpowiedzi na ekranie zagrały fanfary i oznajmiono, że będzie kolejne orędzie. Pana Prezydenta. Pan Prezydent siedział w swoim gabinecie za biurkiem, na którym stal pusty wazon.
- Kwiatów zapomnieli! - zareagowała błyskawicznie siostra Łukaszka.
- Dobry wieczór - rzekł z namaszczeniem Pan Prezydent, co nie było dość fortunne, zważywszy, że była godzina trzynasta. Dalej Pan Prezydent opowiadał o świętach, że czas, że razem, że symbol, że uczcić.
- ...i w związku z tym święta należy czcić symbolami świat - Pan Prezydent sięgnął pod biurko, wstał i zaczął z godnością wkładać w wazon wielkanocne palemki.
Następnie w telewizji puszczono konkurs skoków narciarskich. Polakom szło fantastycznie do momentu oderwania się z belki startowej. A po pierwszej serii niespodziewanie znów zapowiedziano orędzie pani premier.
- E, pewno powtórka - machnął ręką dziadek Łukaszka i zastygł tak, bo okazało się, że orędzie jest nowe.
Pani premier szła ulicą pomiędzy ludźmi i opowiadała, że wszyscy powinni być razem.
- Ale nie tylko od święta! Na co dzień również - zastrzegła i podeszła do jakiejś leżącej na chodniku kobiety. - Tej oto właśnie pani ktoś ukradł torebkę na tak zwana wyrwę.
- Podjechał skuterem i szarpnął - kobieta z trudem uniosła głowę. - Ale boli... Ja musze do lekarza.
- To jest wolny kraj, nic pani nie musi - poinformowała ją z uśmiechem pani premier. - Czy już udało się złapać sprawcę?
Podszedł jakiś policjant.
- To nie takie proste. Sprawca zamaskowany, uciekł, współpracy społeczeństwa żadnej. Myślę, że po energicznym śledztwie to za jakiś rok lub dwa będziemy w stanie powiedzieć kto to jest i czy można mu postawić zarzuty.
W tle zrobił się ruch i ludzie przyprowadzili jakiegoś człowieka.
- To ten bandyta! Złapaliśmy go jak uciekał! - wołano.
Policjant błyskawicznie położył mu rękę na ramieniu i oświadczył, że państwo Polskie zdało egzamin łapiąc przestępcę.
- A wie pan jak się nazywam? - spytał schwytany.
- No jak?
- Tak jak mój tata.
- A tata jak?
- Tak samo jak ja, tylko, że przed nazwiskiem ma "mecenas".
- To nie on - poinformował policjant panią premier. - Synowie mecenasów nie kradną tylko podpa...
- Nieważne - przerwała mu pani premier. - Chodzi o coś innego. Żebyśmy byli razem. Podnieście tą panią z chodnika. A teraz wszyscy podajmy sobie ręce!
- Chętnie - rzekł schwytany i wyciągnął rękę do podniesionej.
- W życiu nigdy! - zapiała podniesiona. - Mało mi ręki nie urwał, a teraz ja mam ją mu podać? A gdzie moja torebka? A zadośćuczynienie?! A kara za napad?!
- Nie dostanie pani żadnej kary - uspokoiła ja pani premier. - Jeśli nie poda mu pani swojej ręki sama, to podamy mu ją bez pani!
Kobieta zaczęła płakać i wyciągnęła swoją rękę. Schwytany złapał ją i potrzasnął energicznie. Ofiara zawyła z bólu i zemdlała, co sprawca wykorzystał, ściągnął jej zegarek i zniknął w tłumie.
- Łapcie go! - zawołała pani premier do policjanta.
- Łapcie go! - zawołał policjant do społeczeństwa.
- Juz raz go złapaliśmy, a poza tym to wy jesteście od łapania - odparli ludzie.
- No i widzi pani co za znieczulica społeczna - westchnął policjant.
- Życzmy sobie mniej znieczulicy w nowym roku! - zawołała pani premier i orędzie się skończyło.
Po drugiej serii skoków (bez Polaków) było kolejne orędzie. Pana Prezydenta.
- Co oni tak na zmianę? - spytała babcia Łukaszka. - Licytują się kto ostatni?
- To tak zwany dialog społeczny - poinformowała mama Łukaszka.
- Bądźmy razem - apelował Pan Prezydent siedząc za biurkiem, na którym nie było już wazonu. - Zwłaszcza ci z miast i ze wsi. Najnowsze badania wykazują, że wiele osób z miasta pochodzi ze wsi. Na wsi ten odsetek jest jeszcze większy. Powinniśmy zasypać ten podział aby być razem!
Potem poleciał spis nazwisk listonoszy, którzy odmówili roznoszenia listów za minimalną pensję. Na odpowiedź pani premier nie trzeba było długo czekać.
- Polska od dawna szczyci się swoja tolerancja! - zapewniła pani premier. - Swobodnie u nas czuja się osoby odmiennego koloru, odmiennej orientacji, a nawet odmiennego pochodzenia! Ale to nie koniec! Niedługo wszyscy będą się u nas czuć swobodnie, nawet katolicy!
Pan Prezydent nie pozostał dłużny. Kwadrans później oświadczył na ekranie telewizora:
- Rodacy! I wy, Polacy! - i coś mówił dalej o sporcie i barwach narodowych, ale Hiobowscy nie słuchali, bo tym razem skoncentrowali się na wizji. U Pana Prezydenta wszystko w gabinecie było wymalowane na biało i czerwono.
- Męczy mnie ten wyścig zbrojeń - oświadczył tata Łukaszka. - Idę spać.
- Za chwilę świetny film! - kusiła mama Łukaszka.
- Polski?
- Polski.
- Polski film nie może być świetny.
- Ty niewierny antysemito! A za granicą go chwałą!
- Tym bardziej. Chociaż... Zobaczę może początek... Żeby się pośmiać...
- Ale to nie jest komedia! - zdumiała się mama, lecz tata Łukaszka nic już wyjaśnić nie zdążył bo rozpoczął się film. Wbrew swoim słowom tata Łukaszka został i obejrzał go do końca. Może dlatego, żeby się pośmiać, bo śmiał się często ku zgorszeniu mamy Łukaszka. Nawet w kulminacyjnej scenie, kiedy to polscy lotnicy przywiązali Stucieja-Mahra do śmigła samolotu Messerschmitt 109 i atakowali nim z powietrza Niemców ratujących Żydów przed Polakami.
- Polacy nie latali na Messerschmittach - rzekł zdumiony Łukaszek.
- Latali - upierała się zrozpaczona mama.
O dziwo poparł ją dziadek Łukaszka, który stwierdził, ze gdyby poszperać w życiorysach, to mogłoby się okazać, ze czyjś niejeden dziadek latał.
Film przerwano tylko dwa razy. Pierwszy raz na emisję sześćdziesięciu ośmiu reklam sklepu rtv z Liliną-Ewesowską pod rząd, a drugi raz na orędzie pani premier.
Pani premier stała w grupie ludzi na jakiejś budowie.
- Jest nowy rok, a nieszczęścia się zdarzają – oznajmiła poważnym tonem. - Otóż dziś, w Pawełkowicach pękł wodociąg! I ludzie są zmuszeni nosić wodę w starych, obskurnych, plastikowych wiaderkach z metalowymi rączkami, które wpijają się w dłonie. Ale państwo Polskie ich tak nie zostawi bez pomocy!
- Naprawicie wodociąg? - spytał ktoś naiwnie.
- Dostarczymy wam piękne, nowoczesne, wygodne, europejskie wiaderka z termicznie izolowaną rączką! Moja pełnomocniczka z Ministerstwa Wody już je wiezie! A ja pomogę wam nosić wodę! Ja jestem premier pracująca, żadnej pracy się nie boje!
Riposta Prezydenta mogła być tylko jedna.
- Nie widać go - zauważyła siostra Łukaszka kiedy po filmie rozpoczęło się orędzie.
- Jest tam, za gaśnicą - odezwała się babcia.
- Tam są same gaśnice!
Rzeczywiście, gabinet Pana Prezydenta był tak gęsto zastawiony sprzętem gaśniczym, że nie było widać biurka.
- Boję się, że niektórzy chcą podpalić Polskę - wyznał Pan Prezydent. - Należy się przed tym bronić! Mamy Ministerstwo Obrony i ono zapewni nam...
Tu Pan Prezydent rozłożył ręce i jedną z nich przypadkiem stuknął o jedną z gaśnic. Rozległ się ogłuszający syk i obraz zniknął w białej chmurze.
- Wyłączacie telewizor? - mama Łukaszka była rozczarowana. - Wieczorem ma być orędzie Pana Prezydenta i pani premier! Wspólne!
Ale jakoś nikt nie chciał oglądać, bo wszyscy mówili o czym innym. Łukaszek zajrzał do internetu i przypadkiem znalazł informacje, że mają być podniesione kary za niemanie odblaskowych elementów na ubraniu.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1531 odsłon