Mega-przekręt – czyli rekolonizacja Polski cz.2/7.
Negocjacje w sprawie integracji Polski ze Wspólnotą Europy Zachodniej – zwanej Unią Europejską – oparto o elementy, które dalekie były od partnerskich.
Dla środowisk patriotycznych w Polsce było oczywiste, że „ślub” Polski z UE okraszony tak paskudną „intercyzą” nie zapowiadał się na związek szczęśliwy dla Polski. Zaskakujące było to, że w okresie „narzeczeńskim” (stowarzyszeniowym) było widać, – mimo kamuflażu – że wybór partnera był chybiony. Ale „nasi negocjatorzy” nie chcieli tego widzieć, mimo wyraźnych protestów środowisk patriotycznych. Dziś z perspektywy ponad ośmiu lat członkowstwa w UE jest bezsporne, że jednak środowiska patriotyczne miały rację. Czy na przykład „negocjatorzy” Jan Truszczyński, Sławomir Wiatr i Jan Kułakowski, mogli zadbać o polskie interesy? W tym miejscu nie sposób wspomnieć, kogo ówczesny premier – Leszek Pierwszy Szyderczy i (p)rezydent (nie)wszystkich Polaków – Aleksander Pierwszy Kłamliwy desygnowali do negocjacji, która de facto nie miała wiele wspólnego z negocjacjami, a raczej przytakiwaniu stronie unijnej.
Jan Truszczyński – był stałym przedstawicielem Polski w brukselskiej siedzibie Unii Europejskiej. Zapuścił korzenie w MSZ w roku 1978. Pracował w Departamencie Kadr MSZ. Pełnił także funkcję I sekretarza Komitetu Zakładowego PZPR w MSZ. Przeszedł szkolenie wywiadowcze w 1993 r. i był tajnym współpracownikiem służb specjalnych PRL. Zasiadał w Radzie Nadzorczej FOZZ. Jak wiadomo, z fundacji tej „wyparowało” około 10 bilionów starych złotych = 1 miliard PLN. Za rządów Leszka Pierwszego Szyderczego został głównym negocjatorem Polski z UE, choć wcześniej inwigilował także obywateli z krajów „piętnastki” UE, o czym wiedzieli urzędnicy Unii. Tak przesiąknięty na wskroś eurokratyzmem Truszczyński, nawet po zmianie ekipy rządzącej w kolejnych kadencjach, ani na krok nie odstępował „pola walki” innym w „praniu mózgów”, szczególnie młodemu polskiemu pokoleniu, których wytrwale przekonywał, iż tylko Unia Europejska jest w stanie wybawić Polskę. Wystawił sobie „piękną laurkę” w czasie, gdy w lutym 2002 roku zasiadł przed kamerami telewizyjnej stacji TVN i za oponenta miał Gabriela Janowskiego. Wówczas nie potrafił sklecić ani jednej sensownej argumentacji, potwierdzającej słuszność przystąpienia Polski do UE. Za to w stylu PZPR-owskiego aparatczyka zastosował stek kłamstw, ogólników i sloganów. Podsumowując jednym zdaniem charakterystykę tej postaci, przychodzi na myśl określenie: mierny, ale wierny. Na pewno nie Polsce.
Nie mniej barwną postacią był Jan Kułakowski. Tak pisano o nim w tekście pt. „Negocjatorzy” w prounijnym dzienniku „Rzeczpospolita” z 1 lutego 2003 roku: „(…) bywało, że nie pamiętał tuż po sesji, jakie rozdziały rokowań właśnie zamknął. Unijni urzędnicy przyznają, że niejednokrotnie zdarzało mu się … zdrzemnąć podczas negocjacji (…)”. Tak więc cała Rzeczpospolita płaci teraz za karygodne lenistwo różnych leniuchów i śpiochów.
Spójrzmy dokładniej na sprawę „ślubu” Polski z Zachodem. Przed ślubem, jakim było referendum akcesyjne, prawie wszyscy politycy i urzędnicy śpiewali nam zgodnym chórem, że nie stracimy wolności i suwerenności, a raczej je umocnimy i pogłębimy tożsamość narodową, a więc Polska nie będzie sługą, lecz „oblubienicą Zachodu z pełnymi prawami małżeńskimi”. Aż tu nagle okazało się, że po szczycie rządowym w Brukseli, 13 grudnia 2003 roku, miarodajna niemiecka gazeta liberalna „Sueddeutsche Zeitung” napisała niczym ów pan młody: Polska wstępująca do Unii nie pojęła tajemnicy sukcesu Europy, która „polega na rezygnacji z suwerenności”... i przez to okazała „niedojrzałość europejską”. W wypowiedzi tej zawarto trzy, jakże istotne aspekty:
1. Wejście Polaków do Unii ma oznaczać utratę suwerenności na zawsze;
2. UE musi być całkowicie jednorodnym organizmem państwowym, choć przedtem cały czas mówiono, że będzie to „wspólnota” państw równoprawnych;
3. w Unii „nie będzie nic o Polsce bez Niemców”, czyli „wszystko o nas, ale… bez nas”.
Nasz rzekomo „wielki przyjaciel” Guenter Verheugen – wysoki komisarz ds. rozszerzenia UE na kraje Europy Środkowo-Wschodniej potwierdził w pełni ów podstęp. A mianowicie 19 grudnia 2003 roku oświadczył w Brukseli bez żenady, że lepsze warunki dla Polski w Nicei były po to, aby przyciągnąć państwa kandydackie przed referendum. Nie zamierzano jednak uchwał Nicei zachowywać dłużej, dlatego uchwalenie konstytucji europejskiej o innej treści przesunięto na czas po referendum. To nie Nicea miała gwarantować powstanie jednego, zwartego super-państwa Europy (oczywiście pod nadrzędną władzą Niemiec i Francji), a Konstytucja UE, zwana później Traktatem Lizbońskim.
Powróćmy jeszcze do roku 1988. Wówczas to w maju przybył do Polski amerykański wielki spekulant giełdowy, jeden z najbogatszych ludzi na świecie, hochsztapler – George Soros. To ten właśnie człowiek mając wielkie ambicje rozwijania idei „otwartego świata”, uznając siebie za światowego społecznika, poprzez licznie otwierane przez siebie fundacje (także Fundację im. Stefana Batorego) – realizuje swe hochsztaplerskie i niszczycielskie plany, obracając miliardami dolarów na szkodę krajów, w których… „doradzał”. George Soros – żydomason, urodzony na Węgrzech, w PRL-u spotkał się z gen. Wojciechem Jaruzelskim oraz z ówczesnym premierem – tow. Mieczysławem Rakowskim. Na czyje zaproszenie przybył? – Do dziś trudno odszukać informacje w materiałach źródłowych, ale nie trudno się domyśleć. Przedstawił swój plan radykalnej transformacji systemu gospodarki planowej na wolnorynkową. Po tej jego wizycie, niespełna 7 miesięcy później komunistyczny rząd i Biuro Polityczne PZPR, a więc partii, której statutowym celem było zbudowanie socjalizmu na gruzach kapitalizmu, ustawą z dnia 23 grudnia 1988 roku sejm podjął decyzję o wprowadzeniu w Polsce ustroju kapitalistycznego w jego klasycznej, ortodoksyjnej formie, na podstawie kodeksu handlowego z 1934 roku.
Biorąc pod uwagę teorię patologii zarządzania, mogę śmiało powiedzieć, iż podstawa ta jest klasycznym przykładem realizacji prawa sformułowanego przez niemieckiego filozofa – Hansa Vaihingera „przerastania środków nad celem”. Środkiem dla realizacji celu, jakim było dla PZPR zbudowanie socjalizmu, stało się samo posiadanie władzy. Jednak ten środek stał się celem samym w sobie, i dla jego osiągnięcia wprowadzono dotychczas zwalczany ustrój ekonomiczny. Nie było żadnych protestów czy nawet wewnętrznej różnicy zdań. Okazało się więc, że „szczytny cel budowy ustroju”, w którym będzie rządzić zasada „od każdego według jego możliwości, każdemu według jego potrzeb”, był negatywną fikcją organizacyjną.
C.d.n…
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2101 odsłon