Powstanie- Wola 5,6,7 sierpnia 44 (1)

Obrazek użytkownika kokos26
Blog

 

Szturm na „Pastę”, walki w Śródmieściu, na Starówce czy
Czerniakowie. Barykady, wędrówki kanałami, zrzuty, pieśni powstańcze,
łączniczki i powstańcza poczta to główne motywy corocznych obchodów rocznicy
wybuchu powstania warszawskiego. Do tego dojdą niekończące się dyskusje z
zadawanym do znudzenia pytaniem czy to wszystko miało sens? Wielu specjalistów
z prawa i lewa, świadomie bądź nie, przekonywać nas będzie dokładnie za słowami
Józefa Stalina i zaleceniami ówczesnej sowieckiej propagandy do tezy, że
mięliśmy do czynienia z „polityczną
awanturą obozu londyńskiego”.

Warto więc spojrzeć na Powstanie Warszawskie trochę inaczej.
Temu patriotycznemu zrywowi i nierównej walce towarzyszył akt zorganizowanego
ludobójstwa, którego apogeum nastąpiło w pierwszych dniach sierpnia 1944r na
Woli.

Trzeba to przypominać gdyż także tu na s24 niektórzy z
publikujących teksty wyraźnie zapomnieli tak jak i cały świat, że i Polacy byli
ofiarami i wypędzonymi oraz, że z punktu widzenia oceny moralnej zbrodni nie ma
znaczenia ilość ofiar, ich przynależność narodowa jak i sposób zadawania
śmierci.

Chodzi również o coś o czym wiedzą doskonale Żydzi, którzy
nigdy nie pozwolą zapomnieć światu o holokauście. Nic tak nie trafia do
ludzkiej świadomości jak spojrzenie na ludobójstwo oczyma ocalałej ofiary
opisującej grozę tamtych dni.

Właśnie w ten sposób i w trzech kolejnych odcinkach
chciałbym ukazać tylko trzy dni Powstania Warszawskiego  

                                                  
                         ***

Pierwsze dni sierpnia 1944 roku na Woli to fala masowych
bestialskich mordów na ludności cywilnej. 10 000 zamordowanych ludzi dziennie
to tyle samo ile mordowano w Treblince w szczytowym okresie jej złowrogiego
istnienia. Liczby nie zawsze przemawiają do wyobraźni, więc przedstawię poniżej
relację naocznego świadka.

Zeznanie Wandy Felicji Lurie, protokół nr 63, „Biuletyn GKBZHwP”, t I,
1946r., str. 246-248.

„Tego dnia o godzinie 11-12 kazano
wszystkim wyjść, pchając nas na ul. Wolską. Był straszny pośpiech i popłoch.
Mąż mój był nieobecny i nie powrócił z miasta; zostałam z trojgiem dzieci w
wieku 4, 6, i 12 lat, sama będąc w ostatnim miesiącu ciąży. Ociągałam się z
wyjściem, mając nadzieję, że pozwolą mi zostać, i wyszłam z piwnicy ostatnia.
Wszyscy mieszkańcy naszego domu byli już przeprowadzeni pod fabrykę „Ursus” na
ul. Wolskiej przy Skierniewickiej, mnie też kazano tam iść; szłam już sama
tylko z dziećmi; trudno było iść; pełno kabli, drutów, resztki z zapór, trupy,
gruzy, domy paliły się z dwóch stron. Z trudem doszłam do fabryki „Ursus”. Z
podwórza fabryki słychać było strzały, krzyki, błagania, jęki..., nie mieliśmy
wątpliwości, że tam jest miejsce masowych egzekucji; stojących przy wejściu
ludzi wpuszczano, a raczej wpychano do środka grupami po 20 osób. 12-letni
chłopiec ujrzawszy przez uchyloną bramę zabitych swoich rodziców i braciszka,
dostał wprost szału, zaczął krzyczeć; Niemcy i Ukraińcy bili go i odpychali,
gdy usiłował wedrzeć się do środka; wzywał matkę, ojca. Widzieliśmy więc, co
nas tam czeka; o ratunku wykupienia się nie było mowy, pełno było wokoło
Niemców, Ukraińców, samochodów.

Ja przyszłam ostatnia i trzymałam się
z tyłu, stale się wycofując, w nadziei, że kobiet w ciąży nie zabijają.
Zostałam jednak wprowadzona w ostatniej grupie. Na podwórzu fabryki zobaczyłam
zwały trupów do wysokości 1 m. Zwały były w kilku miejscach; cała lewa i prawa
strona dużego podwórza (pierwszego) była zasłana masą trupów. Zauważyłam
zabitych sąsiadów i znajomych [zeznająca robi szkic podwórza fabryki „Ursus”].
Prowadzono nas środkiem podwórza w głąb do przejścia wąskiego na drugie
podwórze. W naszej grupie było też około 20 osób, w tym najwięcej dzieci od 10
do 12 lat; były dzieci bez rodziców, była też jakaś staruszka bezwładna, którą
przez całą drogę niósł na plecach zięć, obok szła jej córka z dwojgiem dzieci:
4 i 7 lat; wszyscy zostali zabici-staruszkę zabito dosłownie na plecach zięcia
razem z tymże. Wybierano nas i ustawiano czwórkami i czwórkami prowadzono w
głąb drugiego podwórza do leżącego tam stosu trupów; gdy czwórka dochodziła do
stosu, strzelali z rewolwerów z tyłu w kark; zabici padali na stos; podchodzili
następni. Przy ustawianiu ludzie wyrywali się, krzyczeli, błagali, modlili się.

Ja byłam w ostatniej czwórce. Błagałam
otaczających nas Ukraińców, aby mnie i dzieci ocalili. Pytali czy ja mam się
czym wykupić. Miałam przy sobie znaczną ilość złota i to im dałam; wzięli
wszystko, chcąc mnie wyprowadzić, jednak kierujący egzekucją Niemiec, który to
widział, nie pozwolił im na to-a gdy błagałam, całowałam go po rękach-odpychał
mnie i wołał „prędzej”; popchnięta przez niego przewróciłam się, uderzył też i
pchnął mego starszego synka wołając „prędzej, prędzej ty polski bandyto”.

W ostatniej czwórce, razem z trojgiem
dzieci podeszłam do miejsca egzekucji, trzymając prawą ręką dwie rączki
młodszych dzieci, lewą rączkę starszego synka. Dzieci szły płacząc i modląc
się; starszy, widząc zabitych, wołał, że nas zabiją, i wzywał ojca. Pierwszy
strzał położył starszego synka, drugi ugodził mnie, następny zabił młodsze
dzieci. Przewróciłam się na prawy bok; strzał oddany do mnie nie był
śmiertelny: kula trafiła w kark z lewej strony i przeszła przez dolną część
czaszki i wyszła przez policzek; dostałam krwotok ciążowy. Przy krwotoku ustnym
wyplułam kilka zębów, pewnie naruszonych kulą; czułam odrętwienie lewej części
głowy i ciała.

Byłam jednak przytomna i widziałam
wszystko, co się dzieje dookoła. Obserwowałam dalsze egzekucje, leżąc wśród
zabitych; wprowadzano dalsze partie mężczyzn; słychać było krzyki, błagania,
jęki, strzały; trupy tych mężczyzn waliły się na mnie; leżało na mnie czterech
mężczyzn; po tej grupie widziałam jeszcze partię kobiet i dzieci. Tak grupa za
grupą, aż do późnego wieczora. Było już dobrze ciemno, gdy egzekucje ustały. W
przerwach oprawcy chodzili po trupach, kopali, przewracali, dobijali żywych i
rabowali kosztowności (mnie zdjęli z ręki zegarek; bojąc się nie dawałam znaku
życia, a oni ciał nie dotykali rękami, tylko przez jakieś specjalne szmatki). W
czasie tych okropnych czynności śpiewali i pili wódkę. Obok mnie leżał jakiś
tęgi, wysoki mężczyzna w skórzanej kurtce brązowej, w średnim wieku, długo
rzęził. Oddali 5 strzałów, zanim skonał. W czasie tego dobijania strzały
zraniły mi nogi.

Przez długi czas leżałam odrętwiała,
przyciśnięta trupami, w kałuży krwi; byłam jednak przytomna i zdawałam sobie
sprawę z tego, co się dzieje; myślałam tylko o tym, jak długo będę tak konać i
męczyć się.

Pod wieczór udało mi się zepchnąć
martwe ciała leżące na mnie. Straszne ile było dookoła krwi”.

 

 

Brak głosów

Komentarze

myszkę diabli wzięli-gardło ściśnięte- ale czytać trzeba...
do końca!!!

Vote up!
0
Vote down!
0
#76047