8 sierpnia 2008 świat się zmienił. Również dla mnie.
Kiedy wieczorem 8 sierpnia rosyjskie bomby spadły na gruzińskie okno na świat - port w Poti stało się jasne, że wojna w maleńskiej Osetii nie skończy się na krótkim starciu militarnym, lecz przekształci się w prawdziwą wojną między dwoma suwerennymi państwami, między Dawidem a Goliatem. Obudziwszy się rano, 9 sierpnia, obudziliśmy się już w innym świecie, świecie, który musi stawić czoła jednemu z najpoważniejszych wydarzeń w historii XXI wieku. W konflikcie, który pokazał prawdziwe oblicza najważniejszych światowych graczy - Rosji, USA, Europy, Chin. Konflikcie, który pokazał jakimi ci gracze dysponują kartami. Konflikcie, który wciąż trwa i któego zakończenia wciąż nie możemy być pewni, a które z pewnością nie nastapi wraz z podpisaniem kartki papieru.
Administracja amerykańskiego prezydenta George'a W. Busha w 2001 roku stanęła przed jednym z najważniejszych wyzwań w historii Ameryki - wojny z całkowicie nowym przeciwnikiem, przeciwnikiem nieznanym, posługującym się metodami różniącymi się diametralnie od metod wykorzystywanych w konfliktach konwencjonalnych. Ekipa najgorzej od lat ocenianego prezydenta, z lepszym czy gorszym skutkiem, zdecydowanie stawiła czoła temu wyzwaniu. W ostatnich dniach znów stanęła przez problemem definiującym i zmieniającym przyszłość. Problemem, którego tak jak zamachów z 11 września 2001 roku, nie można lekceważyć.
Najpierw mówiłem o tym, że wojnie nie toczy się o Osetię Południową, lecz o niepodległość Gruzji. Potem pisałem, że wojna toczy się o przyszłość Gruzji i Rosji. Teraz należy stwierdzić, że wojna ta toczy się o przyszłość świata. Kto trzyma klucz do tej przyszłości? Być może jest to francuski prezydent i minister spraw zagranicznych, któzy w imieniu całej Unii Europejskiej negocjują pokój. Wysoce wątpliwe jest jednak, czy Francja i Unia jest w stanie przeforsować instalację rozjemczych wojsk międzynarodowych między Gruzją a Rosją. Unia nie ma doświadczenia w prowadzeniu misji pokojowych. Poza tym nie ma do tego mandatu ONZ. Uważam, że najbardziej odpowiednią realizacją do wypełnienia potencjalnej rezolucji ONZ w sprawie Kaukazu jest NATO. A jeśli mowa o Pakcie Północnoatlantyckim, to potrzebna jest zdecydowana akcja dyplomatyczna USA i administracji Busha.
Pojawiają się głosy, że nic nie jest w stanie zmusić Putina do odblokowania rezolucji ONZ w Radzie Bezpieczeństwa, gdzie Rosja ma prawo weta. Owszem, Rosja może rozdawać karty, ale w negocjacjach z Francją i niezdecydowaną, chwiejną UE. Dziś wiemy już na pewno, że Rosja wojnę na Kaukazie propagandowo przegrała. Światowa opinia publiczna stanęła po stronie Gruzji. Pojawiają się coraz bardziej zdecydowane głosy polityków, wśród których prym wiedzie nasz prezydent Lech Kaczyński. Dyktowanie warunków Rosji przezkogokolwiek rzeczywiście wydawało się niemożliwe. Ale, powtórzę jeszcze raz, 8 sierpnia 2008 świat się zmienił. Dzisiaj dyktowanie warunków Rosji, twarde negocjowanie leży w interesie Zachodu. Wbrew pozorom istnieje wiele instrumentów nacisku na Rosję. Spójrzmy chociażby na te, które proponuje amerykański neokonserwatysta Charles Krauthammer: izolację instytucjonalną, wykluczenie z grupy G-8, zwieszenie NATO-Russia Council, bojkot olimpiady w Soczi w 2014 roku, blokadę wstąpienia Rosji do WTO. W pojedynkę Europa jest na to za słaba. Potrzeba zdecydowanego głosu Ameryki. Jak pisze Adam Jagielski, potrzeba wspólnego stanowiska Europy i USA, całej północnoatlantyckiej koalicji. Jej kryzys po 11 września 2001 powinien po 8 sierpnia 2008 zostać zażegnany. W tym rozumieniu wojna w Gruzji powinna być lekarstwem na kryzys sojuszu północnoatlantyckiego.
8 sierpnia świat zmienił się również dla mnie. Szczerze wierzyłem, że konflikty międzypaństwowe przyszłości nie będą się już odbywać w sposób konwencjonalny, że wojna przyszłości to wojna gospodarcza, że soft power zastąpi czynniki militarne. Postępowanie Rosji wobec Ukrainy, Litwy albo Polski temu świadczyły. 8 sierpnia ten mój pogląd zrewidował. Przed tą datą byłem ostrożnym sceptykiem odnośnie instalacji elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej na naszym terytorium. Dziś ucieszyłem się z wiadomości o parafowaniu umowy w tej sprawie...
Każdy popełnia błędy. Popełniał je Bush, popełniał je Saakaszwili, całą masę popełnili ich nasi politycy. Dlaczego nie może ich popełniać Putin? Wciąż twierdzę, że wojna, a raczej kształt jaki przybrała wojna na Kuakazie to ogromny błąd Putina. Twierdzę również, że Rosja i jej polityka stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa w Europie. Dlatego ofiarę Gruzji należy wykorzystać do spacyfikowania rosyjskich imperialnych aspiracji. Wiele, jeśli nie wszystko zależy od Stanów Zjdenoczonych.
Bartosz Wasilewski www.ego.riki.pl
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 983 odsłony
Komentarze
To nie błąd
15 Sierpnia, 2008 - 11:43
Rosja nie popełnia błędów.
To było zamierzone działanie, które jak widać przyniosło skutki.
Gruzja została uciszona na dobre kilka lat, spadają szanse na pociągnięcie tamtędy rury do Europy, Rosja jeśli utrzyma Osetię Południową to ma znacznie lepsze tereny, aby w razie potrzeby ponownie uderzyć. Obecnie aby wejść do Gruzji musiała się tłuc przez góry i wąską drogę. Teraz już zajmie tereny za górami.
Do tego cały czas stara się obalić albo przynajmniej obarczyć winą za wszystko Saakaszwiliego. W efekcie może on nie utrzymać władzy, a Rosja tylko czeka, żeby obsadzić tam swoich ludzi.
Rosja doskonale wie co robi, a Gruzja jest bardzo ważnym pionkiem w tej grze.