Wróciły lata 80-te

Obrazek użytkownika Piana
Idee

No, może nie dosłownie. Nie widać renesansu Atari, Papa Dance nie nagra kolejnej „Naj Story” a marmurkowe dżinsy najprawdopodobniej nie wrócą już do łask. Mamy za to powrót do polityki i klimatów z tamtych czasów. No i oczywiście charakterystyczne dla lat osiemdziesiątych widmo kryzysu, który naciąga nieubłaganie niczym filmowy Kevin w każde Święta Bożonarodzeniowe.

Na pozór wszystko jest w porządku. Półki są pełne, samochody jeżdżą po ulicach i zasilania nie wyłączają w trakcie seansu „Poprzez prerię Arizony”. Właśnie na pozór, bo coś się powoli kończy. Prawie nikt nie zauważył przejęcia władzy przez Lenina i spółkę w 1917, więc ciężko oczekiwać, aby Polacy AD 2012 nagle spostrzegli, że coś jest „nie halo”.

Ludzie zupełnie jak w latach osiemdziesiątych wycofali się w sferę życia prywatnego.
Starają się sklecić koniec z końcem (finansowym), zajmują się własnymi sprawami zawodowymi lub rodzinnymi. Grillują w najlepsze popijając piwo kupowane w sześciopaku na promocjach w supermarketach.

Opozycja to jak zwykle są warchoły antysystemowe, które marzą o tym, aby podpalić Polskę i wywołać wojnę o głupią i błahą sprawę (kto by się w końcu przejmował zabitym prezydentem). Stąd wszyscy ludzie „rozsądni” i „na poziomie” muszą popierać rządzących, bo inaczej krowy przestaną dawać mleko, a Wisła zacznie płynąć w przeciwna stronę.

Wyjątkowo w złym guście stali się „nieznani sprawcy”. Na samą myśl o nich suszi staje w gardle a fois fras ląduje na podłodze. Ludzie na pewnym poziomie brzydzą się tak brutalnymi metodami. Zgodnie z duchem czasu i prawami rynku nieznanych sprawców zastąpił seryjny samobójca, który działa cicho, ale równie skutecznie.

Stopień ogłupiania ludzi jest jednak nieporównanie większy niż 30 laty temu. Wtedy to był poziom minister Szumilas czytającej bajki dzieciom, a obecnie wygląda jak seans dobrego filmu akcji we współczesnej sali kinowej. Po prostu przepaść. Wszystko ładne, kolorowe, świecące, jak z bajki. Zamiast śnieżących Rubinów czy Ametystów mamy hajdefiniszyn na dużej i płaskiej plazmie. Wzrok nieprzystosowany do takiej dawki obrazu w jednej chwili wyłącza się i pozwala tylko na swobodny przepływ treści prosto do mózgu

Tak zwane elity w dalszym ciągu żyją w swoim świecie, chwalą się oddanym kawałkiem 100 metrów drogi, a chaos panuje chyba większy niż jak za Jaruzelskiego. Nikt za nic nie odpowiada, nic się nie da, ja nic nie wiem… tak, chaos maksymalny, ale ludzie przywykli, trochę sobie ponarzekają i wracają do swoich zajęć. Pogodzili się. Uprzywilejowane kasty zastąpiły… uprzywilejowane kasty. Najlepiej na państwowym garnuszku, bo to praca pewna i lepiej płatna niż u prywaciarza.

No i w końcu ten cholerny kryzys. To znaczy, władza twierdzi, że żadnego kryzysu nie ma. Wszystko niby działa jak w zegarku, tylko znowu ludzie jak zwykle swoje wiedzą. Papier toaletowy oczywiście jest na półkach i sznur do snopowiązałek też się znajdzie. Problem w tym, że nie zawsze jest za co.

Nie mam zamiaru nikogo straszyć hasłami „totalitaryzmu w wersji soft”, bo o tym pisałem wielokrotnie a i w literaturze to nic nowego („Nowy wspaniały świat”, „451 stopni”). Przykład Brunona K. jak i prób wywołania zamieszek w trakcie Marszu Niepodległości świadczą o tym, że system nie ma już żadnego pomysłu. Żadnego. Tak jak wówczas, Pozostało tylko trwanie w obecnej formie i straszenie ludzi. Żadnego pomysłu na Polskę, żadnego planu na przyszłość. Nic. Pustka.

Co zrobią Polacy? Czy znowu utkną w marazmie niczym w latach osiemdziesiątych, będą przyglądać się gniciu wokoło i troszczyć się będę tylko o sferę prywatną i majątek osobisty? To jest podstawowe pytanie na dziś i na jutro. Wiemy co chcą zrobić rządzący. Pytanie brzmi: czego chcemy my?

Brak głosów