Źle o szkole i dobrze o nauczaniu

Obrazek użytkownika Anonymous
Kultura

O czym to jest? O szkole i nauczaniu łatwiej pisać źle niż dobrze. Początek roku szkolnego kilka dni za nami, więc wypadałoby przypomnieć coś z dziedziny tzw. oświaty, czyli bardzo szeroko rozumianego nauczania i wychowania. Pojęcia nie mam jakie jest pochodzenie tego słowa; mnie kojarzy się z „oświecaniem”, a pośrednio z Oświeceniem, które budzi (przynajmniej u mnie) emocje raczej „zróżnicowane”. Ale to właśnie w Oświeceniu powstało, to co dziś nazywamy szkołą. Pisałem o tym m.in. w tekście „Jaka szkoła być by mogła i jaka szybko nie będzie”. W moim odczuciu o szkole ani żadnej innej „wysoko zorganizowanej” formie tzw. nauczania nic dobrego powiedzieć się nie da. Nie jestem w tym poglądzie odosobniony; wielu znacznie lepiej znających tematy edukacyjne uważa podobnie.

Ostatnio znalazłem w księgarni dwie ciekawe książki o edukacji; zupełnie nową (Autor pisze już o sprawach związanych z pandemią koronawirusa); „Selekcje. Jak szkoła niszczy człowieka, społeczeństwa i świat” Mikołaja Marceli i trochę starszą Julie Bogart „Szkoła w domu” o mało popularnej formie nisko zorganizowanego nauczania tzw. domowego. Ten tekst jest właśnie o - ważnym w moim odczuciu - znaczeniu tych książek dla wszystkich, których problemy edukacji jakoś dotykają.

Co wyniesie z tego rodzić? Obie pozycje wydają się być dla rodziców ważne. Pierwsza uświadamia (a bardziej uważnym/wrażliwym rodzicom raczej przypomina) czym szkoła tak naprawdę jest, druga pokazuje jak można (tylko częściowo, bez rewolucji) niektóre braki szkoły naprawiać.

Książki różnią się zasadniczo. Pierwsza pisana jest z pozycji tzw. profesjonalisty, w tym przypadku pracownika uczelni (z tym profesjonalizmem jest jak zwykle kłopot, bo jak zrozumiałem Autor jest bardziej filozofem niż praktykującym nauczycielem, ale w moim odczuciu większość jego uwag jest znakomicie „trafiona”). Mam - trochę w tym przypadku nieprzyjemne – odczucie, że książka ma ambicje naukowe (skorowidza wprawdzie nie ma, ale u humanistów różnie z tym bywa, więc może być „podkładką” do ubiegania się o stopień lub tytuł naukowy?), ale napisana jest językiem, który daje się czytać, a układ i podział treści jest dobrze przemyślany.

Druga pozycja pisana jest przez „praktyka”; osobę, która nauczała w domu własne dzieci i dzieli się z Czytelnikiem swą wiedzą (również sposobem jej zdobywania) i doświadczeniem w domowym nauczaniu. Nie mam złudzeń, że po przeczytaniu tych – nie jedynych w końcu o tej tematyce – książek ludzie skrzykną się i np., petycję jakąś do Ministerstwa napiszą. Tak bardzo obywatelskiego społeczeństwa nie mamy i prędko mieć nie będziemy. Może jednak książki te, szczególnie pierwsza z nich, uświadomią komuś, że konflikt w trójkącie dziecko – nauczyciel – rodzic jest tyleż permanentny, co obiektywny i w tym paradygmacie nauczania nieusuwalny.

Pretensje rodzica/dziecka do nauczyciela nie mają sensu, przynajmniej tak długo, jak długo będą oni stawiani po różnych stronach szkolnej oceny. Wymuszający ocenianie system jest niestety powszechnie akceptowany i rodzice sami domagają się (pozytywnych, „dobrych”, np. w znaczeniu „motywujących” i „sprawiedliwych”) ocen swoich pociech. Jak te trzy cechy oceny ucznia, w liczącej niekiedy i ponad 30-tu uczniów klasie, pogodzić nie zapyta nikt. A nie jest to najtrudniejszy problem przed którym staje nauczyciel.

O takich i podobnych sprawach są obie te książki. Pierwsza koncentruje się na tym, co jest dziś powszechne, tj, zorganizowanym, a właściwie „przeorganizowanym”, nauczaniu i szkodach jakie ono wszystkim dotkniętym współczesnym szkolnictwem wyrządza, druga podaje sugestie „lokalnej”, jednorodzinnej, naprawy. Wiem, oczywiście, że wszyscy mamy mało czasu, bo trzeba przecież nie tylko dzieci do nauki gonić, ale i na tę edukację zarabiać (korepetycje, lekcje języków, muzyki, itp.), a tu i sąsiad nowe auto kupił (my nie możemy być gorsi!) i o grilu towarzysko/patriotycznie pomyśleć trzeba i jeszcze tysiąc innych spraw „oblecieć”, więc na czytanie takich – nie pokazujących wszak jak zdobywać forsę, nie będących nawet poradnikiem (choć ta druga trochę nim jest) – książek szkoda naszego czasu. A i do refleksji też nas nie pobudzą, bo to przecież w tym młynie człek się od takich luksusów odzwyczaił.

A może dziadek lub babcia? I tak pewnie jest; problemy edukacyjno - wychowawcze najchętniej na kogoś zwalamy. Zwykle na szkołę, a często na dziadków, których postrzegamy jako naturalnych "zastępców" rodzicieli.   Można jednak spróbować potraktować np. babcię czy dziadka nie tylko jako „pilnowaczy”/opiekunów dziecka, ale jako tych, których na refleksje i stać i mają na to ochotę (bo kochają wnuka/wnuczkę częściej bardziej, a na pewno inaczej niż rodzice) i namówić ich do przeczytania wspomnianych książek, a potem z nimi o ich odczuciach pogadać. To działa. Naprawdę.


 

PostScriptum W zasadzie wszystko co napisał Mikołaj Marcela w książce o niszczeniu świata przez szkołę, odnieść można, niestety, również do 90% uczelni, które od szkoły (ponad)podstawowej niewiele się różnią.

 

 

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (2 głosy)

Komentarze

Bo zaraz po otwarciu odechciewa się czytać z powodu nieprzystępnej formy :/

Vote up!
3
Vote down!
0

Podczas kryzysów – powtarzam – strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym.

#1630438

Nie wiem na ile mi się udało (przy okazji znalazłem kilka innych "niedoróbek"), ale wydaje mi się, że jako tako czytelne, to już chyba jest. Jeśli nie, to będę wdzięczny za konkretne uwagi co można poprawić.

Vote up!
4
Vote down!
0
#1630498

Tak trzymać. Proszę zawsze zwracać uwage na formę. To bardzo ważne, bo przyciąga czytelnika.

Vote up!
1
Vote down!
0

Podczas kryzysów – powtarzam – strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym.

#1631598