Człowiek bezjajeczny.

Obrazek użytkownika mona
Blog

 

     Zeznaję bez bicia: nie widziałam wczorajszego procesu.Z opóźnieniem wykonuję czynności, które zaserwowała mi Cyfra+, przeprowadzająca jakieś sztuczki z wymianą kart w dekoderze, co wymaga 10. godzin "przestoju".

Widziałam zajawki i nikłe fragmenty na "Polsacie". Nie znam komentarzy w studiach, ale widziałam akurat tyle, że wystarczy mi to do myślenia. Widziałam kogoś, kto wierzy, że zespół obrońców wszelkiego autormentu wysmażył mu materiał, który zupełnie rozmyje sprawę odpowiedzialności.

     Nie przypuszczam, żeby ten manewr się udał, nawet w polskim sądzie.

      Kiedy patrzę na stojącego przed sądem Jaruzelskiego, chwilami trafia mnie szlag, a chwilami jest mi faceta żal. Mam do tego stosunek osobisty: mianowicie przegrałam z kretesem zakład, kiedy ten polski generał, z porządnej, kresowej - więc z pewnością znającej się na bolszewiźmie - rodziny obejmował najwyższy urząd w komunistycznym państwie.Byłam młoda, naiwna, napełniona po brzegi "honorem polskiego żołnierza"...I wszyscy się śmiali z moich nadziei - aż doszło do zbiorowego zakładu.

     Pamiętam ten apel o 90 spokojnych dni, a po bygdoskim marcu - plakaty z pobitymi ludźmi z "Solidarności", i farsę z rozpoznawaniem winnych...Nie chodziło o zakład, który był "wódeczkowy", tak czy siak tę gorzałeczkę by sie wypiło. Ale wstyd łykałam ja, a wygrani się śmieli i śmieli...

    Najpierw będzie o żalu: Kisiel w swoim "Alfabecie" pod hasłem "Jaruzelski" pisze: " Jest to człowiek bojowy. Boi się".

 I to jest clou wieczoru.

   Jaruzelski w warunkach frontowych podobno był ułanem, zwiadowcą, "oficerem - pistoletem", ale to może być legenda, jak ta "o człowieku, który się kulom nie kłaniał". Jak wiadomo - Świerczewski, bohater wojny hiszpańskiej, nie kłaniał się kulom, bo był pijany w drebiezgi, kiwał się na środku szosy pod ostrzałem i przedstawiał za Napoleona, podczas gdy jego ochrona dawno leżała po rowach. Jednak nie mam zamiaru niczego insynuować: po prostu gdzieś to o Jaruzelskim wyczytałam.

    Dobra, niech człowiekowi będzie. Jednak wojna to jest inny rodzaj odwagi: przede wszystkm nieuchronność sytuacji. Albo się wykona rozkaz, albo - pluton egzekucyjny. Dochodzi stress, adrenalina, czasem - osobista chęć odwetu. Pięknie o tym pisali choćby Meissner, Wańkowicz, Norman Mailer czy James Jones. Jednak oddajmy sprawiedliwość: zdarza się, że ludzie, mimo wszystko, nie potrafią pokonać strachu, więc zostawmy Jaruzelskiemu ten kawałek wojennej chwały.Nas tam nie było.

     Uwielbiam Kisiela, ale ja mam taka głupią cechę: działania człowieka widzę, chcę - czy nie - na tle uwarunkowań, które m o g ł y - aczkolwiek nie musiały - wpłynąć na jego zachowanie. Kiedy przeczytałam ten fragment Kisiela o Jaruzelskim,( j e d n a k było to przecież po strasznym 70.) roku pomyślałam sobie przewrotnie, że to Jaruzelski "pasał sobole", nie Kisiel. I być może taki mądry facet jak Kisiel miał właśnie ten podtekst w głowie, formułując hasło.

     Szesnastolatek z ziemiańskiej rodziny, zesłany na sybirski "liesopował", musiał przejść straszne rzeczy. W tym wieku u człowieka dopiero kształtuje się osobowość, a jeśli towarzyszy temu nieustanny głód i strach - nie ma mowy, żeby nie został po tej traumie ślad. Sądzę, że wszystko było lepsze od tamtego, zwłaszcza wojsko, polskie wojsko, które przywracało godność.

     A teraz - o szlagu, który mnie trafia.

     Chyba nie wszystkim przywróciło tę godność.

     Już nie potrafię roztrzygnąć we własnym sumieniu, czy - nawet wierząc w wojenną chwałę dzisiejszego podsądnego - można mu tę  godność przpisać? Czy chwała nie wynikała jednak ze strachu, który tkwił w człowieku i powodował nim w taki właśnie sposób, że wszystkiego bał się mniej, niż powrotu tam, skąd przyszedł, więc rozpaczliwie "dmuchał na zimne", nawet wtedy, gdy był już najwyższym dowódcą WP - i wszystkich możliwych służb?

     Bo co można sądzić o generale, mającym tak wielka władzę, który dziś używa naiwnego argumentu, że w stanie wojennym wojsko nie użyło broni? Już nawet pominąwszy fakt, że inne służby, pozostające w gestii dowodzenia Jaruzelskiego - jednak tej broni użyły.

     Kolejna dygresja: słyszałam na własne uszy rozmowę górników z "Manifestu Licowego", że kiedy ludzie dali się przekonać gwarancjami bezpieczeństwa dowódcy - oficera dowodzącego wojskiem i zaczęli opuszczać teren kopalni, dowódca ZOMO ani myślał dotrzymać słowa. Wybuchła awantura - i skończyło się grożeniem bronią zomowcowi. Nie przysięgnę, nie było mnie przy tym - ale ta wersja była szeroko znana i szeroko komentowana. Jeśli to prawda, to jest ewentualność, że wojsko nie użyło broni, bo głównodowodzący wiedział, że ta broń może zostać skierowana w kierunku wręcz przeciwnym do zamierzonego.

     Wystarczyło, że w 70. roku, Jaruzelski - oszukując podwładnych, mamiąc ich imperialistami - interwencjonistami, wyprowadził wojsko na ulice i kazał strzelać do bezbronnych ludzi. Zadziałał jak ataman kozacki w carskiej służbie, tylko o wiele bardziej okrutnie: użył znacznie wiekszych sił - i bynajmniej nie były to szable i nahajki.

     Nie wiem, jak Jaruzelski ma zamiar wyłgać się z procesu dotyczącego tej hańby. Podobno mówił dziś o własnej bezsile "w tamtych czasach", zreszta w tych kolejnych czasach również.

    A jużci! Co mogli mu zrobić? Nowy "proces szesnastu"? Komu powinien służyć? Wprawdzie w Sielcach przysięgał także radzieckiemu sojusznikowi, ale nie przeciwko własnemu narodowi - jak rozumiem. Sojusznikowi przysięga się na okolicznośc wojny, a on zaczął wojnę z tym narodem, któremu też przysięgał -i tym"robotnikom i chłopom" w szczególności.

    Po co 200 stron łgarstw i matactw, jeśli są dokumenty, że 81.roku już 10 grudnia dostał o d p o w ie d ź, że Moskwa nie udzieli mu "bratniej pomocy"? Chyba najpierw jest pytanie, żeby możliwa była odpowiedź? I to pytanie przecież padło!

    Próbuję  uczciwie zrozumieć: były mocno przedłużane "manewry strachu", stały jednostki radzieckie, czołgi tuż za "bratnimi granicami" grzały silniki, Moskwa - "jak mówi, to...mówi" - nigdy nie wiadomo, co wymyślą na Kremlu z dnia na dzień.

ALE GOMUŁKA w 56 r. PORADZIŁ SOBIE, W BARDZO PODOBNEJ SYTUACJI, MOCNYM TUPNIĘCIEM DROBNĄ NÓZKĄ! Ten sam Gomółka, który w 70.r. "zapadł na oczy" i nie widział, co się wokół dzieje. W każdym razie wtedy przepędził Chruszczowa i całe radzieckie tałatajstwo, razem z ich czołgami. Wtedy zaufał własnemu narodowi, wtedy jeszcze się go nie bał - i łba mu nie urwali, o czym Jaruzelski dobrze wiedział.

   Tyle, że interesy Jaruzelskiego jego i narodu nie biegły ta samą ścieżką. Ten polski generał w radzieckiej służbie bał się, że naród poleci z "koktailami Mołotowa" na czołgi, na JEGO czołgi w pierwszym rzędzie, jeśli te czołgi zdecydują się wziąść udział w walce z narodem.

   Obojetne, kto by wygrał - Jaruzelski musiałby przegrać.

   Ale jeszcze gorszą alternatywą było mocno prawdopodobne przypuszczenie, że wojsko o wiele chetniej pójdzie z narodem, niż przeciwko niemu.

    I tego Jaruzelski się bał ponad wszystko. A strach był osobisty, o własny, nie narodowy los. Inaczej w tę układankę w żaden sposób nie wpisuje się pytanie, czy Moskwa udzieli tej bratniej pomocy, czyli zgotuje nam los roztrzelanego z czołgów Budapesztu.

    Dlatego ofiary musiały być - i musieli to być górnicy. Stocznię można rozjechać czołgami, bo paru podleców - ochotników wszędzie się znajdzie.

    Górnika pod ziemią można tylko zagazować lub zatopić. Prościej byłoby reaktywować Oświęcim, odzew na świecie byłby podobny. Prowokacja - bo niewątpliwie była to prowokacja - pozwoliła na krwawe roztrzygnięcie, jako swoiste memento - w samym środku wielkiej aglomeracji, na oczach osiedla, przechodniów i gapiów.

A wszystko to się zdarzyło, bo jednemu facetowi zabrakło les cochones.I brakuje mu nadal.

 

 

 

 

 

 

Brak głosów