Powszechna dywidenda, czyli zmierzajmy ku „drugiej Finlandii”!

Obrazek użytkownika Krzysztof Zagozda
Idee

Tekst pochodzi z najnowszego numeru miesięcznika "Aspekt Polski"

 

     Całkiem niedawno w gościnie u państwa B., w gronie znajomych bliższych i dalszych, zostałem odpytany na okoliczność tzw. powszechnego dochodu gwarantowanego. Zaczęło się całkiem niepozornie: ktoś gdzieś przeczytał, że Finlandia jako pierwsza na świecie będzie wypłacać swoim obywatelom co miesiąc po kilkaset euro dywidendy z majątku narodowego. W odpowiedzi jakiś młodzian w seledynowym sweterku w karo rzucił z pogardą: – Bolszewizm! Ktoś inny dołożył z zaśpiewem podwórkowego cwaniaczka: – Czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy.

     Towarzystwo w większości najpierw wybuchło śmiechem, potem wzdrygnęło się przerażone perspektywą finansowania z budżetu państwa „nierobów spędzających całe dnie pod budką z piwem”, by w końcu popukać się palcami w czoła nad głupotą Finów, tak szczególnie dotkliwą w dobie lawiny uchodźców nerwowo poszukujących europejskiego socjalu. Gdy tylko gwar przycichł, odezwała się Pani Ela. Najpierw zwróciła się do młodego człowieka: – Skoro taki z ciebie, Januszu, zatwardziały wróg tego „bolszewizmu”, to jak radzisz sobie z faktem, że nie płacisz za swoje studia z własnej kieszeni i pozwalasz, by robili to za ciebie wszyscy podatnicy? A ty, Bożenko – tu spojrzała na swoją siostrzenicę – tak bardzo ucieszyłaś się na obietnicę otrzymywania co miesiąc po 500 złotych na każde z trojga swoich dzieci. Skąd wiesz, co z nich wyrośnie? A jeśli, co nie daj Boże, wykształcą się i wyjadą na stałe z kraju, to czy pieniądze te okażą wyrzuconymi w błoto? Czy w takiej sytuacji gotowa byłabyś zwrócić do budżetu państwa całą otrzymaną przez te lata kwotę? Tak chyba byłoby sprawiedliwie, nie sądzisz?

     Oboje zapytani spuścili wzrok i nie kwapili się do podjęcia tematu. Zresztą miny mocno zrzedły całemu towarzystwu. Zdecydowałem się przerwać tę niebezpiecznie przedłużającą się ciszę. Starałem się mówić wolno, ale dosyć głośno. Zacząłem od tego, że pieniądze wypłacane Finom przez ich państwo nie są żadnym świadczeniem socjalnym, ale godziwą korzyścią należną każdemu Finowi będącemu właścicielem cząstki majątku narodowego. Ten majątek narodowy, wygenerowany przez poprzednie pokolenia, przez ich ojców i dziadków, pracuje i przynosi wymierne zyski. Zyski, którymi Finowie chcą dzielić się sprawiedliwie. My w Polsce mieliśmy dotąd do czynienia z przeciwieństwem tej elementarnej sprawiedliwości. Przypomniałem szachrajstwo związane z tzw. powszechnymi świadectwami udziałowymi. Ta grabież majątku narodowego rozpoczęła się wraz z uporczywym przekonywaniem Polaków, że podstawowym warunkiem ich dobrobytu jest wyprzedaż wszystkiego, co stanowi wspólną własność. Skutecznie ją wyśmiano i opluto.

     – Czy to oznacza, że w Polsce nie mamy już żadnych szans na wdrożenie fińskich rozwiązań?– zapytał nieśmiało Pan Andrzej. – Bo skoro żadnego majątku już nie posiadamy...

     Wstałem z fotela i z takiej uprzywilejowanej perspektywy spojrzałem na zebranych. Wszyscy sprawiali wrażenie żywo przejętych tym, co dotąd powiedziałem. – Sporo jeszcze nam zostało: lasy, zasoby geologiczne i wodne, mienie samorządowe... A poza tym żadna własność nie ma charakteru absolutnego. Historia zna przykłady konfiskaty mienia z przyczyn wykazujących wszystkie cechy obiektywnej sprawiedliwości, choćby z powodu zdrady bądź niezgodnego z prawem wejścia w jego posiadanie. Przecież tak zwana prywatyzacja to istne eldorado dla różnej maści hochsztaplerów. Posiadanie legalnie wydanego dowodu rejestracyjnego nie ochroni wszakże złodzieja przed konfiskatą skradzionego samochodu. Zresztą bywa i taka własność prywatna, której użytkowanie musi mieć charakter społeczny i służyć dobru powszechnemu... – Tak, to prawda – przerwał mi milczący dotąd ks. Marcin. – Kościół od dawna nauczał, że właścicielem wszystkiego jest Pan Bóg, a człowiek tylko zarządza tą Bożą własnością. Musi to jednak czynić w sposób odpowiedzialny i szlachetny. A własność wspólna? Kościół uświęcił ją choćby w praktyce zakonnej. Nie, nie widzę żadnej sprzeczności między nauką Kościoła a tym, co zrobiono w Finlandii. Skoro tam to się udało, to tym bardziej powinno udać się w katolickiej Polsce. Zresztą ta sama idea funkcjonująca pod nazwą „Kredytu Społecznego” od lat promowana jest przez katolicki ruch „Pielgrzymów Św. Michała”, który działa także w naszym kraju.

     Pojawienie się wątków kościelnych zawsze uaktywnia mojego przyjaciela Rafała. Tak stało się i tym razem. Rzucił szybko parę pytań. – A co na to nasza dzisiejsza władza? Czy któraś z partii politycznych wypowiada się na ten temat? Może warto by publicznie odpytać co znaczniejszych polityków? Co o tym myślicie?

     Jak zwykle po wypowiedzi Rafała pierwsza zareagowała na nią Ewa, jego żona. Spokojnym, wyważonym tonem głosu sprowadziła męża na ziemię. – Dobrze wiesz, Rafałku, że frazesy wypisywane na partyjnych sztandarach nijak się mają do codziennej rzeczywistości. Wielu z tych polityków musiałoby rozliczyć samych siebie. I to nie tylko za zwykłe zaniedbania, ale i za coś znacznie gorszego. Nie, nie widzę nikogo na polskiej scenie politycznej, kto mógłby głośno powiedzieć, że chce „drugiej Finlandii”. Owszem, zapowiadali już oni „drugie Japonie i Irlandie”, ale nie wierzę, by byli w stanie zrobić cokolwiek dla realnego dobra Polaków. Mam rację?

     – I tak, i nie – odpowiedziałem. – Pytać zawsze można. Choćby po to, by w końcu porzucić resztki złudzeń, że istniejący system ma wolę dokonania reform służących Polakom. To pewne, że politycy odpowiedzą nam milczeniem. Dlatego trzeba działać inaczej.

     – Jak? – ożywił się Janusz, ten, który u zarania dyskusji był strofowany przez Panią Elę. – Skoro na rząd nie możemy liczyć, to co nam pozostaje?

     Ucieszyła mnie ta jego wątpliwość Nie wiem, czy do końca świadomie, ale wprowadzając w swoją wypowiedź formę podmiotu zbiorowego chłopak zdawał się akceptować wszystko to, co afirmowało ideę powszechnej dywidendy. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Czyżby tak niewiele wystarczyło, by z pozycji „książkowego liberała” przeszedł na „jasną stronę normalności”? Przez moment to jego pytanie zawisło ponad głowami całego towarzystwa. Czułem na sobie wzrok kilkunastu osób, ale jeszcze bardziej ciążyła mi odpowiedzialność za słowa mające za chwilę złożyć się w odpowiedź udzieloną Januszowi. – Nie zdradzę wielkiej tajemnicy, gdy powiem, że pewna grupa osób pracuje nad konceptem gwarantowanego dochodu powszechnego szytego na miarę specyficznych polskich uwarunkowań. Za punkt wyjścia przyjęła ona aktualnie istniejący porządek prawny i w nim będzie starała się osadzić instytucję nawiązującą do Skarbu Narodowego: tego działającego w XIX-wiecznych realiach Polski rozbiorowej, jak i tego emigracyjnego z lat 1949-91. W niej będzie skupiało się wszystko to, co najlepsze dla Polaków dziś, oraz to, co stanie się fundamentem i gwarantem naszej bezpiecznej przyszłości. Krok po kroku będziemy odzyskiwać to, co utraciliśmy. Być może będzie to proces powolny, ale trwały, nieustanny. Potrzebujemy tylko impulsu, precedensu, który zrewiduje perspektywę codziennych zachowań każdego z nas. Zapewniam was, że nie jest to kwestia lat, ale najbliższych miesięcy.

     – A potem załatwimy sprawę dekretami – prawie krzyknął Pan Andrzej.

     – A choćby i dekretami – przytaknąłem zanurzony w nagle wybrzmiewających mi w sercu słowach wieszcza:

I przyjaciele wtenczas pomogli rozmowie,

I do piosnki rzucali mnie słowo za słowem -

Jak bajeczne żurawie nad dzikim ostrowem,

Nad zaklętym pałacem przelatując wiosną

I słysząc zaklętego chłopca skargę głośną,

Każdy ptak chłopcu jedno pióro zrucił,

On zrobił skrzydła i do swoich wrócił...

]]>www.facebook.com/powszechnadywidenda]]>

 

Twoja ocena: Brak Średnia: 3 (2 głosy)