"Partyzanci" Okrągłego Stołu

Obrazek użytkownika mona
Historia

Pewien pan, znany - zwłaszcza starszemu pokoleniu - z licznych portretów, gorąco wierzył w odrodzoną Polskę
„która dwudziestoma milionami bohaterów odgrodzi Azję, by azjatyckie barbarzyństwo pod wodzą Moskali nie spadło na Europę".
Pan był jednak wizjonerem, bo rzeczywiście bohaterska Polska w wojnie bolszewickiej odgrodziła jego kraj od moskiewskiego barbarzyństwa. Jednakże to barbarzyństwo, którego się bał i brzydził, narodziło się "z jego lędźwi".

Nazywał się Karl Heinrich Marx i na swoje szczęście nie doczekał spełnienia wizji.Chyba by mu się nie podobało "widmo komunizmu", które przestało krążyć po Europie, ponieważ znalazło sobie miejsce tam, gdzie się tego najmniej spodziewał.Nie podobałby się Marxowi ani projekt, ani wykonanie.

A co to ma do Polski, do Okrągłego Stołu?

Wyrażam niniejszym przekonanie, że zarówno przed stanem wojennym, jak później, czyli przed Okrągłym Stołem, nie groziła nam sowiecka interwencja.

A dlaczego nie?

A - bo nie.

.Po polskiej lekcji 20r. lekcji Lenin, krzewiciel idei Marxa, odrzekł się tak pomysłów na export rewolucji, zwłaszcza via Polska, jak w ogóle - wyprowadzania armii za granicę. Przeszło mu, jak reką odjął.Chyba klął pomysły Marxa, na czym świat stoi!

A co - ojczulek Stalin, kolejny krzewiciel, ikona ZSRR, promieniejąca wciąż jasnym blaskiem, przyświecającym następcom? Ależ to właśnie Stalin osobiście przerabiał tę lekcję, na własnym, rodzonym grzbiecie. Zapamiętał ją jeszcze lepiej.

Może trochę śladów tej pamięci:

"Uderzenie we wroga ze wschodu ze strony Armii Czerwonej po raz pierwszy zostało połączone z uderzeniem armiami naszych sojuszników w jeden wspólny cios" - cieszył się Stalin.
I wykorzystał do tego uderzenia sojuszników, przychodząc niemal na gotowe.A co ciekawsze: bez tego - jak się okazało - mocno " wystraszonego" ubezpieczenia ze strony Stalina, jego sojusznik, Hitler, również nie rwał się do wojny z Polską.
Każdy, kogo jeszcze uczyli historii, nawet jeśli nie był jej szczególnym miłośnikiem, powinien pamiętać, że na "życiodajne tereny Ukrainy", mające ulec podbojowi w ramach Lebensraumu, uzbrojony po czubek pamiatkowej pikelhauby Hitler wymyślił sobie drogę mocno okrężną, a kiedy gwarancje brytyjskie zmusiły go do działania, musiał pospolitować się ze Stalinem, za pomocą paktu Ribbentrop - Mołotow. Czyli zawrzeć pakt, juz "na poziomie plemnika" zdradliwy, bo jednak głównym celem była radziecka Ukraina.
Ach, ci Brytyjczycy...
Parę ogólnie znanych cytatów:
"Wprowadzenie komunizmu w Polsce byłoby podobne do nałożenia siodła na krowę" - powiedział rozgoryczony Stalin, a resztę teorii wytłumaczył polskim komunistom:
" Jak tak patrzę na waszą pracę, to – gdyby nie było Czerwonej Armii – to przez tydzień i was by nie było. [...] wystrzelaliby was jak kuropatwy."

Ale... w 56 r.Armia Czerwona była w Polsce, już nawet wlokła się w kierunku Warszawy, kiedy bohaterski "Kicia" Chruszczow wrzeszczał na Gomułkę. A Gomółka, czujący jeszcze w kościach uroki więziennej celi, miał odwagę powiedzieć - "nie". I Chruszczow zniknął z Warszawy, a czołgi - z horyzontu.

Ten ostatni, znany do bólu epizod, niech posłuży za uzasadnienie stosunku "radzieckich" do użerania się z Polską.

To zawsze kosztowało tak wiele krwi, że historia nauczyła Rosjan: przedsięwzięcie jest mało opłacalne.
Oczywiście, walczyli, kiedy musieli, kiedy wybuchały polskie powstania.Co więcej - zwyciężali, ale nigdy nie było to na tyle łatwe zwycięstwo, aby przeszło bezboleśnie, aby nie rozpatrywano genezy tych wojen w rosyjskiej literaturze i historii. Zresztą z żalem, że nie można tych Polaków ani spacyfikowac, ani kupić, ani pobić - do końca.

Natomiast kiedy lud polski, niezależnie od stausu społecznego lub materialnego wylatywał na ulice witać ukochanego Aleksandra - car mówił "niet". "Żadnych marzeń, panowie".Bo tak się przejawia echo jeszcze wcześniejszej, azjatyckiej "lekcji wychowawczej" - po plecach słabego siada się na koń.

Jednak Stalin był piorunującą, mocno nieprzewidywalną mieszaniną: kaukazkiego górala, z natury rzeczy gardzącego tchórzostwem - z azjatyckim, podskórnym strachem przed tą władzą, która zresztą w jego czasach już się rozłaziła w szwach. Doskonale wiedział, jak wziąść za twarz kraj, który odziedziczył po Leninie, z chytreńkim narodem, który - podejmując pod kolana - patrzy co ściągnąć ze stołu gospodarza.

Ale Polska...

Wciąż się słyszy, że w 81r. na granicach grzały silniki zarówno czeskie, jak NRD-owskie czołgi - nawet jeśli czołgi rosyjskie, wykończone afgańska wojną, nie rwały się do boju.
No, pewnie grzały, co do Czechosłowacji - trudno się dziwić, ale...jak brzmiałyby potem hasła o wieczystej przyjaźni?
Stalin (podobno)* mówił także, że "tylko dwa narody - Polska i Węgry - godne są własnych państw.Resztą bydła można sterować".Co mu nie przeszkodziło roztrzelać z czołgów Budapeszt. Jednak to był Budapeszt, stolica wojennego wroga - zawsze można było znaleźć bardziej czy mniej kłamliwe uzasadnienie, rozdrapując rany.

Ale Polska...

Absolutnie nie twierdzę, że w razie dramatycznej konieczności azjatycka dzicz tu nie wkroczy.
Dlaczego azjatycka dzicz? A pamiętacie, jak pięknie tłumaczył Sarko sam prezydent Miedwiediew przebieg incydentu wojennego z Gruzją?
Brzmiało to mniej-więcej tak: " No, dobra, wycofamy się, choć...kiedy raz zwietrzymy krew- uuuch, trudno nas zatrzymać...". Zresztą sam Putin tłumaczył to podobnie: "Patrzysz - Ruski., poskrobiesz - Tatar."

Ale jednego jestem pewna: z całą pewnością Rosjanie nie weszliby przelewać krwi, już upuszczonej w Afganistanie, w obronie foteli pod tyłkami Jaruzelskiego czy innego Kiszczaka.
Ci ludzie działali po partyzancku, właśnie w obronie swoich stołków. Jeśli Kreml w tej sprawie kiwnął palcem, to najwyżej dał niechętną zgodę na tę partyzancką działalność.Nawet w Moskwie jeszcze wtedy panowało przekonanie, że każdy, najbardziej demokratyczny rząd polski, zatopiony w środku Paktu Warszawskiego, musi - mimo reform - jakoś współpracować, w sprawach wymagających tej współpracy, np. jakiejś exterytorialności, "korytarza" do NRD, etc. Niezależnie od tego, czy rząd będzie nazywał się "Solidarność", czy wymyśli mu się jakąś bardziej strawną etykietkę.I o to Ruskim chodziło - oni dawne perypetie z Polską mieli już chyba zakodowane w genach.

Na blogu Aleksandra Ściosa można przeczytać, którzy - i od kiedy " chłopcy -desantowcy" obu stron pilnie pracowali nad ewentualnością Okrągłego Stołu, czyli zorganizowanej odgórnie "opozycji", która weźmie to, co się jej da, a da - co jej się każe. Ta działalność trwała od dawna, tak - na wszelki wypadek, gdyby wojna polsko - jaruzelska skończyła się fiaskiem.

"Chłopcy desantowcy" stoją przy swoim: pragną nas przekonac do stawiania pomników Jaruzelskiemu, oraz do uznania Kiszczaka za człowieka honoru. Bo im - dotrzymał.
A nam?
Musieliśmy sobie dotrzymać sami, za nich i za siebie, tyle, że nie bardzo umieliśmy być strażnikami własnych spraw.
Mogę wierzyć mojemu Prezydentowi, że - według Jego wiedzy - nie było umów "władza za kasę". Co więcej - naprawdę wierzę.
Ale mając świadomość, jak długo trwała wcześniejsza krecia robota, jakoś męczy mnie namolna myśl - "zanim zdarzył się Okrągły Stół, sprawa była dawno dogadana". Była umowa, czy nie - i tak zarówno "czerwoni" jak "różowi" zdołali nam ukraść, co zdołali. A że nie wszyscy?
No, coż - taki jest świat. Niektórzy wierzą, że kraść nie wolno.
Bardzo mnie również raduje stanowisko Jego Eminencji: nie wiedzieli, biedacy, że uroczysta magdalenkowa kolacja z gorzałeczką "jest nagrywana"...
Nie ma to jak szczerość....

Brak głosów