Judaizm, KK; dialog - jaki dialog ?!!!

Obrazek użytkownika Krzysztof J. Wojtas
Blog

Ostatnio pojawiło się trochę wpisów traktujących o perturbacjach związanych z dialogiem między judaizmem, a KK. Nawet jakiś izraelski minister stwierdził, że należy zerwać stosunki dyplomatyczne z Watykanem jeśli będą pojawiać się zastrzeżenia dotyczące żydowskich ustaleń dotyczących holokaustu. Jak dialog, to dialog.
Warto więc zastanowić się nad przesłankami taki „dialog” warunkującymi.

Judaizm opiera się na przekonaniu, że Żydzi są „narodem wybranym”, a to wyróżnienie zaznaczone jest koniecznością unormowania wszelkich przejawów życia prywatnego i społecznego według zasad nadanego przez Boga Prawa, przedstawionego Izraelitom przez Mojżesza.

Interesujące, że to Prawo, oparte o 10 przykazań, zawiera tylko 2 nakazy i 8 zakazów. Według tych zasad tworzono dalszą wykładnię normującą różne przejawy życia osiągając stan 613 przykazań. Dalej to już są uszczegółowione wykładnie, a imię ich milion.

Powstaje pytanie, czy jest możliwym ułożenie prawidłowych relacji z „resztą świata” przy tak unormowanych zasadach. Przecież każda nowa sytuacja pojawiająca się w życiu wymaga określenia jej relacji z Prawem. To z kolei wymaga decyzji nie jednostki, a całej społeczności - wszak cała społeczność żydowska jest „wybrana” i cała ponosi odpowiedzialność za skutki przekroczenia Prawa.

Tymczasem, aby prowadzić dialog trzeba mieć uprawnienia do podejmowania decyzji w imieniu reprezentowanej grupy. Żadne gremium strony żydowskiej nie ma i nie będzie miało uprawnień dialogowych, gdyż nawet reprezentując cały naród nie będą mieć prawa do zmiany ustaleń ze swym „kontrahentem”, czyli Jahwe.

Stąd sama idea dialogu z judaizmem wydaje się mieć wątpliwe podstawy. Jej wynikiem może być tylko przyjęcie zasad strony żydowskiej – w „drugą stronę” może być tylko „przyjęcie do wiadomości stanowiska strony .... „. Bez dalszych następstw.

A jak wygląda sprawa ze strony KK? Tu także należy sięgnąć do „źródeł”, czyli podstaw chrześcijaństwa.
W moim rozumieniu są trzy podstawowe zasady:

- Ewangelia, czyli Dobra Nowina, czyli stwierdzenie, że Bóg jednakowo kocha wszystkich ludzi (i jest to całkowicie przeciwstawne zasadzie „wyboru”),
- Że podstawowym celem człowieka jest podporządkowanie się Bogu na bazie miłości i oddania,
- Że innych ludzi należy traktować w taki sposób, w jaki chcielibyśmy sami być traktowani.

Na bazie tych zasad tworzone są wszelkie relacje w społeczeństwach chrześcijańskich; w tym kontekście widać, że Dekalog nie jest odrzucany, ale nie stanowi jednoznacznie sformułowanego prawa jako nakazu, lub zakazu – jest już pewną interpretacją wspomnianych zasad.

Stąd właśnie moje zdziwienie wyrażone w komentarzu na blogu p. Karłowicz dotyczące jednoznaczności w chrześcijańskiej etyce; wydaje się, że celem zasad chrześcijańskich jest budowanie społeczeństwa w oparciu o te zasady, a nie dostosowywanie tegoż społeczeństwa do zasad.

Aby wskazać różnicę pozwolę sobie na interpretację jednego z przykazań. Niech będzie to : „Nie pożądaj żony bliźniego swego” ( dla feministek – nie pożądaj męża przyjaciółki).
Zakaz zakazem, a życie życiem . To jakich konsekwencji można się spodziewać po przekroczeniu tego prawa?

W wersji żydowskiej mamy odpowiedzialność przed całym społeczeństwem, gdzie kara jest określona. Naród musi ukarać sprawcę, bo inaczej zostanie ukarany przez Jahwe. Żadnych okoliczności łagodzących.

Wersja chrześcijańska jest inna. Tu taki „aszprachant” może liczyć się z różnymi reakcjami osobnika „poszkodowanego” – od akceptacji po wymyślne tortury. Zatem wybierając i decydując się na czyn powinien też liczyć się z konsekwencjami reakcji zgodnie z zasadą, że poszkodowany może to uczynić zgodnie ze swoim poczuciem krzywdy, a kara jest tu jednocześnie zadośćuczynieniem. (Można sądzić, że w przypadku np. AMN byłoby to odstrzelenie pewnych fragmentów. Na początek.)

Czy to jest chrześcijańskie stanowisko indywidualnego wymierzenia kary?
Oczywiście, że nie.
Karą właściwą byłaby ta, którą delikwent wymierzyłby osobie popełniającej identyczny czyn jemu samemu w zbliżonych (takich samych) okolicznościach.
Czyli także zindywidualizowanie, ale w nieco inny sposób.

Wydaje się, że wskazane różnice są jednoznaczne.

Wracając do sprawy dialogu; sama idea, rozumiana jako dążenie do niwelacji różnic doktrynalnych, jest bezsensowna. Może służyć jedynie do prezentacji stanowisk i określaniu zasad wzajemnego współżycia. I to też z wyraźnym rozdzieleniem niektórych „stref aktywności”, gdyż tylko wskazanie różnic pozwala na stosowanie zasad tolerancji i tym samym „pokojowe współżycie”.

Brak głosów

Komentarze

Ciagle te same wiesci dochodza z roznych wspolnych rad itp. zajmujacych sie tzw. dialogiem, czy to polsko-zydowskim, czy chrzescijansko-zydowskim. Bardzo informacyjna byla kiedys relacja ks. Chrostowskiego. Ja znam przebieg takich spotkan z terenu Kanady. Jedna strona nastawiona jest na mowienie, pouczanie i stawianie zadan. To oczywiscie strona zydowska. Drugiej stronie pozostaje: sluchac, przytakiwac i spelniac zadania.
Moze sie myle, ale nie przypominam sobie, by w ostatnich latach Watykan pouczal, czy stawial jakies zadania w stosunku do Zydow. Natomiast druga strona nie ma takich zahamowan.
Moze z samej idei NARODU WYBRANEGO wyplywa BUTA?

Vote up!
0
Vote down!
0
#12446

Cóż. O tym właśnie jest ta notka.
A jakie są źródła żydowskiej ksenofobii?
Dlatego twierdzę, że chrześcijaństwo i judaizm to zupełnie inne religie, zwłaszcza po odrzuceniu przez stronę żydowską posłannictwa Chrystusa - to jest traktowane jako sprzeniewierzenie się przymierzu; niemniej KK zakłada możliwość nawrócenia.
Tyle, że jak sądzę, możliwe to jest nie poprzez dotychczasowe dążenie do zmniejszania różnic, a poprzez nawrócenie. A bez wykazania różnic nawet nie można zakładać takiego scenariusza.
Krzysztof J. Wojtas

Vote up!
0
Vote down!
0

Krzysztof J. Wojtas

#12466