Sędzia Tuleya zniweczył plany

Propagandowa akcja wymierzona w działalność CBA w latach 2005-2007 przybiera coraz bardziej groteskową postać. Uznano najwidoczniej, że "afera" po wycieku zdjęć agenta Tomka bez koszulki, raczej średnio dyskredytuje Biuro, trzeba zatem wykorzystać kolejną nadarzającą się okazję. Choć po procesie słynnego doktora G. trudno było mimo wszystko spodziewać się wyroku uniewinniającego, niemniej przy odpowiedniej postawie mediów można było liczyć na oczekiwany wydźwięk sprawy.

Scenariusz wcale nie był zły. Chirurg dostaje nizutki wyrok, sędzia w uzasadnieniu dorzuca parę groszy o niedopuszczalnych metodach śledczych, a telewizja z takim materiałem już doskonale wie co robić dalej. Plan mógł wypalić. Niestety został doszczętnie zrujnowany przez sędziego Igora Tuleya.

Delikatnie rzecz ujmując - sędzia nie jest zbyt medialną postacią. Podczas odczytywania uzasadnienia wyroku na doktora G. naprawdę fatalne wrażenie robiło jego nerwowe zachowanie - wielokrotne poprawianie łańcucha sędziowskiego, kiwanie się na boki. Specjaliści od wizerunku musieli załamywać ręce oglądając ten występ. Ale to jeszcze pół biedy. Prawdziwy popis dał pan sędzia porównując przesłuchania G. przez CBA do przesłuchań z czasów stalinowskich - ponieważ odbywały się w nocy i trwały wiele godzin.

Nie wiem czy Tuleya został wybrany do tej roli, czy znalazł się w niej przypadkowo. Tak fatalnego wykonawcy można jednak tylko współczuć rządowym propagandystom. Najwyraźniej wyczerpuje się paliwo antypisowskie, skoro już nawet postać wręcz komediowa ma obciążać IVRP. Trudno się spodziewać, żeby kogokolwiek z widzów można przy pomocy specyficznego sędziego znów zarazić strachem i przypomnieć grozę tamtych strasznych czasów. Propaganda, miast straszyć zaczyna śmieszyć, a to nie wróży najlepiej jej głosicielom. Za to społeczeństwo ma ubaw po pachy.