Kryzys uniwersytetu - piata fatalna tendencja
Fatalna tendencja (5) – mało kogo interesuje, czego uczy się studentów i co wnoszą do nauki rozprawy doktorskie czy habilitacyjne
czyli „Kryzys uniwersytetu w ujęciu polemicznym z Prof. Piotrem Sztompką”
Spostrzeżenia prof. Sztompki (Po Kongresie Kultury Akademickiej NAUKA 2/2014 • 19-25 -PIOTR SZTOMPKA –http://www.portalwiedzy.pan.pl/images/2014/nauka/2_2014/N214-02-Sztompka.pdf) co do chorób uniwersytetu, jakkolwiek znane społeczności akademickiej, niemal nie są znane ‚zwykłym śmiertelnikom’ i nawet nie budzą większego zainteresowania tych, którzy niby działają na rzecz budowy lepszej Polski.
Przytoczmy kolejną fatalną tendencję: „ Po piąte – zamiast opinii środowiskowej, jakościowej oceny przez academic peers, o statusie uczonego, a także całego uniwersytetu, decydują punkty przydzielane według arbitralnych administracyjnych kryteriów. Liczy się w stronach minimalną wielkość artykułu, za który należą się punkty. Liczy się w egzemplarzach dorobek naukowy. Recenzent aplikacji o grant czy wniosków awansowych zamiast racjonalnej argumentacji, ma często tylko kliknąć w kilku rubrykach w liczbę na skali od 1 do 10. Przyznając uniwersytetowi dotację liczy się studentów, doktorantów, przeprowadzone habilitacje, a mało kogo interesuje, czego uczy się studentów i co wnoszą do nauki rozprawy doktorskie czy habilitacyjne. Ta nowa jednostka chorobowa, którą nazwę „kwantofrenią”, ma swoje symptomy, zwane bibliometrią , naukometrią, parametryzacją itp.”.
Spostrzeżenie prof. P. Sztompki „mało kogo interesuje, czego uczy się studentów i co wnoszą do nauki rozprawy doktorskie czy habilitacyjne” bynajmniej nie jest subiektywne, choć badań socjologicznych w tej materii nie przedstawia.
System jest tak ustawiony, że uczelnie są preferowane za ilość studentów, a nie za to czego i na jakim poziomie uczą. Tym samym wysoki poziom nauczania trudny do przebrnięcia przez wielu studentów jest antysystemowy i zagraża istnieniu uczelni. Studentom też chodzi głównie o to aby dostać dyplomy jak najmniejszym wysiłkiem, a wielu zależy tylko na legitymacji studenckiej, aby posiadać zniżki komunikacyjne i inne bonusy.
Doktoraty i habilitacje też są głównie potrzebne uczelni, aby utrzymać się w systemie, no i habilitantom aby mieć dożywotni etat, a najlepiej kilka. Doktorantom już tak na doktoratach nie zależy, bo i widoki na etat nie tak duże, stąd np. efektywność studiów doktoranckich jest znikoma.
Skoro doktoraty i habilitacje nie są ustawiane tak aby coś do nauki wniosły, to na ogól nic/niewiele wnoszą i Polska, mimo że jest potęgą habilitacyjną – jest mizerią naukową.
Taki stan rzeczy odpowiada rzecz jasna beneficjentom tego systemu.
Gdyby ich rozliczyć według tego co wnieśli do nauki, ilu wprowadzili do systemu naukowców na poziomie – to zapewne dla większości skończyłoby się to odejściem z uniwersytetu.
A tak mogą sobie pieścić etaty i jeszcze posiadać swoisty status pokrzywdzonych przez los i ministra finansów i argumentować, że poszukiwanej prawdy jeszcze nie znaleźli, bo za mało im płacą.
Warto zwrócić uwagę, że w czasach gdy nie trzeba było klikać w odpowiednich rubrykach, recenzenci często nie przedstawiali racjonalnej argumentacji ‚uwalając’ przy grantach/awansach kogo mieli ochotę/zalecenie/nakaz, stąd opinia środowiskowa – środowiska zamkniętego hermetycznie, także często nie była merytoryczna. Niemerytoryczne oceny stały się codziennością na co niemal nikt nie reaguje. Stąd szukanie ratunku w naukometrii, z tym, że jej oddanie w ręce biurokratów mogło przynieść tylko skutki opłakane. I przyniosło.
Na otwarcie systemu, na ocenianie pracy etatowych naukowców przez naukowców międzynarodowego świata nauki jakoś (niemal)nikt się nie kwapi. W naszym systemie oceniają się nawzajem tylko sami swoi.
Jakoś tak, na początku mojej działalności akademickiej dostałem do recenzji prace profesorów – wytykając im sporo błędów. Więcej już do recenzji oficjalnej prac polskich nie otrzymywałem (nawet jak byłem jednym z najlepszych znawców w danym temacie) mimo/a może właśnie dlatego, że byłem redaktorem czasopisma naukowego o zasięgu globalnym ( a nie ‚podwórkowym’).
Zdarzały się recenzje zagraniczne, nawet kiedy byłem jedynie ‚wolnym strzelcem’ naukowym. Byłem np. w międzynarodowym jury do jakościowej oceny naukowca niepolskiego, ale w Polsce nie byłem dopuszczany do jakościowej oceny nawet moich wychowanków !
Nie jestem swój, tylko niezależny, więc dla systemu ‚samych swoich’ stanowię zagrożenie śmiertelne.
Taka fatalna tendencja w tzw. nauce polskiej utrzymuje się do dnia dzisiejszego, trwa lata a nawet wieki, mimo pozornych zmian.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1279 odsłon
Komentarze
żal
18 Listopada, 2014 - 10:26
żal
nie odjeżdżaj w siną dal
mimo żeś femme fatale
bo po tobie uniwersytecie
mą duszę rozrywa żal!
jan patmo