Akcja "Znicz", część 2, ostatnia
W Święto Wszystkich Świętych Hiobowscy wybrali się na cmentarz. Podjechali, zaparkowali i wtłoczyli się w strumień ludzi podążający cmentarną aleją. Nad aleją unosił się zapach naftaliny wydzielany przez powyciągane z szaf futra.
Wyminęli budki z fast-foodem i poszli kupić kwiaty.
- Co to za kwiaty? - zapytał Łukaszek.
- Chryzantemy - powiedziała pani na straganie.
- Pani ma fryzurę jako horyzantena - zauważył Łukaszek. Hiobowscy natychmiast go uciszyli w obawie, że pani się obrazi. Ale pani się nie obraziła, bo w handlu się nie obrażają. Za to próbowała naciąć ich przy wydawaniu reszty. W związku z tym znicze kupili u kogoś innego. U młodej pani, która miała futrzaną czapkę z uszami a la króliczek Playboya.
- Bez sensu - narzekała mama Łukaszka kiedy objuczeni wędrowali przez cmentarz.
- Trzeba było zostać w domu - ripostował ukryty za kępą dąbków dziadek. Mama chciała zabłysnąć jakąś repliką zaczerpniętą ze stron swojej ulubionej gazety, odwróciła głowę i po dwóch krokach wpadła na kogoś.
- Jak pani idzie! - eksplodowała mama Łukaszka.
- Ja nie idę, ja stoję - odparła z godnością tamta pani podnosząc się z chodnika. Mama Łukaszka aż się zachłysnęła z wrażenia. Poznała ją, widziała niedawno jej zdjęcie.
- Pani redaktor z "Wiodącego Tytułu Prasowego" - wyjąkała mama Łukaszka i pomogła jej wstać. - Co pani tu robi?
- Pewno przyjechała odwiedzić groby - odezwał się z dąbkowego gąszczu dziadek Łukaszek.
- Buahaha, no co też dziadek opowiada - roześmiała się szczerze mama. - Przecież to zabobon, garb i nieeuropejski katolicyzm... Dobrze mówię, prawda proszę pani?
Pani redaktor coś bąknęła, że odwiedziny, że mąż pochowany i wskazała na nagrobek obok nich. Było tam kilka napisów. Pierwszy to "Grobowiec rodziny..." i tu ich nazwisko. Dalej było imię męża i dwie daty. A pod nimi jeszcze napis: "Pułkownik Ludowego Wojska Polskiego". I jeszcze jeden, całkiem nowy: "Jezu ufam Tobie".
- Prawdziwy Polak - westchnęła babcia Łukaszka i została boleśnie uderzona dąbkami przez dziadka. Mama stała i boleśnie przeżywała dysonans poznawczy.
- Zapalmy znicz - zaproponował tata Łukaszka.
- Ja! Ja! Ja! - rwał się Łukaszek. Siostra podała mu znicz z torby. Łukaszek skulił się, chcąc ochronić znicz przed wiatrem, pstryknął zapalniczką i postawił znicz na płycie nagrobnej pułkownika. Z piersi jego małżonki wyrwał się bolesny jęk.
- Pyknąłem dyniaka - rzekł z satysfakcją Łukaszek patrząc na zapalony przez siebie znicz. W oczkach i ustach dyni obejmowanej przez Jezusa migotał wesoło płomień. Hiobowscy wymamrotali kondolencje i poszli.
Obeszli nagrobki swojej rodziny. Łukaszek szalał, nie mogli oderwać go od pompy. Nalewał wodę każdemu, kto tylko podszedł i w rezultacie buty i nogawki miał mokre. Dziadek modlił się jak co dzień. Tata modlił się jak co roku. Siostra podpatrywała stroje innych osób. Babcia popłakiwała a mama milczała.
Kiedy wracali, przeszli koło miejsca spoczynku pułkownika. Ich znicza nie było.
- Taki ładny, pewno ktoś się pokusił. Albo opozycja polityczna podstępnie zniszczyła - medytowała mama Łukaszka.
Pani redaktor też nie było. Zobaczyli ją dopiero koło bramy cmentarnej. Wrzucała coś do puszki na odnowienie żydowskiego cmentarza za wschodnią polską granicą.
- Czemu ona to zrobiła??? - mama Łukaszka była autentycznie zdumiona.
- Bo jej rodzice tam leżą... - wyjaśnił dziadek Łukaszka.
- Myślałam, że dziadek nie czyta "Wiodącego Tytułu Prasowego"!
- Nie czytam.
- To skąd dziadek to wie?
- A wiem. Trzeba wiedzieć kto jest kim. Wywiad to podstawa!
- Nie wiem jak my wyjedziemy stąd - wtrącił się tata.
- Zabłądziliśmy! - krzyknęła siostra Łukaszka.
- Nie, drogę znam. Ale zobaczcie jak wolno jadą samochody, jakie są korki...
- Policja dba o nasze bezpieczeństwo. Jest akcja "Znicz" - przypomniała mama Łukaszka.
- Ale tam, pani! - zaprotestował jakiś pan ze stoiska z kwiatami. - Akcja "Znicz"! Śmiechu warte! Jedno wielkie oszustwo!
- Dlaczego pan tak uważa? - zapytał tata Łukaszka.
- A jak pan myśli, dlaczego tą akcję nazwali "Znicz" a nie na przykład "Chryzantema"? - zapytał sprzedawca kwiatów i pokazał stoiska ze zniczami. - To na pewno oni! Lobbyści cholerni!
- Uważaj, co mówisz! - odkrzyknął jeden ze sprzedających znicze.
- Przyznaj się lepiej ile daliście za tę reklamę! - krzyczał sprzedawca kwiatów. - Żeby taką akcję nazwać "Znicz" to musiało nieźle kosztować! Kto wam to załatwił?! Miro?! Czy Zbychu?! A może Grzechu?!
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 837 odsłon
Komentarze
Co do Hallowin:
1 Listopada, 2009 - 17:16
Nowa świecka tradycja wciska się drzwiami i oknami
-Cukierek czy psikus?
-Żaden. Spadówa. Nie dbam o to, ile macie jajek i rolek papieru toaletowego.
(gaz łzawiący)
-Och!
-Pip! Daj im wreszcie te słodycze!!
-Te dzisiejsze, cholerne dzieciaki..