Żadna narracja lecz tresura.
W telewizorze, radiu, prasie, internecie i podczas naukowych prelekcji od jakiegoś czasu furorę robi pojęcie „narracja”. Wypowiadane zresztą z wyszukanym namaszczeniem, jakby chodziło o szczególną łaskę podzielenia się z ciemną tłuszczą wyjątkowo ezoteryczną wiedzą przez kaznodziei obrządku mediokratycznego. Podobnie miała się rzecz z innym, wyświechtanym już, pojęciem „debata”, które między wierszami należało czytać jako oratorskie popisy gadulstwa, pustosłowia, frazesów i komunałów. Czasami im bardziej się takie coś wyradzało w najzwyklejszą pyskówkę, pełną demagogii, insynuacji i ordynarnych przekłamań, to tym bardziej starano się takie coś retuszować owym poręcznym „ławkowcem” pod nazwą „debata”, jeśli nie dało się tego „przykryć” czymś innym. No, a gdy się okazało, że ten „ławkowiec” się już wytarł, to w jego miejsce pojawił się inny, lecz tym razem ochrzczony mianem „dyskursu”. Nie przeszkadza to wcale temu, by rezultat jednego bądź drugiego był i przeważnie jest ten sam, tzn. indyczenie się napuszonych jajogłowych celebrujących słowotok wartko rwącej powodzi erudycji, bon motów, semantycznych „wytrychów” oraz chwytliwych gagów, zaś wszystko to pstrokato przyozdabiane obcojęzycznymi zapożyczeniami; czego rezultatem zaczęło być coraz większe znudzenie publiki. Skutkiem tego było i jest drapanie się jajogłowych w łysiny, by koncypować coraz to nowsze terminologiczne „zombies” mające przykuwać uwagę gminu. W tym to ich krea..., tfu, zdolności twórcze są niezmierzone. Tak na marginesie, to czym się różni kreatywność od kreaturności? Ktoś wie? Tak samo jest również ze wspomnianą powyżej „narracją”.
Cóż że zatem owa „narracja” oznacza? W zasadzie to samo, co indoktrynacja, pranie mózgu, otumanianie, przekabacanie, urabianie. W „klasycznym” pojęciu narracja jest z grubsza tym samym co informacja (komunikat) o sytuacji bądź zdarzeniu i tego interpretacja. To się da czytać jako coś takiego. „X” zrobił to i to. Z kolei, to i to było pożądane, dobre, przyzwoite i pozytywne. W rezultacie, „X” jest porządnym człowiekiem. Podobny mechanizm obowiązuje wtedy, gdy chcemy osiągnąć wynik negatywny. W PR-owskim, mediokratycznym obrządku, stosując narrację dąży się do tego, by w jak najkrótszym czasie uzyskać spodziewany rezultat i zaszczepić go w możliwie jak największej liczbie odbiorców. Fundamentalnie kluczowym działaniem, różniącym „klasyczne” rozumienie pojęcia „narracja” od mediokratycznego, jest to, by rozerwać (bądź osłabić) więź pomiędzy członami informacyjnym o sytuacji bądź zdarzeniu a wartościującym i dzięki temu zaburzyć równowagę pomiędzy nimi, tak by umiejętnie przenieść nacisk z członu pierwszego na drugi. Chodzi więc o to, by odbiorcę zniechęcić do przeprowadzenia procesu wnioskowania polegającego na tym, by na podstawie wiedzy o tym, co się stało móc danej sytuacji lub zdarzeniu przydać jakąś wartość ocenną (nie chodzi tutaj tylko o same zdarzenie bądź sytuację lecz przede wszystkim o podmiot, którego bezpośrednio dotyczą) jak też i do różnicowania pomiędzy tym, co jest (bądź się wydaje) najbardziej niemożliwe a tym, co najbardziej prawdopodobne. Dobrze wykonana narracja ma zatem powodować to, by odbiorca przyjął dany przekaz (następne „zombie” z arsenału socjotechniki) na wiarę a nie na rozum. Tak zbudowana konstrukcja daje się później łatwo powtarzać, przekształcać i dopasowywać. Wystarczy bowiem w miejsce jednego modułu wstawić jakiś inny, by nie naruszając części podstawowej struktury osiągnąć zaplanowany efekt w innym, pożądanym, miejscu. Tutaj liczy się ekonomia zakresu. Chodzi więc o to, by móc sprzedać masowo cokolwiek, nawet zwyczajny bubel, byle ciągle zapewniony był na niego zbyt w tych segmentach rynku (również politycznego), w których nabywca nie charakteryzuje się wyszukanym gustem i aspiracjami konsumpcyjnymi. Proszę zauważyć, iż handlowo najbardziej prymitywna tandeta jest „obudowana” w przeważającym (bądź największym) stopniu jak najbardziej prymitywną marketingową narracją, która w konsumencie ma zastępować racjonalność wyboru i samodzielne dojście do przekonania o rzeczywistej potrzebie posiadania takowego lub innego bubla. Konsument już nie musi wiedzieć, że coś chce kupić, on musi zaś tego chcieć. Podobnie rzecz ma się w przypadku marketingu politycznego (ergo, narracyjnego bądź politycznym PR’ze). Konsument (wyborca) nie musi już wiedzieć o tym, że chce kupić (wybrać) dany produkt (partię polityczną, lidera), on musi jedynie wykonać, oczekiwane od niego, działanie, tj. dany produkt kupić bądź wybrać daną partię lub lidera. Nie musi, a wręcz nie powinien, przy tym zastanawiać się nad racjonalnością danego działania. By taki stan był osiągnięty, ów konsument (wyborca) musi zostać plastycznie uwarunkowany, wskutek różnych narzędzi treserskich, do których narracja się zalicza.
Napisałem, że narracja jest tresurą. I myślę, że można się z tym zgodzić. Dlaczego? By odpowiedzieć na to pytanie odejdę od głównego wątku i przypomnę o czymś, co dla moich rozważań będzie miało, jak sądzę, bardzo ważne znaczenie. Otóż, przeczytałem sobie niedawno wywiad z arcymagigkiem marketingu narracyjnego, do którego to arcymagika jak w „dym” walą wszyscy, którzy mają problemy ze swoim wizerunkiem publicznym. Się w sumie nie dziwię, że arcymagik na zdjęciu wygląda na zadowolonego, gdyż zapewne ma on świadomość tego, że jest bodajże najdroższym i najbardziej wziętym treserem warunkującym (na zamówienie klienta) stadne zachowania zdawałoby się myślących i rozumiejących rzesz ludzi dorosłych. W końcóż, ile to roboty? Segregatory pełne przeróżnych schematów i modeli, wejściowe dane socjometryczne i „nasłuch” na dziejące się wydarzenia, trochę numerów telefonicznych do najbardziej newralgicznych miejsc i... kasa sama spada jak „manna z nieba”. Chyba żadna to filozofia, nie? Otóż, nie. By być arcytreserem trzeba mieć arcywyniki w tresurze. A ten takowe ma. Dlaczego? Ano przyjrzyjmy się. Facet zna media, jak mało kto. Zna środowiska polityczne, biznesowe, naukowe, jak mało kto. Ma przebogatą praktykę zagraniczną i krajową. A przy tym jest aż do bólu szczery. Pomoże politykowi z PiSu, pomoże politykowi z Platformy... Zdaje się również, że pomagał politykom z SLD lub komuś takiemu. On nie patrzy na partyjną legitymację, lecz pyta o co chodzi, i pod tym kątem wyciąga swój cennik. A ten pokazuje jego wartość na rynku. Pytanie skąd się ona bierze. Z przypadku? O nie, co to, to nie. Ona bierze się stąd, że facet ma beznamiętny, chłodny i profesjonalny (brr, jak ja nie znoszę tego potworka językowego) stosunek do swojej roboty. On nie jest moralistą, lecz treserem. Tresuje na zamówienie. No i wie, jak to robić.
A jak to robić, znaczy się wciskać ludziom... narrację? A, to jest wyższa sztuka jazdy. Ogólnie rzecz biorąc, chodzi o to, że treser z jednej strony tresuje swojego klienta, z drugiej z kolei, gawiedź warunkowaną na stadne zachowania. Tutaj musi przyjąć jednolite podejście zarówno w pierwszym, jak i drugim, przypadku. Mianowicie, jego podstawowym zadaniem jest, by zmienić (bądź usunąć) te nawyki, które są sprzeczne z założonym celem warunkowania, bądź wykształcić takie, na fundamencie których można zbudować nowy wizerunek. Nieco to przypomina pracę terapeuty. Musi również precyzyjnie zespolić rezultaty osiągnięte w obu obszarach, po których się porusza. Nie wystarczy przecież wmontować nowy wizerunek polityka w niezmienioną strukturę docelowej grupy odbiorców, gdyż żadna synergia (brr, no następny potworek z technokratycznego żargonu) nie zaistnieje. Podobnie jest w przypadku dopasowywania przekształconej struktury odbiorców do starego wizerunku polityka. Dlatego też praca, nad właściwą narracją zarówno z punktu widzenia taktycznego jak i strategicznego, jest dynamiczna. Polega ona na bezustannym i wytrwałym podejmowaniu prób oddziaływania na oba obszary i ich modyfikowanie. Mechanizm jest następujący: pomysł → dane wejściowe → model → działanie → analiza reakcji → wnioski. I tak na okrągło. Cokolwiek jest złego w tym mechanizmie, to warunkuje następne negatywne skutki. Nie ma, rzecz jasna tak, by błędów tutaj nie można by popełniać, lecz tym się właśnie charakteryzuje arcytreser, że je identyfikuje i potrafi dostosować własne działanie.
Przyjrzyjmy się temu mechanizmowi. Polityk (klient) zgłasza zapotrzebowanie na to, by wykreować jego wizerunek jako zatroskanego o służbę zdrowia, gdyż jego konkurencja na niego w tej kwestii naciska, a on musi na to zareagować. Polityk ten doskonale również wie, że ograniczają go jakieś warunki systemowe, które zdroworozsądkowo są nie do zmiany, gdyż z tym wiąże się ogromny „opór materii”. Jednak w stosunku do konkurencji musi tutaj „zapunktować”, gdyż wie, że np. zbliża się debata nad pakietem ustaw zdrowotnych. Zwraca się z tym do tresera. Co robi treser? Ano przeprowadza on długą rozmowę z politykiem na temat problemów służby zdrowia, by się od niego dowiedzieć jakie mogą być przez konkurencję polityczną zgłaszane kontrargumenty, uwagi krytyczne, zastrzeżenia itd. itd. Następnie, gromadzi szereg różnych danych pomocniczych, które z jednej strony mają na celu zweryfikować tezy, które mogą być wypowiadane przez konkurencję klienta, z drugiej z kolei, mają przemawiać na jego korzyść. Następnie ocenia, które tezy konkurencji są niezwykle ważne, istotne i przygważdżające jego klienta, które są średnio ważne oraz mało istotne. To samo robi w przypadku tez swojego klienta. W przypadku najważniejszych i ważnych tez konkurencji będzie szukał sposobów, by jak najbardziej zminimalizować ich wydźwięk, zaś wyostrzyć te średnio lub mało ważne. Natomiast z tezami swojego klienta postąpi całkowicie odwrotnie, tzn. jeszcze bardziej wyostrzy te najważniejsze i ważne, a zarazem dobijające konkurencję jego klienta, oraz jak najbardziej zminimalizuje te, które dla tego ostatniego są jak najmniej korzystne.
I teraz tak. Przypuśćmy, że z tej analizy wynika, że konkurencja jego klienta sięgnie po argument najcięższego kalibru, iż on nie interesuje się tym, co się dzieje w placówkach służby zdrowia (przychodniach i szpitalach). Gdy takie zarzuty padną z sejmowej mównicy na oczach milionów gawiedzi, a jego klient nie będzie na to przygotowany, to tym samym będzie to potężna wyrwa w jego wizerunku. Wobec tego treser musi przygotować odpowiedni grunt do tego, by jego klient dał sobie radę z takimi zarzutami. Jak to zrobi? Otóż treser wie, że wszystko, co w najlepszym stopniu przemawia do wyobraźni gawiedzi, to obraz i dźwięk, który umiejętnie zastosowany może pokazać jego klienta w jak najbardziej korzystnym świetle. Przypomnijmy sobie, że w PR’owskim znaczeniu narracji chodzi o przypisaniu danemu podmiotowi wartości ocennej, a nie o szukanie sedna tego, co dana informacja (komunikat) zawiera. Stąd więc konieczne jest by w omawianym przypadku wygenerować wizerunek klienta jako tego, który w życiu niczym innym się nie interesował tylko tym, co się dzieje w placówkach służby zdrowia. I trzeba to zrobić zarówno plastycznie jak i sugestywnie. Gawiedź ma to mieć zaszczepione aż do poziomu podświadomości. Co zrobi treser? Zanim debata się odbędzie, to jego klienta zacznie lansować jako tego, który sytuacją w placówkach służby zdrowia jest stale zainteresowany. I tutaj bardzo przydatne będzie opublikowanie serii wywiadów prasowych przeprowadzonych przez zaprzyjaźnionych z treserem dziennikarzy, którzy „mimochodem” (ot niby całkiem przypadkowo) będą pytać polityka o problemy służby zdrowia, ten z kolei, z całą powagą i troską będzie odpowiadał, że problemy te (a szczególnie stan placówek medycznych) leżą mu szczególnie na sercu. Któregoś razu, niby przypadkiem, aparaty fotoreporterów „wyłowią” tego polityka z boleściwą miną stojącego posłusznie z innymi pacjentami w przychodni, by dostać się do lekarza. Zdjęcia pójdą w tabloidach, mających największy nakład. Politykowi, zdarzy się nieszczęście (w sumie niegroźne) i trafi do ambulatorium szpitalnego, co zostanie całkiem przypadkowo wychwycone przez wszędobylskie kamery telewizyjne, które nagrają jego rozmowę z personelem na temat stanu placówek medycznych, zaś po obróbce zostanie pokazane w prime-time. Polityk przypomni sobie, że spośród tysięcy do niego zaproszeń jest takie, które zaprasza go do wzięcia udziału w sympozjum poświęconym problemom służby zdrowia i stanu placówek medycznych w kraju. Udając się na nie, znowuż przypadkowo, ściągnie za sobą fotoreporterów i kamerzystów. Tabloidy i programy informacyjne będą się miały czym pasić.
Takie lub tym podobne tricki w różnych konfiguracjach zastosuje treser. On wie, że w podświadomości gawiedzi w matrycę dotyczącą jego klienta coraz intensywniej programuje się jego obraz, jako tego, który ze służbą zdrowia i jego problemami ma wyłącznie do czynienia. To się przyda podczas debaty w sejmie. Treser wie również, że tak musi swojego klienta przygotować, by ten był w stanie w kluczowym momencie przejść do kontrataku, i sam zarzucić swojej konkurencji brak zainteresowania problemami służby zdrowia i jej placówek. Stąd też treser poszukuje wszystkich informacji, które mogą to potwierdzać, i ćwiczy swojego klienta w tym, by ten nimi mógł się posłużyć. Musi w związku z tym znaleźć u konkurencji przysłowiową „piętę Achillesa”. Treser wie, że konkurencja, gdy z mównicy sejmowej zarzuci jego klientowi brak zainteresowania stanem placówek medycznych wystawi się na ciosy w postaci twardych faktów przemawiających przeciwko niej, propagandowo wzmocnionych pozytywnym wizerunkiem jego klienta. Tutaj chodzi o to, by gawiedź momentalnie się wzburzyła na to, że polityczni konkurenci polityka, który, jak wynika to z lansowanego wizerunku od „niepamiętnych” czasów jest jak najżywiej zainteresowany problemami stanu placówek służby zdrowia, są napastliwie wredni podczas, gdy sami mają sporo za uszami, co zresztą potwierdza tenże polityk, masowo już postrzegany jako troskliwy i dobry ojciec przejęty stanem służby zdrowia. Treser, rzecz jasna, będzie się przyglądał tej debacie, sprawdzał czy wszystko przebiega zgodnie ze scenariuszem, rozpisanym na gestykulację, mimikę, spojrzenie, tembr i modulację głosu, postawę, z kolei zaprzyjaźnieni eksperci i dziennikarze będą na żywo komentować jej przebieg w taki sposób, by w jak najkorzystniejszym świetle przedstawiać jego klienta, zaś z jego konkurencji robić zwyczajnych wariatów. Chodzi tutaj o efekt wzmocnienia utrwalonego już pozytywnego wizerunku polityka. Oczywiście, nie będzie istotne, że konkurencja merytorycznie jest od niego znacznie lepsza, że jej argumenty są logiczniejsze, bardziej spójne itd., gdyż wszystko to zostało już PRowsko „wytłumione” wcześniejszą jego kampanią wizerunkową. Ona ma na celu przyćmić wszystkie potencjalne racje, które stać mogą za jego konkurencją. W dalszej kolejności, w serwisach informacyjnych i programach publicystycznych w tym samym dniu oraz artykułach prasowych w dniach następnym wielokrotnie powtarzane będą sceny pokazujące przejście danego polityka do kontrataku i tego w przeważającym stopniu pozytywne interpretacje, z kolei wartość merytoryczna racji konkurencji politycznej będzie minimalizowana. W zależności z kolei od ważności samej sprawy będzie to bądź to jak najszybciej wygaszane w obiegu publicznym bądź przez jakiś czas w nim pozostawiane. Już w trakcie omawiania „na gorąco” tego zdarzenia przez zaprzyjaźnionych ekspertów i dziennikarzy rozpoczynają się pierwsze badania sondażowe, by wśród gawiedzi, nie mającej chłodnego dystansu do tego zdarzenia, ustalić wstępnie poziom sympatii do danego polityka (a zarazem antypatii do jego konkurencji), by tak szybko osiągnięte wyniki przekazać ekspertom do skomentowania. Ich z kolei zadaniem jest by sankcjonując wiarygodność tych wyników przekazać zarówno gawiedzi, jak i politykowi jak też i jego treserowi osąd, z którego ma wynikać, że postawa tego polityka zasługuje na uznanie, zaś, jego konkurencji jest niepoważna i pozbawiona racji merytorycznych. Chodzi tutaj z jednej strony o ich zdeprecjonowanie, z drugiej natomiast, by jeszcze bardziej w matrycę podświadomości gawiedzi wbić sfałszowany obraz tego polityka. Wtedy też nawet, gdy konkurencja rozpocznie niejako odkręcanie przypisanego już jej wizerunku, to jest to już bezcelowe, gdyż gawiedź ma już tak silnie i głęboko zakotwiczony osąd ocenny dotyczący zarówno tejże konkurencji jak i danego (tutaj, tresowanego) polityka, że jest w takiej sytuacji całkowicie szczelna na jakąkolwiek, nawet jak najbardziej uzasadnioną merytorycznie i zdroworozsądkową, argumentację ze strony tejże konkurencji. Bowiem narracja zastosowana przez tresera ma tą gawiedź wyjałowić nie tylko z najbardziej elementarnych zasad wnioskowania, w oparciu o suchą wiedzę na temat danych okoliczności, zdarzeń, sytuacji i faktów, co również ma na celu ją znieczulić na spójną, logiczną, zdroworozsądkową i uporządkowaną kontrargumentację, czego najporęczniejszym przejawem ma być, nieomal organiczna awersja, brak woli i chęci do poznania racji strony przeciwnej. Wizerunkowo plastyczny obraz dobrego i troskliwego polityka ma wystarczyć i być trwały, temu ma bowiem służyć narracja, będąca niczym innym niż tresurą mentalnie bezwolnej gawiedzi... O domalowywaniu w ten sposób gęby pisać nie będę. Treserowi nie będę robił tutaj konkurencji. Z kolei jego tricki na mnie nie działają.
Nie ma Pan szczęścia.... jestem synem psychologa... :)
P.S. W tresurze trzeba pamiętać o bananach, bo gdy ich nie ma, to takie są efekty:
(podkr. na czerwono, moje)
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 722 odsłony
Komentarze
tresura już od szkoły
29 Października, 2009 - 21:39
w szkołach jest taki przedmiot: wiedza o społeczeństwie, na nim powinno się uczyć młodzież o metodach manipulacji, zeby na nią uodparniać. Ale na tym nikomu nie zależy, jak się obserwuje "reformowanie" oświaty to widać, że chodzi o wyhodowanie właśnie takiej gawiedzi, która nie jest w stanie zauważyć jak cwaniaczki nią manipulują.
oszołom z Ciemnogrodu
oszołom z Ciemnogrodu