Masz rację FYM’ie

Obrazek użytkownika Moherowy Fighter
Idee

Nasz salonowy Kolega, Free Your Mind, w swojej odpowiedzi skierowanej do naszej salonowej Koleżanki, wawy, we wpisie, pt. Przebudzenie” skonstatował był, że Może wielu Polaków chce po prostu komuny?. Przyznam się szczerze, że pytanie to precyzyjnie koresponduje z tytułem wpisu Autora, albowiem mam coraz większą pewność, że tak jest w rzeczywistości. By nie być gołosłownym oprę to na pewnych, wygenerowanych przez siebie, słupkach sympatii elektoratu.

Wiemy, że najbardziej rzeczywistym testem sympatii politycznych nie są żadne badania sondażowe – te co najwyżej mogą służyć jako doraźne narzędzie oddziaływania socjotechnicznego – lecz twarde dane uzyskiwane „z” urny wyborczej. To tutaj wyborca, ów specyficzny „respondent” machiny demokracji, szczerze, rzetelnie i uczciwie dokonuje wskazania odpowiadającej jemu siły politycznej. Nie jest przy tym istotne to, na ile subiektywnie mądre lub głupie jest to wskazanie. Istotne jest, że w ogóle takowe jest. Bez wątpienia ma ono jeden, bodajże fundamentalny, walor, którym jest pokazanie tendencji wyborczych oraz stanu świadomości, poglądów i przekonań, tzw. „zwykłego Kowalskiego”. Ów Kowalski adresuje wówczas komunikat, „Po mojemu to jest dobre, a to do d....”, i to należy przyjąć do wiadomości, mimo że nam mógłby on się wybitnie nie podobać. Dlaczego? Ano z dwóch, wzajemnie nie wykluczających się, powodów. Pierwszego, że tak jest. I drugiego, ze to my nie dysponujemy wystarczającą siłą przebicia. Jeśli zamierzamy coś z tym zrobić, to należałoby zmienić jedno bądź drugie lub oba jednocześnie. Tyle dygresji.


Wracając do słupków sympatii trzeba spojrzeć na pewne procesy retrospektywnie, a zarazem „z lotu ptaka”. Taka metoda pomaga dostrzec, gdzie wcześniej byliśmy, gdzie jesteśmy obecnie i gdzie możemy się znaleźć w przyszłości. A zatem zróbmy ową pierwszą „fotografię”.

 

Z analizy powyższej „fotografii” wynikać może złudne wrażenie, iż prawica, w całym okresie lat 1991-2007, była główną liczącą się siłą polityczną – nawet wówczas, gdy udało się jej zagospodarować (w 1991 r.) poparcie nieomal połowy elektoratu. (Przez cały ten okres lewica notuje najwyższe średnie poparcie elektoratu, jest nadto „uzupełniania” poprzez dosyć wysokie średnie poparcie udzielane przez wyborców obozowi centroliberalnemu.) Moim zdaniem było to chwilowe „zauroczenie” tą siłą polityczną, czego potwierdzenie przyszło dwa lata później w postaci przygniatającego zwycięstwa lewicy. Te dwa lata oznaczały dla lewicy „miesiąc miodowy”, w trakcie którego mogła przejść do zdecydowanej kontrofensywy spychającej prawicę na pozycje defensywne. Stało się to rzecz jasna kosztem obozu centroliberalnego, który przyjąć miał na siebie rolę „odgromnika”, na którym skupić się miało całe niezadowolenie społeczeństwa. Było to pokłosiem „wojny na górze”, która, antagonizując środowiska postsolidarnościowego liberalnego centrum oraz prawicy, dała lewicy niezbędny czas na przeformowanie się i ucieczkę do przodu. Salon dobrze wiedział wtedy dlaczego „puszczacza aferzystów w skarpetkach” przedstawia jako narwańca z siekierą w ręku, gdyż dzięki temu kierował uwagę społeczeństwa na boczne tory, zamiast na główne zagrożenie w postaci odradzającej się lewicy. Manewr ten został przez społeczeństwo doceniony w postaci zwycięstwa (w 1993 r.) lewicy, prezentowanej wówczas jako propaństwowa „oaza” stabilności, spokoju i rozwagi, a zarazem jako strona „skrzywdzona” przez żądną krwi, morderczą, prawicę. Proszę zobaczyć. Prawica straciła wtedy blisko 1/3 poparcia, lewica zyskała dwukrotnie wyższe niż dwa lata wcześniej, z kolei liberalne centrum straciło nieznacznie. 

Odbudowywanie się lewicy, na fundamencie potwierdzonego (podczas „lewego czerwcowego”) status quo, miało w kadencji 1993-97 dać obozowi centroliberalnemu czas do przygotowania się do kontrolowanego przejęcia steru w kadencji następnej. Tym razem, to lewica miała pełnić funkcję owego „odgromnika”, dzięki czemu sojusznicy z obozu centroliberalnego mieli płynnie zamienić się z nią miejscami. Salon, uspokojony już zepchnięciem prawicy do głębokiej defensywy, mógł niejako sięgnąć po inną „partyturę”, by wygrywając melodię w tonacji antylewicowej, wskazany obóz centroliberalny miał zyskać na wiarygodności. Na taki „myk” elektorat nie dał się jednak złapać, gdyż dobrze pamiętał, że zaledwie kilka lat wcześniej ten sam Salon promował lewicę jako siłę najrozsądniejszą ze wszystkich. Mówiąc inaczej, im bardziej nachalnie i natrętnie Salon forsował „Kena i Barbie” w postaci obozu centroliberalnego, tym bardziej społeczeństwo pragnęło pokazać temu ostatniemu „gest Kozakiewicza”. We wrześniu 1995 r. w „GW” ukazuje się manifest polityczny Michnika i Cimoszewicza, „O prawdę i pojednanie”, mający zwiastować ustawienie na nowych torach relacji pomiędzy postkomunistami a obozem centroliberalnym. I tutaj pojawił się pierwszy, tak wyraźny, zgrzyt wprawiający elektorat centroliberalny w konsternację. Nie potrafił on bowiem zrozumieć tego dlaczego lewica, pokazywana w niekorzystnym świetle, raptem zaczęła być doceniania. Skutkiem tego był powolny jego odpływ bądź przerzucanie swojej sympatii na lewicę. Ów „duch czasu” dobrze wówczas został zrozumiany przez prawicę, która znalazła doskonałą okazję do odpłacenia Salonowi pięknym za nadobne, i podjęła taktykę mającą na celu uświadomienie elektoratowi, że owym „złym chłopcem” nie jest de facto lewica, lecz że większymi łobuzami są tenże „Ken i Barbie”. I robiła to wyjątkowo skutecznie, stawiając się na pozycjach kontrsalonowych. Jednocześnie przez całą kadencję następowała jej wewnętrzna przebudowa, wyznaczona dwoma głównymi celami – pierwszym, sformowaniem liczącego się ugrupowania politycznego, i drugim, konsolidowaniem elektoratu. Popełnione, w połowie lat 90., przez Salon błędy pozwoliły na to, by lewica nieznacznie straciła poparcie (w dalszym ciągu utrzymując się powyżej średniej z całego okresu), prawica się wzmocniła, z kolei liberalne centrum dostało kopniaka. Salon się wściekł niepomiernie, gdyż czytając manifest nie literalnie lecz miedzy wierszami gry plan zakładał zupełnie co innego, mianowicie kolejną wersję „Wasz prezydent, nasz premier”, a tutaj znowu społeczeństwo pokazało despekt i „nie dorosło do demokracji”. Zwyczajnie, liberalne centrum miało przejąć pałeczkę, lewica występować w charakterze „przyzwoitki” zaś prawica parlament miała oglądać jedynie jako wycieczka turystyczna. Do tego doszło jeszcze przeforsowanie ustawy lustracyjnej, utworzenie urzędu Rzecznika Interesu Publicznego, wpisanie do Konstytucji sejmowej komisji śledczej i – last but not least – występowanie prawusów w telewizji publicznej (komercyjne dopiero powstawały). I tego Salon nie mógł już zdzierżyć. 

Poszkapienie, w II połowie lat 90., roboty przez Salon na powrót otworzyło prawicy drogę do władzy, pozwoliło lewicy zachować stan posiadania, zaś liberalne centrum wysiudało na trzecie miejsce w tabeli. Oczywiście, prawica obejmując władzę miała nieco niższe poparcie w społeczeństwie niż sześć lat wcześniej, jednak w dalszym ciągu wyższe od średniej z całego okresu lat 1991-2007. Salon przeanalizował więc sobie słupki wyborcze oraz uwarunkowania międzyformacyjne (lewicy i liberalnego centrum) i podjął decyzję o „dolepieniu” prawicy „balastu” w postaci „partii ludzi rozumnych” oraz wkręceniu wewnątrz formacji zwycięskiej takich lub owych nieciekawych person. Tym razem Salon zaczął postępować rozważniej. Wydłużając czas przeciwdziałania prawicowej „kontrrewolucji” dążył do przygotowania zawodnika wagi ciężkiej (w postaci lewicy), który miał „rozjechać” prawicę w najbliższych wyborach, oraz do przeprowadzenia gruntownej operacji plastycznej na wizerunku liberalnego centrum, bez ruszania jego zasadniczego fundamentu. Wzięto zatem dane statystyczne i pomiędzy lewicą a liberalnym centrum dokonano „podziału pracy”. Zagospodarowanie „segmentu” popeerelowskich geriatryków i reszty „sierot” z tamtego okresu przypisano lewicy, z kolei, na użytek popytu różnorakich pryszczatych fabrykowano nowość, by ją później sprzedać pod nazwą „Platforma Obywatelska” (ciekawe tylko jak się nazywała wersja „robocza” projektu). Normalnie, przyjęto strategię w rodzaju „teraz ja jestem Sprite, a ty pragnienie” i ją „laboratoryjnie” testowano. Lewica miała znowu rzępolić tą swoją potransformacyjną traumę, natomiast liberalne centrum zajęte było szukaniem właściwego „kompozytora”. Zresztą „Rocznik statystyczny” był nieubłagany i nie kłamał – na wyborczym „rynku” była zdecydowana przewaga gieratryków i „sierot” popeerelowskich niż pryszczatych lemmingów. Znacząca „podaż” tychże miała się pojawić dopiero za kilka lat. Z tego powodu, Salon nie chcąc popełnić po raz kolejny błędu, zaczął grać na maksymalizację zysku niż na minimalizację kosztów, dążąc jednocześnie do nieprzeinwestowania. Zyskiem maksymalnym miało się stać utrzymanie dotychczasowego status quo, pozwalającego Salonowi istnieć w nie zmienionym kształcie. Równolegle do tego trwało osłabianie prawicy w koalicji. Sygnałem, jak wystrzał z „Aurory”, do przyspieszenia biegu wydarzeń było wyjście (w czerwcu 2000 r.) partii „ludzi rozumnych” z koalicji i trzaśnięcie z hukiem jej drzwiami. Nie przeszkadzało to, rzecz jasna, w tym, by na różnych stanowiskach zostawić sporo swoich nominatów, jednak efekt propagandowy się liczył. „Partia ludzi rozumnych” zyskiwała więc czas, na wypracowywanie sobie przejścia na „z góry upatrzone” pozycje, jednocześnie angażując się w projekt liftingujący obóz liberalnego centrum. 

Pół roku po wyjściu-niewyjściu z koalicji „partii ludzi rozumnych” zagrały fanfary obwieszczające urbi et orbi o pojawieniu się supernowej pod nazwą Platforma Obywatelska. Została ona momentalnie owacyjnie przez Salon przyjęta, jednakże z racji niewystarczającej podaży pryszczatego elektoratu jej oferta została skierowana przede wszystkim do szerokich rzesz elektoratu niedawnego koalicjanta. Dopiero w następnej kadencji „target” miał być rozszerzany na pryszczatą publikę i tam ugruntowywany. Dotychczasowy współkoalicjant jednak w miarę szybko połapał się w tych manewrach, i pewna jego część zadecydowała o podjęciu ucieczki do przodu, mającej na celu zapobieżenie zepchnięcia do defensywy po wyborach. W tym celu, by nie stracić za dużo z dotychczasowego stanu posiadania, wyewoluowała z niego formacja polityczna, która pozbywała się dotychczasowego balastu w postaci dawniejszych uwarunkowań prawicowych. W tym sensie, formacja ta dokonała przekształcenia z ugrupowania typowo środowiskowego w ugrupowanie sięgające dalej niż dotychczasowy zakres oddziaływania ugrupowań prawicowego typu. Tą formacją okazało się Prawo i Sprawiedliwość, które zaistniało tuż po pojawieniu się Platformy Obywatelskiej. Dotychczasowy twór prawicowy został przeznaczony na dogaszenie, z kolei prawicowa supernowa pod nazwą „Prawo i Sprawiedliwość” zajęła się umacnianiem swojego elektoratu i przygotowywaniem do starcia z Goliatem lewicy. Manewr pod nazwą „Prawo i Sprawiedliwość” wywołał w Salonie dezorientację, albowiem wszystkie jego działa zostały skierowane na ostrzał tego, z czego została tylko atrapa. Przekierowanie ich w stronę wschodzącej prawicowej supernowej okazało się tym trudniejsze im bardziej konieczne było wspieranie rosnącego w siłę obozu lewicy i pączkującego nowo-tworu pod nazwą „Platforma Obywatelska”. Skutkiem tego było coraz wyraźniejsze tracenie przez Salon dynamiki, czego rezultatem były wyniki wyborcze. Chociaż Goliat lewicy nie zawiódł, to już nowo-stare centroliberalne cacko odzwierciedlało nieomal taki sam stan posiadania jak „macierz”, z której wyrosło, z kolei, nowa prawicowa alternatywa zamiast stać się trzecią siłą polityczną w dalszym ciągu zajmowała pozycję drugą. 

I byłyby się te „klocki” ładnie układały, gdyby nie to, że na horyzoncie pojawiło się nowe zagrożenie w postaci katoendecji, na myśl o której konsumentom spirytualiów w Magdalence gorzałka nie mogła przejść przez gardło nawet przy pomocy popitki. Chodzi rzecz jasna o formację pod dźwięczną nazwą „Lubimy Pana Romana”, czy też jak kto chce LPRu. To ona „doważyła” prawicowy stan posiadania na rodzimym podwórku politycznym. Bez niej Prawo i Sprawiedliwość mogło zająć przynajmniej pozycję ex equo z nowo-starym cackiem liberalnego centrum. Wyskoczenie, jak diabeł z pudełka, katoendecji spowodowało wstrząs w Salonie, który w żadnych wyliczeniach nie brał czegoś takiego pod uwagę tym bardziej, że w całej poprzedniej kadencji zajęty był naparzaniem dawnych prawicowych „przyjaciół” oraz „rolników z Marszałkowskiej”. Dla Salonu nie był to już drobny policzek, jaki dostał dwie kadencje wcześniej, kiedy „społeczeństwo nie dorosło do demokracji” lecz siarczysty cios na odlew. „Wrzeszczący staruszkowie” zwyczajnie nie zdzierżyli, a społeczeństwo coraz bardziej i coraz głośniej zarykiwało się w kułak. Podczas „czerwonej kadencji” zaczęły dziać się sceny dantejskie, gdy nowo-stare liberalne cacko zaczęło coraz bardziej kaprysić i upraszać się wzięcia przez salonowych „wrzeszczących staruszków” na kolana, ci zaś zajęci byli ugłaskiwaniem starych lewicowych wiarusów i opędzaniem się od prawicowej „irredenty”. W końcu w Salonie zapanował jeden wielki magiel, zaś w takim klimacie jedni na drugich zaczęli pyskować i się wzajemnie obrażać. Nowo-stare liberalne cacko zaczęło mieć już dosyć traktowania przez Salon po macoszemu i zaczęło grozić zaprzyjaźnieniem się na nowo ze swoimi starszymi prawicowymi kolegami. Rzecz jasna, z tymi „cywilizowanymi”. „Wrzeszczący staruszkowie” w Salonie przerazili się więc co niemiara i czym prędzej z kolan zrzucili lewicowych wiarusów, którzy spadając tak się poobijali, że zaczęli się dzielić i mnożyć. W końcu któryś z nich tak wyrżną baniakiem o posadzkę, że zaczął wygadywać różne rzeczy o praktykach salonowych, tak że to trafiło do uszu przyglądającej się temu publiki. Finał znany, zaczęły powstawać komisje śledcze, wyciekać tajne „kwity”, jedni kapowali na drugich i to przed kamerami telewizyjnymi. Prawicowa supernowa tylko czekała na taki rozwój wypadków, albowiem potwierdzały one, to o czym wcześniej gadała w jakichś niszowych pisemkach. Tutaj zaczęło się to potwierdzać w „kwitach” i wystąpieniach telewizyjnych. Z kolei, katoendeki i „rolnicy z Marszałkowskiej” również dyskontowali ten magiel w Salonie. W końcu, przyszedł krach czerwonej burżuazji, którego odłamki nie drasnęły nowo-starego cacka liberalnego centrum. Salon, kiedy kurz bitewny zaczął już opadać, po raz pierwszy znalazł się w poważnej defensywie. Po pierwsze, rezerwa w postaci cacka nie dość urosła, by móc przejąć inicjatywę, po drugiej coraz bardziej zbliżała się wymiana w Pałacu Namiestnikowskim, po trzecie, lewica znalazła się na trzecim miejscu w tabeli, po czwarte „cywilizowana” prawica nie objęła pełnej kontroli w swoim „segmencie”, zaś katoendecja z „rolnikami z Marszałkowskiej” zaczęli szczerzyć zęby. Planu „B” nie było. 

Wreszcie przyszło nowe rozdanie zarówno parlamentarne jak i prezydenckie. Ponieważ Salon nie miał „na ręku” planu „B” nastąpiło rozszczelnienie systemu, w które jeszcze mocniej wcisnęły się znienawidzona przez Salon prawica, katoendecja oraz „rolnicy z Wiejskiej”. Tym razem Salon już przestał żartować, „wrzeszczący staruszkowie” zostali wycofani głęboko na zaplecze, a rzeczywistą fachową robotę powierzono zawodowcom. Ci mieli za zadanie, nie przebierając w środkach, natrzeć z impetem na wyrosły obóz prawicowy, i tak długo oraz intensywnie w niego naparzać, by go jak najszybciej rozbić. Instrumentem głównym miało być owe nowo-stare cacko liberalnego centrum ubezpieczane i wspomagane przez niedobitki lewicowe. Wespół z zespół, „Razem” „Wszystkie ręce na pokład”, by ostatecznie rozwiązać prawicową kwestię. Jednocześnie intensywnie zaczęła być ostrzeliwana flanka katoendecka (przy bierności lub czasami współudziale prawicowej braci) oraz „rolników z Marszałkowskiej” jak też i główna prawicowa siła. Spora część społeczeństwa z narastającą ochotą zaczęła przyłączać się do tejże bójki. W końcu, udało się salonowemu „wojsku” odepchnąć prawicę w głęboką defensywę, by ta tracąc pole stała się niezdolna do rozwinięcia przeciwnatarcia. Skutkiem tego była kapitulacja, i odwrót do swoich dawnych miejsc zgrupowania. Staro-nowe cacko liberalnego centrum mogło święcić tryumfy. Wyrosła pierwsza siła polityczna, jednak w warunkach zwycięstwa pyrrusowego, gdyż chciał, nie chciał prawica w dalszym ciągu zajmuje miejsce drugie. Lewica zajęła zaszczytne miejsce trzecie? Czyż jednak? Odpowiedź na to pytanie pokazuje „fotografia” następna.


Jeśli lewicę i centroliberałów potraktuje się jako jedną całość, ot jakby dwie tonacje tej samej orkiestry, to odpowiedź na pytanie FYM’a jest jak najbardziej twierdząca. Owszem, Polacy uwielbiają komunę, bądź w wersji „hard” bądź też w wersji „soft”. Cały dwudziestoletni okres tego dowodzi. 

Brak głosów

Komentarze

I jak, nikt nie pogada o tym tekście?

Vote up!
0
Vote down!
0
#34556

" Komuna obiecywała robotnikom gruszki na wierzbie. Robotnicy chcieli tych gruszek, tylko mieli pretensję, że nadal ich nie ma".
"Lud wszedł do pałaców i... zapragnął mieć w domu takie same kryształowe żyrandole".

Vote up!
0
Vote down!
0

------------------------- "Dixi et salvavi animam meam"

#34559

fly ma rację ? - "Polacy chcą komuny" .Nie wydaje mi się to takie jednoznaczne .Polacy chcą stabilizacji , ciężko pracując chcą rozwoju kraju (20 lat -jak nasze państwo wygląda ). Chcą realizacji obietnic budowania przyjaznego państwa,silnej władzy wykonawczej , mądrej ustawodawczej .
Roztropności w polityce zagranicznej ,ect. ect .
Proste minimalne oczekiwania - czy one są prawicowe ? lewicowe?
Polacy chcą być w centrum, nurcie .
MF - stosując gomułkowską retoryke próbuje ?
Co te słupki znaczą wobec niezdefiniowanych pojęć które używa - istotnie "Z lotu ptaka".
Pytanie : co to jest lewica ? prawica? centroliberałowie?
Jaki jest faktyczny obraz obozów - po analizie programów i rzeczywistych działań . Czy Rądy milera były lewicowe ? (wszak pełnymi garściami czerpał z tzw . rozwiązań prawicowych -przed czym musiał się tłumaczyć ideowym marksistom).
Czy PIS wprowadzał program prawicowy ?
Jeszcze "Obozy " - jedyny jaki widze to postpezetperowskie ugrupowania zdolne do współpracy w obozie i w chwilach przełomowych zdolne do tworzenia "taboru" .
Tzw. obóz prawicowy to pospolita ruchawka łatwa do rozbicia.
Czemu łatwo rozbić bloki prawicowe ? - nie są zdolne do rządzenia centrum - frazeologia i ideologia zasłąnia cel nadrzędny jakim jest dobro Państwa (w pojęciu wiekszości milczącej ).
Stąd idzie się na łatwizne - oskarżając Polaków o ciągoty do komuny. Te wnioski wynikają z przełożenia frazeologi komunistów - "Naród nie dorósł".
Narodowi należy się sprawny sytem rządzenia . Naród nie jest w swej masie głupi - jest tylko manipulowany do czego również przykłada ręke tzw. Prawica .
Pogłównie :)

Vote up!
0
Vote down!
0
#34570

I nie chcą już państwa kłótni, podsłuchów, awantur, lustracji!
I nie chcą już prezydenta L. Kaczyńskiego!, po Polski nie stać na reelekcję.
Cżyżby Polacy zamarzyli o państwie POdsłuchów, cmentarnych sPOtkań, lodziarni?
Zamarzyli o Polsce zmieszanego soft Gowina z hard Palikoto-Niesiołowskim?
A warszawiacy marzą o syrence z kropką na...?!
pzdr

Vote up!
0
Vote down!
0

antysalon

#34573

Polacy marzą - o autostradzie ,kawałku choćby -
W latach smuty republiki francuskiej De Guele - obiecał konkrety .
Za 3 lata co 2 francuz będzie miał lodówke
co roku powstanie 100 km autostrad
ect . ect -
i to się spełniało !!!!!!!
było wielu naśladowców - gierek , i te słynne 100 milionów.
Rządy PiS i koalicji przypominały mi zachowanie anioła ,którego obsiadły kleszcze .
Naraz hurtem próbowano się ich pozbyć -na ślepo bijąc to w prawe to lewe skrzydło .
Rany i infekcje z tego tylko .
Rządzenie krajem to nie walka rewolucyjna - ewolucja sterowana i kierowana zasadami .

Vote up!
0
Vote down!
0
#34575

Nazwał Pan PiS prawicą, nie wiem czy tak identyfikują się jego wyborcy. Słyszę natomiast, że wyborcy Platformy, tak czasami, mówią o sobie. PiS również określa sam siebie jako centrum. Z lokalizacją partii jest kłopot.

Większy jeszcze z wyborcami. Sympatycy poglądów głoszonych przez Tuska, wybierają PiS; a propagowanych przez Kaczyńskiego, PO. Ja sam, hołduję poglądom gospodarczym liberalnym, a głosuję na PiS, bo Kaczyński obiecał zwalczyć korupcję, a koncesjonowanym polskim liberałom, w tym względzie, nie wierzę jak psom.

Pańska analiza, pomaga ocenić jak dalece, partie polityczne robią wodę z muzgu elektoratowi, jak we współpracy z polskojęzyczną prasą psują demokację.

Po za tym: "pryszczaty elektorat" - pyszne.

Pozdrawiam

Vote up!
0
Vote down!
0
#34586

Polacy z całą historią piękną i waleczną a jednocześnie tragiczną i złożoną są też społeczeństwem - grupą kulturową.

Grupą kulturową która ma zalety, ale też ma wady. Polska bezkrytyczna naiwność, lokalna cwaniaczkowość czy dystans do wartości publicznych, to wady które niszczą polaków jako grupę. Często te negatywne cechy są kanwą do bezwzględnej manipulacji ze strony tzw "mediów", sondażowni czy innych grup interesu.

Stąd tez czasem można odnieść wrażenie że gdyby powstała super-etyczna partia z idealnym programem - nie znalazła by szerszego poparcia społecznego!

 

Vote up!
0
Vote down!
0
#34599

@k24 - bardzo sluszne uwagi czynisz

wlasnie u nas brakuje myslenia jako wspolnota. jestesmy jednym narodem w chwilach trudnych i przelomowych. a pozniej wracamy do klotni i sporow.

u nas wszyscy narzekaja na korupcje, nepotyzm ale nie dlatego ze chca z tym skonczyc, ale ze to oni w tym nie uczestnicza - np. cudowna zamiana w agencjach rolnych po wyborach 2007 r.

najgorsze jest to ze u nas jest pewne przyzwolenie na kombinatorstwo - kto kombinuje to niemal bohater, a uczciwego co najwyzej wysmieja...

Vote up!
0
Vote down!
0
#34665

 NIE LĘKAJCIE SIĘ

NIE LĘKAJCIE SIĘ WYPŁYNĄĆ NA GŁĘBIĘ

Taki lider jest dzisiaj potrzebny. Wzorzec intelektualny i moralny. Kto potrafi jednoczyć, pokazać drogę.

Inaczej -zostanie już tylko pan w penisem w dłoni i ciemność ............

Vote up!
0
Vote down!
0
#34685