Wakacyjny weekend, część 1
Mama Łukaszka oznajmiła całej rodzinie, że tak dalej być nie może.
- No zobaczcie tylko - machała kartkami "Wiodącego Tytułu Prasowego". - Ile miasto przygotowało różnych ofert kulturalnych! Koncerty, występy! A my siedzimy w domu jak te borsuki w dziupli!
- Borsuki nie siedzą w dziuplach - zaprotestował dziadek. W odpowiedzi mama pokazała mu notatkę zatytułowaną "Borsuka nakryto w dziupli".
- To pseudonim gangstera, którego nakryto w kryjówce pełnej skradzionych aut - wyjaśnił tata Łukaszka, ale mama nie dała się przekonać. Co więcej, powróciła do swojego pierwotnego tematu, czyli do kultury.
- Chodźmy coś zobaczyć - nalegała.
- Coś? Na pewno już masz zaplanowane co - stwierdziła babcia, zajrzała mamie przez ramię i zobaczyła zakreśloną mazakiem jedną z pozycji repertuaru. Było to przedstawienie pod tytułem "Przyszłość Unii Europejskiej" przygotowane przez teatr "Ostatnia szansa". Po długich namowach Hiobowscy zdecydowali ,że jednak pójdą.
W parku stała drewniana scena na której rozgrywało się przedstawienie. Hiobowscy zasiedli na ławce wśród innych ludzi i zaczęli oglądać. Na scenie kręciła się spora grupa ludzi poubierana w kolorowe bluzy.
W środku stał jeden ubrany w czerwoną bluzę. Po prawej stało trzech w czarnych bluzach, z tyłu jeden w wielokolorowej, a wokół chodziło mnóstwo ludzi w białych bluzach.
- Akt pierwszy - oznajmił głos z głośnika. - Przybycie.
Na scenie, po lewej pojawiło się dwóch w zielonych bluzach.
- Pozwólcie nam zamieszkać u siebie! - zawołali. - U nas źle, ciasno i meganiefajnie!
- Jasne! - zawołał ten w czerwonej bluzie. - Zgadzacie się?
- Tak... - odpowiedziały niemrawo białe bluzy.
- Nie! - zaprotestowały czarne bluzy.
Kolorowa bluza milczała.
- Większość decyduje! - oznajmił radośnie ten w czerwonej bluzie. - Witamy was u nas! Bądźcie grzeczni i przestrzegajcie naszych zwyczajów, dobra?
- Oczywiście, oczywiście - zieloni gięli się w ukłonach.
Kurtyna.
- Akt drugi - rozległo się z głośnika. - Dziesięć lat później.
Na scenie trochę się pozmieniało. Czerwonych było już trzech, kolorowych też trzech. Tych w czarnych bluzach było sześciu, a zielonych - czterech. Tylko białych ubyło.
- Hej - powiedział jeden z kolorowych. - My mamy najgorzej. Chcemy więcej praw!
- Co wy na to? - zapytali jednogłośnie czerwoni.
- Nie - odpowiedzieli jednym chórem zieloni, czarni i biali.
Kurtyna.
- Akt trzeci - oznajmił głośnik. - Znowu dziesięć lat później.
Na scenie ponownie się pozmieniało. Ponownie ubyło białych, nadal jednak stanowili najliczniejszą grupę. Czarnych było dwunastu, zielonych szesnastu, kolorowych nadal trzech. Co ciekawe, czerwonych było też trzech, przy czym dwóch miało kolorowe czapki.
- Chcemy więcej praw! - krzyknął jeden z kolorowych.
- Co wy na to? - zapytał czerwony bez czapki.
- Nie - odpowiedzieli jednym chórem zieloni, czarni i biali.
- Oni się nie znają, nie wiedzą, nie powinni się wypowiadać - powiedział drugi czerwony, w kolorowej czapce. - My głosujmy. Kto jest za?
Podniósł rękę i drugi czerwony w kolorowej czapce też podniósł rękę. Czerwony bez czapki ręki nie podniósł.
- Przeszło! - krzyknął czerwony w kolorowej czapce. - Od tej pory macie więcej praw!
- Hurra! - zakrzyknęli kolorowi.
- Ej, to oszustwo! oszukali nas, widzieliście?! - krzyczeli czarni.
- A co to nas... - powiedzieli apatycznie biali.
Kurtyna.
- Akt czwarty - zadudnił głośnik. - Kolejne dziesięć lat później.
O ile nadal było trzech czerwonych ( w tym dwóch w kolorowych czapkach) o tyle liczba pozostałych grup się zmieniła. Kolorowych przybyło dwóch, czarnych sześciu. Najwięcej przybyło zielonych, a białych ubyło, tak że teraz te dwie grupy liczyły tyle samo osób.
- Nie wierzę w żadną religię, ale symbole religijne mnie drażnią! - krzyknął jeden z kolorowych. - Znieśmy je!
- Nie! - zaprotestował czerwony bez czapki.
- Głosujmy - zaproponował czerwony w kolorowej czapce.
- A nie spytamy reszty?
- To głupki, po co ich pytać. No głosujmy - i czerwony w czapce, oraz drugi czerwony, też w czapce, podnieśli ręce. Czerwony bez czapki był przeciw.
- Wygraliśmy - kontynuował czerwony w czapce. - Natychmiast usuńcie wszystkie swoje symbole religijne!
Czarni ze smutkiem zdjęli kaptury i założyli białe czapki.
- No, a wy? - czarni zapytali zielonych.
Zieloni obstąpili czerwonych, wyjęli noże i przyłożyli im do gardeł.
- Wy nie musicie - oznajmili czerwoni. Zieloni schowali noże i odeszli do swoich.
- Ej, to oszustwo! - krzyknęli czarni.
- A co to nas... - powiedzieli apatycznie biali.
Kurtyna.
- Finał - rozległo się z głośnika. - I znowu dziesięć lat później.
Na scenie było tyle samo czerwonych, czarnych i kolorowych. Ubyło białych, a zielonych przybyło. Dużo.
- Hej, chcemy nowych praw! - krzyknął jeden z kolorowych.
- Wystarczy tych waszych praw - powiedział jeden z zielonych.
- My o tym decydujemy! - zawołał jeden z czerwonych.
- Kto jest za tym, żeby ich odwołać? - zapytał zielony. Przeciw byli czarni i kolorowi. Wszyscy zieloni za.
- A co to nas... - powiedziali apatycznie biali.
- Przegraliście głosowanie. Wypad - powiedział zielony i czerwoni zeszli ze sceny.
- No to niech nam zostaną te prawa jakie już mamy - odezwał się pospiesznie jeden z kolorowych.
- Już my wam pokażemy nasze prawa - powiedział zielony. Do kolorowych podeszło paru zielonych i też sprowadzili ich ze sceny.
- Przyjęliśmy was gościnnie i obiecaliście szanować nasze prawa - powiedzieli czarni.
- Obietnice składane niezielonym są nieważne - odparł zielony i czarni też zostali sprowadzeni ze sceny.
- A co to nas... - powiedzieli apatycznie biali ale się ożywili, kiedy przyłożono im noże do gardeł.
- Albo będziecie tacy jak my albo wypad - powiedział zielony. Biali zdjęli swoje bluzy i założyli zielone.
Kurtyna.
Sztuka się zakończyła niemrawymi oklaskami. Wśród Hiobowskich zdania były podzielone.
- Święta racja! Święta prawda! - ekscytował się dziadek.
- Mówcie co chcecie, ale za komuny nie byłoby tego - babcia też była poruszona.
- Nic z tego nie rozumiem - poskarżyła się siostra Łukaszka.
- Coś podobnego było u nas w szkole jak mieliśmy wspólny wuef na dworze - powiedział w zamyśleniu Łukaszek. - Jak chłopaków było więcej niż dziewczyn to graliśmy w nogę, a jak dziewczyn było więcej to graliśmy w siatę...
- Odrażające! Skandaliczne! - mama Łukaszka nie mogła się uspokoić.
- Ciekawe co zagrają następnym razem - zastanowił się tata Łukaszka.
Okazało się, że nie będzie następnego razu. W nocy estrada się spaliła.
Gazeta "To, Co Jest" napisała: "Gigantyczny pożar! Wszyscy mogli umrzeć!! Wszyscy umrą!!!". Inne gazet pisały, że to deski zapaliły się same z siebie, albo od zwarcia instalacji elektrycznej. Pożar wybuchł wieczorem, albo o północy albo nad ranem i trwał dziesięć minut lub dwie godziny.
Komunikat policji brzmiał: "Estrada spłonęła w wyniku podpalenia. Pożar zaczął się o drugiej w nocy i trwał trzydzieści minut".
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1169 odsłon