Mega-przekręt – czyli rekolonizacja Polski cz.4/7.

Obrazek użytkownika Anonymous
Kraj

Tak więc po roku 1989 większość kadry kierowniczej w Polsce stanowili nadal ci sami ludzie z okresu rządów PRL.

Stąd słusznie pisali Jacek Kuroń i Jacek Żakowski: „Jeśli stworzenie sektora prywatnego było jednym z naszych głównych celów, to bez ludzi z nomenklatury nigdy by się nam nie udało”. Ale trzeba być świadomym tego, że było to jednak całkowite odejście od początkowej idei „Solidarności”, która zakładała troskę o drugiego człowieka, a nie bogacenie się za wszelką cenę jednostek. NSZZ „Solidarność” (ta druga reaktywowana, a w zasadzie stworzona od podstaw po stanie wojennym) ze zdecydowanie lewicowym laickim kierownictwem (poza Wałęsą) – nie korzystała wówczas niestety z wybitnych doradców – ekonomistów, bazujących na społecznej nauce Kościoła katolickiego. Nie korzystała też ze skandynawskiej formuły zarządzania ani zachodnioniemieckiego społecznego podejścia. Było szereg modeli poza neoliberalizmem i niezwykle korzystnej dla światowego kapitału „terapii szokowej”, albo jak kto woli „terapii wstrząsowej” autorstwa George´a Sorosa.

Przyjęto model Sorosa, choć praktycznie sformułowany przez Jeffreya Sachsa, uprzednio nie sprawdzając efektów jego działalności w Boliwii. Jak zatem „narozrabiał” Jeffrey Sachs w Boliwii?

Opisała to dokładnie Naomi Klein, wskazując, że doprowadził tam do klęski społecznej, rozruchów zbrojnie tłumionych przez wojsko, do olbrzymiego bezrobocia, a jednocześnie do wzbogacenia się grupy spekulantów. Efektem tych zmian było poważne obniżenie wysokości wynagrodzeń i daleko idąca stratyfikacja społeczna. Likwidacja inflacji nastąpiła tam dopiero po dwóch latach, mimo zapewnienia Sachsa, że zlikwiduje ją „w jeden dzień”. Nikt z „naszych” cwaniaków majstrujących przy polskich finansach i gospodarce Najjaśniejszej Rzeczpospolitej wówczas nie raczył się zainteresować wynikami działań Sachsa w Boliwii. Wprost przeciwnie, – powszechnie chwalono rzekomo pozytywne efekty jego pracy w Ameryce Południowej.

Z perspektywy 20 lat wprost trudno zrozumieć to swoiste zauroczenie równie niepoważnym reklamiarstwem Sachsa w Polsce i brak zdecydowanej społecznej reakcji, tak jak w Boliwii i w innych krajach południowoamerykańskich. Trzeba zasygnalizować, że w planach światowego kapitału cała Europa Środkowo-Wschodnia, a szczególnie Polska była bardzo atrakcyjnym terenem ekspansji. Bardzo łatwo dała się podbić przede wszystkim ze względu na demoralizację kadr kierowniczych.

Otóż Badania Banku Światowego wykazały, iż ankietowani zagraniczni inwestorzy przyznali, że z reguły płacili w Polsce „prowizje” (czyt. łapówki). Stwierdzenie np., że ceną za korzystną ustawę sejmową było 3 mln zł, zmusiło ówczesnego marszałka Sejmu Macieja Płażyńskiego do zawiadomienia o tych wynikach prokuratora rejonowego w Warszawie. Na prośbę o bliższe dane Bank Światowy odpowiedział, że była to ankieta anonimowa, w związku z tym można było przeczytać w polskiej prasie krótką informację o umorzeniu postępowania prokuratorskiego w tej sprawie.

Całkiem inną politykę przyjęły kompetentne władze Kanady, które swego czasu również były narażone na ekspansję kapitału amerykańskiego. Powołały one wtedy specjalny urząd, który opracował przepisy regulujące inwestycje zagraniczne w tym kraju. Przewidywały one m.in., że prywatyzowane przedsiębiorstwa nie mogą być następnie likwidowane i musi być w nich wytwarzany w całości przynajmniej jeden gotowy produkt sprzedawany jako „wyprodukowany w Kanadzie”. Natomiast w Polsce nikt nie myślał o takich zabezpieczeniach. Właśnie między innymi dlatego zagraniczny kapitał w znaczącej mierze zlikwidował w naszym kraju zakłady, które mogły stanowić dla niego konkurencję.

W początkowych latach 90. minionego wieku dało się słyszeć zarzuty pod adresem wielu przedsiębiorstw państwowych, że muszą upaść, bo nie są konkurencyjne. Istotnie, wiele z nich w tym czasie było „pod kreską” ekonomiczną i musiały być wcześniej dotowane przez skarb państwa. Funkcjonowały tylko dlatego, że zarządzali nimi pociotkowie i kumple ludzi będących na świeczniku władzy. Pomijam tu zakłady pracy, które musiały istnieć z uwagi na plany strategiczne państwa. Zatem inne nierentowne przedsiębiorstwa nie mogły konkurować z zachodnimi firmami, Ale w Polsce można było wykorzystywać atut cen wielokrotnie niższych w porównaniu do produktów zachodnich. Tak właśnie zrobili Chińczycy, wyrastając dziś na potęgę handlową. Ale funkcjonowały też polskie przedsiębiorstwa, które jeszcze na początku lat 90. produkowały na wysokim poziomie np. garnitury, ceramikę, wyroby ze szkła, kryształy czy nawet produkty wyższej techniki na zagranicznych licencjach. Mieliśmy też dobrze zorganizowany rynek realizowania zagranicznych inwestycji budowy dróg, mostów, różnych budowli, nawet elektrowni. Mieliśmy szanse na zdobycie wielu rynków na takiej samej zasadzie jak Chińczycy.

C.d.n…

0
Brak głosów